poniedziałek, 18 listopada 2013

Listopadowe pomysły

Wciąż marzy mi się żywopłot otaczający Ostoję, dotychczasowe jednak wysiłki spełzły na niczym. Z ostatnich obserwacji jasno wynika, że aby żywopłot z sadzonek miał szansę urosnąć,trzeba by go otoczyć ... płotem. Stada dzików są obecnie tak liczne, że dosłownie każde miejsce gdzie cokolwiek człek posadził, zryte jest dokumentnie - dziki szukają pędraków w glebie bardziej miękkiej niż okoliczna.



Postanowiłem w geście rozpaczy poniekąd spróbować innej metody - kul z nasionami. Mając nadmiar nasion roślin "żywopłotowych" - róży pomarszczonej, śliwy ałyczy, głogu i karagany, postanowiłem dać szansę wysiewowi masowemu,. bazując na doświadczeniach Masanobu Fukuoki, autora "Rewolucji Źdźbła Słomy". Niestety nie posiadałem gliny suchej sproszkowanej, jak to jest zalecane w oryginalnym przepisie. Wykorzystałem więc zwykłą glinę, co pracę znacząco utrudniło, mam jednak nadzieję, że nie wpłynie to znacząco na ewentualne efekty.
 

Na każdą część zmieszanych nasion dodałem pięć części gliny, jedną część wermikompostu (nawozu produkowanego przez dżdżownice), jedną część ziemi, a następnie stopniowo dodawałem wodę, intensywnie mieszając. Po dokładnym wymieszaniu i uzyskaniu odpowiedniej konsystencji, formowałem z powstałej masy kulki, wielkości mniej więcej włoskiego orzecha. Kulkom pozwoliłem podeschnąć przez noc, a następnie umieściłem je co mniej więcej 30 cm wzdłuż fragmentu granicy Ostoi, kryjąc je tuż pod warstwą piaszczystej gleby. Na potencjalne efekty trzeba będzie poczekać minimum do wiosny, a być może i dłużej - nasiona głogu na przykład potrafią przeleżeć w glebie kilka lat zanim wykiełkują.
 
Drugi drobny pomysł zrealizowany w listopadzie to bardzo prosta, skuteczna, tania i co najważniejsze "wielorazowa" pułapka na myszy. W szopie na narzędzia nie sposób było sobie z myszami poradzić, postanowiłem więc wyłapywać je "hurtowo". Zasada działania pułapki jest bardzo prosta - mysz wskakuje na "walec" pokryty przynętą (jest nią masło orzechowe) - walec obraca się, a mysz wpada do wiaderka. Na dnie wiaderka jest woda, która uniemożliwia myszy skuteczne odbicie się i wyskoczenie z wiaderka. Jeśli chcemy myszy "oszczędzać" i wypuszczać gdzieś żywcem, wody oczywiście powinno być mało i pułapkę trzeba sprawdzać codziennie. Zaletą tej pułapki jest to, że po "złapaniu" jednej myszy, nie wymaga ona naszej ingerencji - jest natychmiast gotowa do łapania kolejnych.

środa, 16 października 2013

Kolektor słoneczny z puszek

Kolejnym projektem zrealizowanym w Ostoi jest kolektor słoneczny z puszek po piwie. Zastosowania takiego kolektora są różnorakie - od ogrzewania pomieszczeń, poprzez podgrzewanie wody, a na wykorzystaniu w suszarni owoców czy grzybów skończywszy. Najpierw powstała drewniana rama o wymiarach dwa na jeden metr, a w niej dwie listwy z otworami na puszki.




Wiercenie otworów w 140 puszkach po piwie stanowiło najdłuższą fazę projektu. Przewiercone puszki klejone następnie były w kolumny po pięć, aby na koniec zostać zamontowane w ramie, w dziesięciopuszkowych kolumnach. Montaż przebiega błyskawicznie gdy wszystkie elementy są przygotowane, a całość zaczyna już w tej fazie projektu cieszyć oko.






 





Następnym etapem jest pomalowanie puszek czarnym matowym lakierem samochodowym, co samo w sobie jest proste, ale jak się okazuje lakier niezbyt dobrze trzyma się puszek. Być moze trzeba było użyć czarnej farby tablicowej? Puszki pomalowane lakierem samochodowym w sprayu wymagają obchodzenia się jak z jajkiem, gdyż nawet przy najlżejszym uderzeniu lakier zaczyna odpadać.












Gdy puszki są już na swoich miejscach, pora przewócić kolektor na brzuszek i zająć się plecami. Tu najważniejsze jest ocieplenie, ja użyłem do tego wełny mineralnej. "Plecy" powstały z cienkiej płyty HDF. Wykonałem w niej dwa otwory, wlotowy i wylotowy, przez nie podążać będzie powietrze przepływajace przez kolektor. Ostatnią czynnością w tej fazie projektu było dodanie przodu - czyli płyty z bardzo cienkiego, przezroczystego PCV.
 

