poniedziałek, 26 czerwca 2017

Po Janie

 Gdy minęła noc świętojańska i oficjalnie już w Ostoi nastało lato, na chyba najmniejszym "polu" w tej części Europy po raz pierwszy zakwitły w zbożu, trawach, bobach i topinamburach chabry, maki i kąkole. Taką miałem fantazję, zrobić sobie imitację "zachwaszczonego pola" na dwóch metrach kwadratowych, no i udało się. Teraz obserwuję co się "na polu" dzieje, przyglądając się temu, czy warunki sprzyjają roślinom. Jak na razie wszystko rośnie pięknie, a barwne kwiaty polne cieszą oko swymi kolorami. W promieniu kilku kilometrów ze świecą szukać tych gatunków, od lat bowiem w najbliższej okolicy już nikt nie uprawia zbóż, ani tak naprawdę niczego innego.

 Generalnie w Ostoi bardzo mało jest kwiatów posadzonych po to, aby kwitły. Oczywiście, kwitną wszystkie rośliny posadzone dla ich owoców, ale kwiatów dla "samych siebie" nie sadziłem do tej pory niemal wcale. Mam wiesiołki, dziewannę czy nasturcje w celach medycznych lub kulinarnych, ale to chyba by było na tyle. Na spirali ziołowej też ciągle coś kwitnie, ale zdecydowanie muszę zainwestować nieco czasu w więcej roślin dla zapylaczy. Polne kwiatki w zbożu to pierwszy krok w tym kierunku.

 Wreszcie nadszedł czas, aby się zabrać za docelowy system do zbierania wody deszczowej. Zbiorniki IBC od jakiegoś czasu stały i czekały. Uporządkowałem miejsce docelowe gdzie mają się znaleźć i przemyślałem szczegóły całego systemu. Będzie on spełniał wiele funkcji, poza gromadzeniem wody, będzie akumulował ciepło, które posłuży do ogrzania przyszłej przydomowej szklarenki, a może także wspomoże ogrzewanie domu.
Teraz, w końcu czerwca mogę wreszcie potwierdzić, że opisywane wcześniej "patenty" na ocalenie truskawek przed ptakami zdały egzamin. Jeszcze nigdy w historii Ostoi nie zbieraliśmy ich tyle, zwykle ptaki zostawiały nam dziesięć procent, w tym roku natomiast mamy niemal wszystkie dla siebie. Zaraz po zbiorach głównych czerwone kamyki i nakrętki znikną, aby ptaki nie przyzwyczaiły się do nich. Niech sobie dojadają owoce gdy nam się już truskawki znudzą. Podzielimy się z nimi chętnie ich nadmiarem.

Kończę też sianokosy, wykosiwszy fragment nadrzecznej łączki i jednocześnie pozostawiając wystarczające pasy, którymi zwierzyna może się przemieszczać bezstresowo. Część siana ręcznie zwieziona, część jeszcze zalega albo w mini stogach albo jeszcze w formie pokosu, następny pobyt w Ostoi będzie pod znakiem siana - zwiezienia wszystkiego w okolice domu i zabezpieczenia na przyszłe wykorzystanie jako ściółki. Część siana się już kompostuje, reszta posłuży do urządzenia zupełnie nowego małego ogródka. Dzięki tej ściółce powstanie nowa gleba, w miejscu, gdzie jej teraz prawie nie ma.

Na Zajęczej Górce ogromny zając wielkości średniego psa niespiesznie ucieka gdy wracam z nad rzeki objuczony sianem, a na podwórku, dosłownie metr od drzwi, siedzi sobie taki mały zajączek i wcina spokojnie trawkę. Nie daje się przegonić, wzdłuż płotu okrąża od wewnątrz podwórko, a gdy podejdę za blisko, wycofuje się na zewnątrz pomiędzy sztachetami, po czym za pół godziny wraca. Rozumiem go nieco, wszak za płotem i bezpańskie psy, i mniej żywności. Mam nadzieję, że nie dobierze się do drzewek, alb że zanim nadejdzie pora apetytu na drzewka, głowa urośnie mu tak, że już się nie zmieści między sztachetami i zamieszka w lesie.

