poniedziałek, 12 maja 2014

Pierwszy hugel


Sporo drewna mokrego i pokrytego grzybnią nagromadziło się w Ostoi. A to z ratowania starej lipy, a to ze ściętych przez bobry brzóz. Nie bardzo wiedząc co z tym drewnem począć, postanowiłem wypróbować propagowaną przez ikonę permakultury, Seppa Holzera, hugelkulturę.
Hugelkultura, potocznie zwana huglem, to po prostu górka z drewna pokryta glebą. Im grubsze drewno, tym lepiej podobno. Drewno z jednej strony w procesie rozkładu oddaje substancje odżywcze rosnącym na górce roślinom, z drugiej jak gąbka chłonie wodę opadową i (podobno), o ile hugel jest dostatecznie wysoki (minimum metr), umożliwia hodowlę roślin bez ich podlewania.


Budując hugla najpierw zdjąłem darń, pieczołowicie ją odkładając. Następnie pogłębiłem wykop, odkładając również wydobytą z niego glebę. Wykop ciasno wypełniłem najgrubszymi kawałkami drewna, polewając wszystko wodą obficie.
Następnie zacząłem piętrzyć kolejne pnie i gałęzie, układając je na tyle stromo, na ile wydawało mi się, że umożliwi to wciąż obsypanie ziemią bez jej osuwania się.



Gdy stos brzozowo-lipowy był już gotów, zacząłem obkładać go od dołu darnią, trawą do dołu. Całość nieustannie niemal była zlewana wodą, aby w środku stosu uzyskać jak najwyższą wilgotność.
Stos darniowy obsypany został ziemią z wykopu.
Niestety, marna to ziemia, sam niemal piach. Ideą eksperymentu jednak jest wykorzystanie naturalnie dostępnych w Ostoi surowców, przy minimalnym ich imporcie z zewnątrz. Stąd może materiały nie najbogatsze, ale za to własne.



Ostatnią warstwę stanowiła ziemia ogrodowa wymieszana z przefermentowanym obornikiem - niestety, ilość tych surowców jaką posiadałem była bardzo mała, nie byłem więc w stanie zapewnić ich tak grubej warstwy, jakbym sobie tego życzył.
W wykopie wokół hugla ułożyłem pasy kartonu, które po pokryciu zrębką mają za zadanie zapobiegać inwazji traw. Wykop zapewnia też dodatkowe nawadnianie, gdyż spływa do niego woda z najbliższej okolicy, a stamtąd już łatwo dotrze do najgrubszych pni w spodniej warstwie hugla.



A oto efekt ostateczny - hugel pokryty ściółką z łąkowego siana (z braku słomy) i obłożony wierzbowymi gałęziami w celu utrzymania wszystkiego w przysłowiowej kupie. Przed ściółkowaniem hugel został jeszcze obsiany koniczyną i odrobiną nasion innych roślin motylkowych, a teraz należy pozostawić go w spokoju i pozwolić mu "dojrzewać".

A w zrębkowym minisadzie następuje euforia wzrostu - przestrzeń między drzewkami wypełniają na zmianę grzyby i rośliny motylkowe, widomy znak, że w zrębce kwitnie bioróżnorodność i że ulega ona korzystnym przekształceniom.
Mam szczerą nadzieję, że odbywa się to z korzyścią dla małych drzewek i że dzięki temu będą one pięknie rosnąć, a w przyszłości obficie owocować.

niedziela, 4 maja 2014

Majowo - rakietowo

Tej nocy w Ostoi nastał wyjątkowo zimny maj. O szóstej rano szron pokrywał wszystko, a termometr pokazywał minus trzy stopnie. To, co zostało na noc okryte, ocalało - to, czego okryć się nie dało, albo miało "szczęście", albo nie.

W najgorszym stanie są aksamitki oraz część fasolowych roślin kiełkujących sobie tu i tam, zadziwiająco dobrze przymrozek zniosła większość roślin niedawno posadzonych na ziołowej spirali. Sądzę, że "masa termalna" kamieni z których składa się spirala złagodziła działanie nieskich temperatur, oddając ciepło nagromadzone w ciągu dnia. No ale cóż to było za ciepło - maksymalnie pięć stopni, to i ten deszcz ...Pozytywną stroną tej pogody jest brak potrzeby podlewania.
 Mimo takiej pogody w ogródkach ściółkowanych zrębką kwitnie życie - zakwitły miniaturowe jabłonie kolumnowe, rosną krzaczki truskawek, kiełkują rośliny motylkowe mające na celu wiązać z gleby azot, a największą niespodzianką są duże ilości grzybów kapeluszowych wyrastających niemal wszędzie, niestety niejadalnych. Bogata jest też fauna - od dżdżownic, przez pająki i mrówki, po znaczną liczbę jaszczurek i okazjonalnych ptasich gości. Tam, gdzie jeszcze niedawno był wyłacznie piach, kwitnie teraz życia - wiem, że już to pisałem, ale warto to wciąż podkreślać: ściółka zmienia świat, dosłownie i w przenośni.
W trakcie porządków znalazłem 19 starych cegieł. Postanowiłem wykorzystać je do zbudowania miniaturowego piecyka rakietowego, do gotowania i smażenia na świeżym powietrzu. Piecyk powstał w parę minut dosłownie, cegły zostały poukładane tak, aby tworzyć pionowy "komin" i poziomą komorę na drewno. Całość bardzo pobieżnie uszczelniłem gliną. Nie przykładałem specjalnych starań do estetyki i trwałości tego "wynalazku", nie będąc pewnym, czy w wybranym miejscu pozostanie on na dłużej.
Pierwsze testy piecyka wskazują, że warto jednka go zostawić. Rozpala się niezwykle łatwo, a do palenia w nim wystarczą dosłownie gałązki pozbierane na podwórku, połamane przez wiatr. Żadnego rąbania drewna!
Piecyk błyskawicznie gotuje wodę czy też rozgrzewa patelnię. Zużycie drewna jest naprawdę minimalne, a siła płomienia bardzo łatwa w sterowaniu. Efekt "rakietowy" widać szczególnie gdy na piecyku stoi patelnia - a efekt wtedy nawet słychać, bo piecyk lekko huczy. Jedyną wadą tego rozwiązania jest wygląd kuchennych utensyliów po zakończeniu obróbki cieplnej - nad ich myciem trzeba się niestety namęczyć, są mocno okopcone. Może rozwiązaniem będzie skompletowanie osobnego, żeliwnego zestawu "piecykowego"? Póki co, piecyk zostaje - na pewno będzie przydatny i często wykorzystywany.