 I kolektor gotowy - młodzież określiła go mianem iPhona-Giganta. Został skończony w sobotę, gdy pogoda nie sprzyjała testom. Słońce ani na moment tak naprawdę nie wyszło zza chmur. W momentach, gdy jego tarcza była ledwo widoczna przez chmury, różnica temperatur między wlotem a wylotem wynosiła od 5 do 15 stopni. Nie nastrajało to zbyt optymistycznie. Z testami postanowiłem poczekać do niedzieli, licząc na zmianę pogody.
 Niedzielny poranek rozczarował, słońce jedynie na sekundy rozświetlało podwórko. Po południu jednak wiatr rozwiał nieco chmur i "się zaczęło". Kolektor nagrzewał się błyskawicznie. Temperatura powietrza na wlocie (czyli temperatura panująca na podwórku tuż nad ziemią) wynosiła 18 stopni.
 Oto co zobaczyliśmy na wylocie - 68,5 stopnia Celsjusza! Przy niezbyt silnym słońcu kolektor pozwalał ogrzać przechodzące przez niego powietrze o 50 stopni! Całkiem niezły wynik, nieprawdaż? Kolejnym krokiem w testach kolektora będzie wbudowanie napędzanego ogniwem solarnym wentylatorka, który wymusi dodatkowo obieg powietrza w kolektorze i zwiększy "ciąg". Działanie tego pierwszego kolektora zachęca do dalszych prób i eksperymentów, do których wszystkich zachęcam.

poniedziałek, 7 października 2013

Spirala ziołowa

W Ostoi za domem, od ponad dwudziestu lat, straszyła górka z piasku posadowiona na resztkach betonu z betoniarki. Pozostałości po budowie domu nawet nie bardzo chciały porastać zielskiem, ot, tu wiesiołek, tam trawka. Nie chcąc kuć betonowych brył i wywozić piachu, postanowiłem przekształcić to miejsce w ogródek ziołowy, wykorzystując "naturalne" właściwości górki.

Ogródkowi postanowiłem nadać kształt spirali - sztadarowego rozwiązania z zakresu permakultury. Spirala bowiem, na bardzo małej powierzchni, pozwala stworzyć szereg zróżnicowanych siedlisk - i dla roślin lubiących gleby słabe, i dla tych wymagajacych żyznych, dla światło i cieniolubnych, dla lubiących wilgoć i preferujących suszę.

Na szczycie spirali, od południa, gdzie sucho i gorąco, szansę rosnąć ma rozmaryn i szałwia, a od północy u dołu, gdzie chłodniej i więcej wilgoci, dobrze się czuć może lubczyk czy pietruszka.

Konstrukcja spirali rządzi się określonymi prawami - powinna ona "kręcić się" zgodnie z ruchem wskazówek zegara, gdyż ułatwia to spływ wody. Kamienne ściany spirali tworzą magazyn ciepła gdy rozgrzewa je słońce, nie powinny więc być zbytnio zakrywane. Ideałem byłoby od strony południowej ulokować na poziomie gruntu oczko wodne - odbijane od jego tafli promienie słońca dodatkowo "doświetlałyby" spiralę. Tego ostatniego warunku niestety nie udało mi się spełnić - kształt mej piaskowej górki narzucał zlokalizowanie oczka od strony północnej. Być może jeszcze w przyszłości dodam drugie oczko, od strony południowej.

Najpierw masyw piaskowej górki obłożyłem kamieniami, kształtując spiralę. Powierzchnia górki została solidnie podlana, wygrabiona i wyłożona mokrym kartonem - ma to zapobiec rozwojowi chwastów. Warstwa kartonu została zasypana piaskiem z małego wykopu pod oczko wodne, aby zapewnić drenaż. Kolejną warstwę stanowiły świeżo opadłe liście wymieszane z małą ilością obornika.

Ziemia ogrodowa została rozłożona tak, aby im niżej, tym grubszą warstwę stanowiła. Rośliny rosnące na górze spirali w teorii wymagają gleb słabszych, a te które sadzi się niżej, wolą gleby bardziej żyzne.

Dno oczka wodnego pokryłem czarną folią, a brzegi obłożyłem kamieniami. Nie zapomniałem o rurce odpływowej, której zadaniem będzie odprowadzać nadmiar wody opadowej. Oczko ma służyć głównie za miejsce hodowli rukwi wodnej, a jego dodatkową funkcją będzie urozmaicanie życia biologicznego - na pewno przyciągnie wielu nowych mieszkańców do Ostoi, podobnie jak i cała spirala.

Przedostatnim etapem konstrukcji spirali było zasypanie jej powierzchni zrębką z drzew liściastych. Ma ona za zadanie uchronić spiralę przed erozją w czasie nadchodzącej zimy, a ponadto utrzymywać wilgoć i wolno się rozkładając, użyźniać glebę.