Tak zwanym rzutem na taśmę, tuż przed wyjazdem, korzystając z pomocy sąsiedzkiej, ustawiam zbiorniki na deszczówkę w ich miejscu docelowym. Fajnie wyglądają, jakby albo one, albo wiata były na wymiar robione. Teraz czas na pomiary, zakup rur i niezbędnych złączek, coś mi podpowiada, że będzie to fajny i sprawny system do magazynowania wody deszczowej. Woda i gleba - dwa kluczowe czynniki sprawiające, że można być samowystarczalnym i rozwijać swoje siedlisko w sposób zrównoważony wydają się być w Ostoi "pod kontrolą". I o to chodzi.

środa, 14 czerwca 2017

Koszę i noszę

Czerwiec w Ostoi zaczyna nastrajać optymistycznie, wreszcie nawet oko laika dostrzec jest w stanie, że tu cokolwiek rośnie. W maju nie było to takie oczywiste. Część nasion jeszcze nie wykiełkowała, część ledwo ledwo, rozsady banalnie przyziemne nie wzbudzały entuzjazmu gości, którzy oglądali, słuchali i przez grzeczność przytakiwali, ale chyba spodziewali się bardziej spektakularnych widoków.

Obecnie w workach uprawowych zielenią się pomidory i dyniowate, fasole i ogórki. Rosną ładnie, część w workach nowych, a część w zeszłorocznych, część w podłożu nowym, a część w regenerowanym po ubiegłym sezonie. W tym stadium nie widzę zasadniczych różnic pomiędzy starymi a nowymi workami czy podłożem. Zobaczymy, jak sprawy pójdą gdy rośliny zaczną owocować.  Po raz pierwszy w tym roku próbuję worków małych, trzylitrowych, do uprawy karłowych odmian fasoli. Myślę, że przy dobrze przygotowanym podłożu nie powinno być problemów z powodu za małych pojemników.

Na zeszłorocznych kostkach słomy pomidory też dają radę. Zdecydowałem się nie wymieniać ani kostek, ani siatek po których prowadzę rośliny. W przyszłości na pewno zamienię siatki na inne rozwiązanie, ale tej wiosny zabrakło na to czasu, no i jest to okazja do sprawdzenia, jak długo siatki wytrzymają.








Z bliska pomidory wyglądają lepiej niż z daleka, widać sporo kwiecia.








I jeszcze bliżej, a dojrzymy pierwszy owoc. Nie jest źle.





Urodlin, wcześniej opisywany, zaszalał listowiem, wybijając się ponad towarzyszące mu boby, łubiny,, koniczyny i facelie. To one wiążą dla niego azot z powietrza i mam nadzieję, że wspomagają jego wzrost. Pomimo, iż rośnie w towarzystwie wysokich brzóz, to moim zdaniem cierpi z powodu za dużej ilości światła. Liście powinien mieć dużo ciemniejsze, trzeba będzie przed latem osłonić go lekko, chyba że brzozy też obsypią się jeszcze gęstszym listowiem i wykonają robotę za mnie. Na to liczę, pracując z naturą a nie przeciw niej.


Na spirali ziołowej kwitną szałwie, a wokół nich uwijają się roje zapylaczy. Rozmaryny na szczycie spirali niestety chyba zakończyły żywot, mam teraz dylemat czy ingerować, czy pozwolić na naturalną sukcesję, czyli zasiedlenie tej niszy przez inne rośliny. Na chwilę obecną wygląda na to, że szałwie wygrają z lawendami. Ale może jednak potrzebna jest interwencja, bo po pierwsze lubię używać rozmarynu w kuchni, a po drugie, taki łysy łeb spirali wygląda "nieprofesjonalnie" i sprawia, że goście chrząkają i wątpią w skuteczność permakultury. Zasadniczo, spirala ziołowa, będąc integralną częścią Strefy 1 z założenia wymaga ludzkiej troski, nie będzie więc żadnym nietaktem kupić ten rozmaryn i posadzić ponownie na czubku.