Ostatni etap nastąpi wiosną, kiedy to sadzonki i nasiona ziół trafią na swoje miejsca. Jednak już teraz spirala cieszy oko, z kupki betonu i piachu powstał ciekawy element krajobrazowo-użytkowy. Doceniły go już motyle, przesiadując na kamieniach spirali nagrzanych jesiennym słońcem. Chciałbym aby do oczka wodnego przywędrowały na wiosenne gody rzekotki, byłoby to dla mnie największą nagrodą za wysiłek włożony w konstrukcję spirali.

poniedziałek, 23 września 2013

Grzyb a Sprawa Polska

Sezon grzybowy w pełni - jadąc do Ostoi leśną drogą, w godzinach pracy dnia powszedniego, mijam szeregi zaparkowanych w lesie aut. Ich załogi krążą po okolicy z koszami i reklamówkami, w nadziei na obfity zbiór. Zagęszczenie aut i grzybiarzy sprawia wrażenie jakbym poruszał się ulicami małego miasteczka, a nie duktem leśnym, gdzie o innej porze roku łatwiej o dzika czy sarnę, niż o człeka czy auto. Grzyb jest towarem wielce pożądanym, a grzybiarz istotą upartą, bezwględną i nieetyczną jest niestety w swojej masie, choć oczywiście nie chciałbym generalizować.
 
 Zjeżdżając z drogi gminnej do Ostoi mijam bramę ze znakiem "Teren Prywatny". Na odcinku 150 metrów od bramy do podwórka, w sosnowym, pachnącym grzybami lesie, mijam trzy pary zawziętych grzybiarzy, przetrząsających trzewia lasu w postaci ściółki, pozostawiających po sobie teren w stanie jak po przejściu dziczej watahy. Na nic mniej lub bardziej grzeczne upomnienia, że przecież teren prywatny, że po drugiej stronie drogi puszcza ciągnie się kilometrami i do Lasów Państwowych należy, że ściółkę leśną chronić trza, a nie ryć w niej jak nieparzystokopytne. W odpowiedzi tylko się człek nasłucha z wyższej półki argumentów - że nie ma Boga w sercu, że grzyba Pan Bóg, wraz z lasem dla wszystkich stworzył, że las wcale nie mój, a wszystkich, jak było na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków, amen.
 
 Ja im na to odpowiadam: "Siódme - nie kradnij", co wielkie oburzenie w nich budzi, ale bynajmniej od zaboru i niszczenia cudzej właśności nie odwodzi. Prychając i parskając, oddalaja się nieco, aby zbieranie kontynuować, gdy tylko zarośla ukryją ich przed moim wzrokiem. Grzyb okazuje się sprawą wagi narodowej, o prawo do grzyba lud gotów jest walczyć nieugięcie, powołując się jednocześnie na autorytet Absolutu, prawa boskie, ludzkie i kijem na wodzie pisane. Te same smutne gęby ze swymi reklamówkami zjawiają się co roku, co weekend, a często i w dni powszednie, przez całą jesień, od pierwszego do ostatniego grzyba, głuche na jakiekolwiek racjonalne argumenty kontynuują swoją destruktywną działalność.
 
Dlaczego destruktywną? Jest sobotni poranek, spaceruję po swym lesie, a las ów wyglada jak pobojowisko. Wydeptany, połamany, rozdeptany i rozkopany, o braku jakichkolwiek jadalnych grzybów nie wspominając. Z prawej i z lewej dobiegają głosy kolejnych grzybiarzy, nacierających na ten biedny las, który z utęsknieniem oczekuje końca grzybiarskiego sezonu. Od paru lat okres ten z najprzyjemniejszego przekształca się w przekleństwo, gdyż serce się kraje na widok tego, co ludzka zachłanność może zdziałać w tak krótkim czasie. Nie chcemy naszego lasu grodzić, nie chcemy żyć jak w oblężonej twierdzy, grzyba Rodakowi nie żałujemy, wolelibyśmy jednak, aby Rodak ten potrafł uszanować wartości takie jak przyroda, cisza, własność i prywatność.
 
Grzybki, których zdjęcia ozdabiają ten wpis nie wyrosły w lesie. Wyrosły na podwórku, chronione od grzybiarskich hord płotem, ukryte wśród brzózek i sosenek. O tej porze roku w Ostoi nie ma sensu chodzić na grzyby do lasu - nie dość że człek nic nie znajdzie, to jeszcze się napatrzy i nasłucha. Oby do zimy.
 


środa, 28 sierpnia 2013

Sierpień się kończy


W Ostoi sierpniowe niebywałe upały, pod nieobecność gospodarza, poczyniły wiele szkód. Najwięcej ucierpiały wiosenne nasadzenia drzewek i krzewów, na grządkach podniesionych i w zrębce dużo więcej przetrwało - dzięki automatycznemu podlewaniu i ściółce.

Jak poprzednio, najlepiej plonują strączkowe, kolejne generacje groszków, fasoli i bobu dojrzewają do zbiorów, a zupa - krem z fasoli stała się (poniekąd z konieczności) przebojem kulinarnym tego lata.

Zebraliśmy pierwsze (i ostatnie w tym roku) własne ziemniaczki - pędy nadziemne niestety nie oparły się upałom i przedwcześnie zakończyły żywot. Ale i tak dobrze - za każdy zasadzony ziemniak otrzymaliśmy sześć.

Bardzo ładnie wyrosła marchewka i czarna rzepa - ta ostatnia nawet za dobrze - gdy wróciliśmy z długich wojaży, już kwitła a nawet miała gdzieniegdzie nasiona.

Kukurydza "dostała" kolb, ciekawe czy zdążą dojrzeć. Ładnie trzymają się topinambury, klęską natomiast zakończy się chyba uprawa dyń, kabaczków, cukinii i patisonów - kwitną na potęgę, ale zawiązki od razu odpadają i giną. Pomidory i ogórki mają rozmiary lilipucie, miło jednak, że uda się choć spróbować ich z własnej grządki.

Morał tego lata jest taki, że nie ma co liczyć na pełny sukces nie będąc na miejscu - przy temperaturach jakie w sierpniu panowały nie sposób na razie utrzymać wszystkich roslin przy życiu bez regularnego podlewania. Mam szczerą nadzieję, że w kolejnych latach dzięki zrębkom będzie lepiej.

A co w Ostoi i jej okolicy? Ano, na pograniczu zagajników pojawiły się pierwsze owoce tarniny, powoli też zaczyna dojrzewać czarny bez. Głogi w łąkach obsypane owocami, ale nie dojrzałymi jeszcze. Sezon jeżynowy w pełni, jest ich w tym roku wyjątkowo dużo. Dzikie grusze ulęgałki też uginają się pod ciężarem owoców, jednakże chyba nie zdatnych do niczego. Po raz pierwszy znalazłem na skraju lasu krzaczek pigwowca, nawet z owocem.

Powróciły bobry - naprawiły tamę i zaczęły ścinać sosny, co podobno świadczy o tym, że zima szykuje się długa i ciężka. Podobnie wróżą kwiatostany wrzosu - z ich mądrości wynika, że zima zacznie się lekko, ale potrwa długo i im dalej, tym będzie bardziej sroga. Dziki i sarny pokazują się ciągle na nadrzecznych łąkach, a zajęcy w tym roku jest naprawdę sporo - tegoroczne młodziaki jeszcze trzymają się razem, czasami udaje się zaobserwować grupę sześciu łobuzów gromadnie skubiących trawki na łące. A stara zajęczyca, która te młode wychowywała, wędruje teraz samotnie i często żeruje niemal pod samym płotem - nie boi się ludzi i daje do siebie podejść na trzy kroki. Oby tylko ta ufność nie stała sie przyczyną tragedii...

Żurawie nadal przechadzają się po łąkach, obecnie urządzają pobudki o 5:40. Ich donośne głosy słychać w promieniu kilometrów, a krzyczą tak blisko naszej sypialni, że przy odrobinie szczęścia można je fotografować z okna.

Za okiennicą zadomowił się nietoperz, niestety musieliśmy go poprosić aby znalazł sobie inną noclegownię. Do chaty zaczynają gromadnie ściągać myszy, w kompoście schadzki urządzają zaskrońce i choć zupełnie tego jeszcze nie widać w telewizyjnych prognozach pogody, przyroda chyba daje znaki, że wielkimi krokami nadciaga jesień ...
 

wtorek, 4 czerwca 2013

Pierwsze jaskółki plonów

Siedem tygodni temu zaprezentowałem tutaj swoje pierwsze eksperymentalne grządki , czarne kwadraty żyznej, gołej gleby. Dziś zielenią się one mnogością roślin, które lepiej lub gorzej, ale rosną. Generalnie panuje nieład, chaos, pomieszanie z poplątaniem, które nieco humorystycznie nazywam polikulturą lub holistycznym podejściem do uprawy warzyw. Na niemal każdej stopie kwadratowej, gdzie w teorii powinien rosnąć jeden gatunek, kłębią się dwa lub trzy nierywalizujące ze sobą (w mojej opinii) gatunki. Jeden pnie się w górę, drugi płoży po ziemi, trzeci zapuszcza głęboko korzenie - mam nadzieję, że nie jest to zbyt ambitne podejście do ogrodnictwa.

Najokazalej rośnie bób, na którego strąki trzeba będzie jednak długo poczekać. Goni go dzielnie groch - właśnie zaczął kwitnąć. Fasole zatrzymały się w pewnym stadium rozwoju i pewnie czekają na cieplejsze i mniej mokre dni. Doskonale też wzrasta czosnek, który zresztą jako pierwszy zaczął się zielenić na grządce. Pięknie też rosną nasturcje, w odróżnieniu od aksamitek, które strajkują.
 
Największą jednak radość sprawiają pierwsze plony - doskonale już urosła rzodkiewka, jest słusznych rozmiarów i smakuje wyśmienicie. Z tych malutkich grządek można już regularnie zbierać rukolę i rokiettę siewną, stanowią one substrat do pysznych własnych sałatek. Rewelacją jednak jest mała kapustka chińska Pac-Choy, której nigdy wcześniej nie jadłem, a nasiona zakupiłem eksperymentalnie. Urosła wyśmienicie, a smakuje doskonale i w surówce, i duszona lub podsmażana. Sposoby na jej przyrządzanie zapewne jeszcze długo będę odkrywał, bo zamierzam więcej jej posadzić.
 