Tuż za furtką, na tak zwanej Zajęczej Górce, postanawiam wyznaczyć grządkę eksperymentalną, a ściślej kilka ich rzędów. Gleba wita ugorem piaszczystym, gdzie jedynie kilka porostów trwa obecnie smętnie, ale im dalej, tym więcej trawy, która rośnie dzięki ochronnej funkcji sosen. Wpasowuję więc rozmiar grządek pomiędzy sosny i na tym etapie nie zamierzam ich wycinać.

Zanim cokolwiek zrobię, analizuję jak słońce oświetla Zajęczą Górkę, gdzie sosny rzucają cień, jak ten maleńki teren jest ukształtowany, bo jak się okazuje, koszmarnie jest nierówny. Trzydzieści lat temu przeorano go w głębokie bruzdy w najgorszy możliwy sposób (w dół stoku) i posadzono sosny, które wtedy się nie przyjęły. Teren ryły dziki, kopały w nim psy, dopiero kilka lat temu zaczęły na nim rosnąć samosiejki sosen. Sprawdzam więc spadki terenu i wszystko będę musiał skorygować tak, aby maksimum wody opadowej pozostawało na górce.

A skoro już przy opadach jesteśmy, pamiętacie rów konturowy (swale) o którym pisałem kilka tygodni temu? Wydawało się, że będzie kolejna kompromitacja - ptaki w przeciągu kilku dób rozniosły w drobiazgi całą pieczołowicie rozrzuconą na wale ściółkę i dobrały się do nasion. Jak zwykle, postanowiłem pozwolić eksperymentowi toczyć się dalej. Nie przeganiałem ptaków, nie dosiałem, nie uzupełniłem ściółki. I co? I fajnie. Poniżej rowu nic, powyżej rowu nic, a na wale rowu rośnie sobie mieszanka roślin motylkowych jak gdyby nigdy nic. Oczywiście nie tak bujnie i nie tyle, ile bym chciał ale jednak. Pokazuje to, że swale działa, że nawet nieliczne deszcze utrzymują wilgoć w wale i że jest szansa, aby nawet pustynię zamienić w ogród, permakulturowo.


Trzeba jednakże temu wszystkiemu pomóc, a że w Ostoi brak zwierząt gospodarskich, próbuję nadrobić to wykorzystując chaszcze z zalewowej nadrzecznej łąki. Dotrzeć do niej można teraz tylko w kaloszach, po tamie bobrowej, chyba czeka mnie wkrótce budowa mostka. Póki co, koszę stopniowo staromodną kosą, tak, aby nie zakłócać zbytnio spokoju i zwyczajów żyjącej tu dzikiej zwierzyny, wszak jest to granica rezerwatu.

Części siana pozwalam podeschnąć, część wykorzystuję świeżą i lekko wilgotną, starając się dobrać proporcje tych dwóch tak, aby uzyskać dobry materiał do kompostowania. Materiał taki powinien mieć proporcje węgla do azotu jak 30 do 1. Im siano bardziej świeże, tym azotu więcej, a im dłużej leży, tym więcej węgla. Noszę to siano w wielkim koszu przez tamę bobrową, a potem wiozę taczką w pobliże podwórka, gdzie formuję pryzmę kompostową. Zamierzam tą metodą wyprodukować tyle kompostu, aby starczyło na nowy ogródek na Zajęczej Górce. Jeśli zostanie siana, to wykorzystam je jako ściółkę. Na razie koszę tylko tyle, aby móc przetestować kompostowanie. Aby pryzma mogła zneutralizować wszystkie szkodliwe nasiona chwastów, patogeny i inne niepożądane ingrediencje, temperatura w niej powinna przez minimum dwa tygodnie wynosić 55-65 stopni. Jak na razie nie jest źle, oby tak dalej. Ciekawe, co na to kolejni goście.