Zadziwiająco słabo póki co rosną sałaty, zupełnie nie wykiełkował jarmuż, bardzo marnie prezentują się pory. Pomimo to jednak, jestem z grządkowego eksperymentu bardzo zadowolony, każdy wynik stanowi naukę i ciekawe doświadczenie, które na pewno nomen omen zaowocuje w przyszłości.
 
Na grządkach pojawiły się "znikąd" również pierwsze chwasty - dominuje rdest plamisty, a dzielnie towarzyszy mu gwiazdnica pospolita. Ponieważ obie te rośliny w młodych stadiach są jadalne, trafiają również do sałatek.
 
Poza grządkami "ziemnymi" rozciąga się mały obszar pokryty wyłącznie zrębką. Tutaj, choć wolniej, również sporo się dzieje. Pierwsze listki ukazują dynie, słoneczniki, buraki liściowe i czosnek, a to wszystko poprzedzielane krzaczkami truskawek. W zrębce jak na razie najlepiej sobie jednak radzą topinambury. Pokładam w nich wiele nadziei, na bulwy trzeba jednak będzie poczekać aż do jesieni.
Bardzo jestem ciekaw, czy tym roślinom wyrastającym wprost ze zrębki wystarczy składników odżywczych, aby wydać właściwe im plony. Jedno co niemal pewne, to truskawki - o ile nie wydarzy się jakaś pogodowo-szkodnikowa katastrofa, pierwsze owoce można będzie zerwać za tydzień.


środa, 22 maja 2013

Nie maszerujemy?

W sobotę, 25 maja, w kilkuset miastach świata ruszą Marsze Przeciwko Monsanto. Uczestnicy marszy pragną aby do opinii publicznej dotarły wyniki badań świadczących o szkodliwości dla zdrowia żywności modyfikowanej genetycznie. Ujawniają korupcyjne powiązania pomiędzy światem polityki USA a wielkim biznesem, konflikt interesów pomiędzy firmami żyjącymi z GMO a agencjami odpowiedzialnymi za ochronę zdrowia i jakość żywności - gdzie ci sami ludzie zasiadaja na stołkach. Protestują przeciwko rządowym dotacjom do GMO i żądają ustanowienia obowiązku wprowadzenia oznaczeń na wszelkich produktach zawierających genetycznie modyfikowane składniki. Uczestnicy sprzeciwiają się zawłaszczaniu praw do kodu genetycznego roślin, działaniom mającym na celu eliminację z rynku nasion starych odmian i monopolizacji rynku nasion przez wielkie korporacje.
Podobnie jak w sprawie ACTA, jedynie wielka mobilizacja światowej opinii publicznej, działania za pośrednictwem mediów społecznościowych, kampanie na Facebooku i w innych serwisach w sieci, mogą powstrzymać katastrofalne w skutkach działania firm pokroju Monsanto i wspierających je polityków. Witryna internetowa Marszu Przeciw Monsanto ukazuje, że na wszystkich kontynentach, w wielu krajach świata, marsz ruszy w sobotę, aby wyrazić wszystko to, co niepokoi ludzi świadomych zagrożeń płynących ze stosowania GMO. Od Kairu po Sydney, od Helsinek po Johannesburg, ludzie staną w obronie swej żywności i zdrowia. Smutkiem napawa fakt, że na liście maszerujących nie ma ani jednego miasta z Polski. Czyżby to nikogo nie obchodziło? Bo przecież nie można odmówić Polakom chęci do maszerowania - z jednej strony marsze smoleńskie, z drugiej Marsz Szmat, a niedługo Parada Równości. Czyżby świadomość zagrożeń płynących z GMO była w Polsce tak niska? A może nie mamy się czego obawiać? Obejrzyjcie, i oceńcie sami:

niedziela, 12 maja 2013

Zielenina

Jeden z najbardziej niechlubnych rekordów jakie na przestrzeni dziejów zostały pobite, ustanowiła ludzkość w tym tygodniu - zawartość dwutlenku węgla w powietrzu osiągnęła poziom 400 ppm (części na milion), czyli najwyższy od ośmiuset tysięcy lat (!). Nigdy jeszcze ilość dwutlenku węgla w erze industrialnej nie była tak wysoka. Wszelkie próby ograniczenia emisji CO2 poprzez regulacje prawne utonęły w deszczu zielonych banknotów których nie skąpią lobbyści. Ekolodzy, klimatolodzy, biolodzy, wszyscy razem zebrani -odzy są zbyt słabi, aby przeciwstawić się sile pieniądza którą włada wielki biznes.
Istnieje uzasadniona obawa, że "kiedy zdechnie w oceanie struty ropą śledź ostatni, a ostatnie trawy źdźbło pokryje pył" jedyną zieleniną jaka pozostanie chciwej ludzkości będą te zielone banknoty z wizerunkami prezydentów. Smacznego.




sobota, 11 maja 2013

Mniszki

Mniszek, mlecz, dmuchawiec, Taraxacum officinale, utrapienie nowożytnych rolników i działkowiczów, chwast trudny do wyplenienia. A dla mnie roślina bardzo cenna, z której dobrodziejstw staram się korzystać.
Mniszki często jako jedne z pierwszych pokrywają kobiercem zdegradowaną glebę, ich palowe korzenie spulchniają ją gdy jest bezlitośnie zdeptana. Pobierają substancje odżywcze z głębszych warstw, a obumierając pozostawiają je dostępnymi dla tych roslin, które nie sięgają korzeniami tak głęboko.
Młode listki mniszka wraz z pokrzywą i szczawiem stanowią pierwsze jadalne wiosenne zieleniny, niezbyt wyrafinowane w smaku, ale pełne witamin. W zasadzie każda z części rośliny ma lecznicze właściwości - korzeń pomaga cukrzykom a liście tym mającym problemy z kamieniami żółciowymi i wątrobą.
Dla mnie jednak w mniszku najważniejszy jest kwiat, od którego dziś w ostoi łąka jest żółta. Pięćset kwiatków trafiło do koszyka, a z niego na gazety. Tam spoczywały kilka godzin, aby wszyscy ich lokatorzy mieli szanse je opuścić. Następnie opłukane, postały w wodzie kilka godzin i w tej samej wodzie zostały obgotowane przez kwadrans. Dodałem do nich sok z dwóch cytryn, a rano odcedzę dokładnie. Do wywaru dodam kilogram brązowego cukru i pogotuję około dwóch godzin, aż dzieło zacznie przybierać konsystencję właściwą dla ostatecznego produktu - miodu z mniszka. Teraz pozostaje tylko gorącą ciecz rozlać w małe wyparzone słoiczki i gotowe. Majowy miód z mniszka, z pyłkiem i nektarem, poprawia odporność i doskonale smakuje.

poniedziałek, 6 maja 2013

Bilans długiego weekendu

Miłość kwitnie wśród zaskrońców










 
Żurawie odprawiają gody
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Kwitną pierwsze jagody kamczackie
Posadziłem ponad 70 drzew i krzewów - tarnina, dereń, akacja, jarzębina, śliwa ałycza, siewka mandżurska, karagana syberyjska. Drzewka mają ciężki żywot - nie dość, że rosnąć mają w nieurodzajnej glebie, to jeszcze nocami ryją w ich okolicy dziki, wywracając wszystko do góry korzeniami. Mam szczerą nadzieję, że nie znajdując nic godnego spożycia, zostawią drzewka w spokoju.
W zrębce ukorzeniają się truskawki, obok w grządkach wzrasta czosnek, rzodkiewki i różne gatunki fasoli. Dopiero zaczyna kiełkować sałata. Nasiona wielu innych warzyw rozsiane po licznych wielodoniczkach maja zamiar kiełkować, ale jeszcze na nie nie czas.  Wśród brzóz w ściółce znalazły dom kłącza konwalii, a wśród dzikich śliw kłącza żywokostu przyniesione znad rzeki. Nasiona dziewanny rozsiane po nieużytkach, a koniczyna biała wsiana w podwórkową trawę. To tylko wybrane migawki z Najdłuższego Weekendu Nowożytnej Europy, po którym teraz trzeba nieco odpocząć :-)
 
 
 
 
 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Znowu o GMO

Szokujące dane przynosi nowy raport, porównujący skład chemiczny ziarna kukurydzy tradycyjnej oraz modyfikowanej genetycznie, nawiązując równiez do metod ich uprawy - bez, lub z zastosowaniem herbicydów.
Jak wynika z raportu, różnice w wartości odżywczej oraz w zawartości związków szkodliwych są przerażające.
Ziarno modyfikowane genetycznie jest ponad 400 razy uboższe w wapń, ponad 50 razu uboższe w magnez, zawiera również siedem razy mniej manganu. Tak się składa, że braki tych minerałów pokrywają się z tymi, na które cierpią społeczeństwa wysokorozwinięte i które są przyczyną groźnych chorób.
Modyfikowana genetycznie kukurydza, uprawiana wedle reguł "Zielonej Rewolucji", na polach przygotowanych przy użyciu herbicydów zabijających wszelkie życie roślinne przed siewem, zawierała dwustukrotnie przekroczone normy zawartości formaldehydu, zabójczego dla zwierząt i ludzi! Nic dziwnego, że zwierzęta hodowlane mając wybór różnych pasz, nie chciały spożywać takiego ziarna, wyczuwając formaldehyd.
Należy zdać sobie sprawę, że w taki właśnie sposób, z użyciem ziarna modyfikowanego genetycznie oraz gigantycznych dawek herbicydów produkowana jest zdecydowana większość kukurydzy - w USA ponad 80%. W przypadku soi natomiast, jest to ponad 90%.
Ziarno modyfikowane genetycznie stanowi składnik pasz stosowanych w wielkotowarowej produkcji zwierzęcej. Zawartość formaldehydu w ziarnie mogłaby wyjaśniać rosnącą liczbę alarmujących doniesień o pogarszaniu się kondycji zwierząt gospodarskich w USA oraz o malejącej jakości produktów pochodzenia zwierzęcego.
Pamiętaj - "jesteś tym, co jesz". Powiedz nie! GMO.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Grządki i porządki

 W Ostoi rzeka wróciła do swego koryta, łąki jednak nadal podmokłe, a klangor żurawi nie ustaje. Starorzecza wypełnione po brzegi wodą ukazują powoli pędy trzcin i zielone plamy odrastających przy dnie żółtych grążeli. Niebem śmigają łabędzie oraz kaczki, dołem przemykają zające. Żab i ropuch coraz więcej, wkrótce zaroi się od nich w każdym skrawku wody.


Wiosenne porządki również rozpoczęte - trzeba się zająć instalacją wodną, osuszoną na zimę, sprawdzić co się dzieje w kompostownikach, obejrzeć krzewy posadzone w zeszłym roku. Pomimo spartańskich warunków zgotowanych jagodom kamczackim, widać, że poradziły sobie z zimą całkiem nieźle - puszczają już z pąków pierwsze listki. Cieszy mnie to niezmiernie, jagody kamczackie to cenne rośliny, ich owoce to prawdziwe bomby witaminowe. Ciekawe, czy w tym roku doczekam się choćby jednego, pierwszego owocu? 


Tam, gdzie do zeszłego roku były jedynie brzozy i nieliczne grzyby, kiełkują i zaczynają kwitnąć krokusy, oraz przebiśniegi. Krzaczek truskawek przetransferowany z warszawskiego tarasu również przetrwał zimę, zobaczymy czy i jak w cieniu brzóz zaowocuje.




Cieszy niezwykle obecność pszczół i trzmieli - w zeszłym roku niemal wcale ich nie było, a tu nagle uwijają się przy mikro-kwiatkach rosnących pod podwórkową lipą. Szczerze powiedziawszy może to optymizm na wyrost, bo nigdzie indziej ani pszczół, ani kwiecia. Świetnie jest więc mieć takie wczesne kwiatki, szczególnie, że ani one nie siane, ani nie sadzone. Pojawiły się dwa lata temu nie wiadomo skąd - ot, taki mikro cud przyrody. Jeśli ktokolwiek wie, jak się one nazywają, niech da znać!




Przyszedł czas na pierwsze grządki, na początek ze starych desek powstały tzw. grządki wyniesione ("raised beds") z zamiarem wytworzenia czegoś na obraz i podobieństwo "ogrodu stopy kwadratowej" autorstwa Mela Bartholomew. Oczywiście nie mogło być mowy o zakupie tzw. Mel's mix, czyli mieszanki torfu, wetrmikulitu i kompostu, jakie autor tego rozwiązania sprzedaje, glebę więc przygotowałem wedle własnej receptury. Grządki posadowiłem na wielu warstwach gazet aby udaremnić chwastom możliwość przerastania, a ścieżki między grządkami wysypałem zrębką. Pierwsze nasiona trafiły do gleby, zobaczymy czy to rozwiązanie się sprawdzi. Wiele wyzwań przed roślinami - nadmiar słońca, susza, zające i ptaki, zobaczymy, czy cokolwiek z tego wyjdzie przy dorywczej opiece.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Wiosna wkracza do Ostoi

Rzeka wylała, łąki i starorzecza stoją pod wodą. Na zalanych łąkach żurawie odprawiają swe gody, ich klangor wabi i kusi, ale "z marszu" utrwalić ich "na kliszy" się nie da - zbyt ostrożne są. Zrywaja się, uchodząc w trzcinowiska. Obejrzeć je natomiast można bez trudu. Są majestatyczne, bardzo głośne i wydaje się, że liczne w tym roku jak nigdy dotąd.




Pierwsze płazy, całkiem sympatyczne. Pojedyńcze żabki i ropuchy wychodzą ze swych kryjówek, polujac po drodze na wszystko co sie rusza i do pyszczka mieści, podążają w stronę rozlewisk aby tam oddać się corocznej rozpuście. Maluczko, a nocny rechot nie da spać.






I pierwsze gady, z lekka niebezpieczne. Żmija zygzakowata wygrzewa się w słońcu, na północnej krawędzi sosnowego lasu. Promienie słoneczne padające z południa wygrzewają grunt i wyziębionego po zimie gada. Żmija nie ma ochoty zostać celebrytą, ucieka z przed obiektywu.





Pierwszy transport zrębki dojechał, pora się brać do pracy. Na początek powstaną trzy "grządki wyniesione" w obrębie podwórka, a w kwestii dalszych prac usilnie staram się wdrożyć zasadę "festina lente" czyli spiesz się powoli. Chcę najpierw sprawdzić jak układają się izohipsy, czyli linie poziome idące przez Ostoję. Znając je, będę mógł się pokusić o lepsze zagospodarowanie wód opadowych, zatrzymując je w gruncie, czego w Ostoi bardzo potrzeba. Póki co, wdrożyłem zbieranie deszczówki z dachu szopy, rynna odprowadza ją do dwustulitrowej beczki. Niewiele, ale zawszeć to kolejny malutki kroczek w stronę samowystarczalności.

Na koniec humorystyczna reflekcja - żuraw, żaba, żmija - jaka literka sponsoruje dzisiejszy wpis? :-)




piątek, 12 kwietnia 2013

Półtora miliona podpisów

Tyle właśnie usiłują zebrać autorzy petycji skierowanej do rządów Europy, pragnący zaprotestować przeciw objęciu patentem  nasion roślin uprawnych przez kilka światowych korporacji. Działanie korporacji przebiega dwutorowo - z jednej strony gwarantują sobie one wyłączne prawa do sprzedaży nasion różnych odmian, chronionych właśnie tymi patentami, z drugiej lobbują w celu ustanowienia praw zakazujących dystrybucji nasion nie znajdujących sie w rejestrach roślin dopuszczonych do uprawy, gdzie oczywiście figurują odmiany opatentowane. Cel jest jasny i prosty - opróżnić rynek z nasion starych odmian i skazać rolników i ogrodników na zakup nasion wyłącznie od korporacji.

Kiedy prawo patentowe wchodzi w życie w jednym kraju, często umowy handlowe i międzynarodowe uzgodnienia wymuszają jego wprowadzenie w także w innych krajach. Dlatego patenty oznaczają zmianę całego naszego łańcucha pokarmowego: przez tysiące lat farmerzy swobodnie mogli wybierać nasiona z których korzystali nie obawiając się pozwu o naruszenie praw własności intelektualnej. Teraz jednak żyjemy w czasach gdzie wielkie korporacje, które wykupują podstawowe patenty zmuszają rolników do ponoszenia ogromnych kosztów licencyjnych. Monsanto & Co. twierdzi, że patenty są siłą napędową innowacji—ale w rzeczywistości wprowadza monopol naszego pożywienia.

Na całe szczęście jednak Europejska Organizacja Patentowa kontrolowana jest przez 38 państw członkowskich, które mogą na zawsze skończyć z niebezpiecznymi patentami na pożywienie. Sam Parlament Europejski wydał oświadczenie w którym sprzeciwił się destrukcyjnym patentom. Teraz globalny sprzeciw może zainicjować ostateczny zakaz.

Sytuacja jest już tragiczna -- Monsanto jest już właścicielem 36% wszystkich pomidorów, 32% słodkiej papryki i 49% kalafiorów. Prosta zmiana w regulacjach może uratować naszą żywność, rolników oraz całą naszą planetę od korporacyjnej kontroli -- teraz to w naszych rękach spoczywa odpowiedzialność.
Z gigantycznej szkodliwości takich działań, jak się okazuje, zdaje sobie sprawę coraz więcej osób. W niecałe półtorej doby pod petycją podpisało się ponad milion dwieście tysięcy osób. Podpisz się i Ty! Dla dobra swojego, swoich dzieci, bioróżnorodności, i naszej planety, Ziemi. LINK DO PETYCJI

niedziela, 24 marca 2013

Wygrana bitwa, ale czy wojna?

W lipcu zeszłego roku, w miejscowości Drummondville, w kanadyjskiej prowincji Quebec, ważyły się losy pokazanego na zdjęciu obok przydomowego ogródka. Właściciele, dzięki zdrowej żywności pochodzącej z własnej uprawy, byli w stanie schudnąć imponująco, poprawić też zdrowie i kondycję. Co z tego, gdy władze uznały ten ogródek za nielegalny. Mimo braku jakichkolwiek skarg, uznały iż należy ogródek ten zmniejszyć do 30% powierzchni, bo takie są przepisy. Resztę ziemi ma porastać trawnik. Właścicielom dano dwa tygodnie na likwidację ogródka, grożąc bardzo wysokimi grzywnami za każdy dzień zwłoki.
W obronie ogródka stanęli miłośnicy ogrodów, z pomocą internetu petycję w obronie tego małego zielonego zakątka podpisało 29 tysięcy osób.
Tym razem władze ugięły się pod presją i pozwolono właścicielom ogród zatrzymać. Wygrano bitwę, ale nie wojnę. Władze tej miejscowości planują bowiem całkowity zakaz uprawiania ogrodów od strony ulicy, aby jak mówią, nadać miastu zunifikowany wygląd. Na szczęście zarządzenie to ma nie dotyczyć ogródków już istniejących, nasi właściciele będą więc nadal mogli uprawiać swój ogród bezpiecznie (rozczulająca dobroć władz, nieprawdaż?).
Rodzi się refleksja - z kim my walczymy? Jakim prawem ludzie, których sami wybieramy decydują o tym, co robimy na ziemi, którą zdobyliśmy ciężką pracą, którą sami uprawiamy, od której płacimy rosnące wciąż podatki, której bioróżnorodność przyczynia pożytku nie tylko nam, ale całej społeczności? Jakie zło wyrasta między tymi cukiniami i brokułami, z którym usiłują walczyć urzędnicy? Co jeszcze decydenci wymyślą, aby stłamsić naszą drobną niezależność i resztki pozostałej nam wolności?