wtorek, 20 lipca 2021

Sygnały ostrzegawcze

Gdy powietrze jest gorące, wilgotne, niemal tropikalne nawet gdy słońce schowa się za Ostojowy las, to znak, że będzie się działo. To pora, kiedy chorobotwórcze drobnoustroje, głównie grzyby, biorą się za moje pomidory. Zwykle, zaczyna się od grzyba Alternaria, który manifestuje się brązowymi plamami z żółtą obwódką, a po nim przychodzi Phytophtora, lepiej znany jako zaraz ziemniaczana, która pokrywa liście i łodygi wstrętnymi brązowymi plamami i niejednokrotnie kończy żywot krzewów. Sygnały ostrzegawcze są jednoznaczne i wyraziste, problem w tym, że nie będąc cały czas na miejscu, czasami zdarzało mi się w przeszłości dostrzec je zbyt późno, aby zdusić bestie w zarodku. W tym roku wszystko wskazuje na to, że z uwagi na późną wiosnę i nienormalną pogodę teraz, oba choróbska uderzą jednocześnie - dlatego tak ważna jest profilaktyka.

Nie zaniedbuję tejże od początku pomidorowego sezonu, który jak wierni czytelnicy wiedzą, zacząłem bardzo późno, siejąc nasiona 15 kwietnia a rozsady do gruntu w początku czerwca głównie. Od dnia, gdy znalazły się w gruncie mam je na oku, gdy tylko mogę. Stosuję regularnie naturalne profilaktyczne opryski i podwiązuję rosnące rośliny. Teraz jednak, przyszła pora na poważną prewencję. W skwarze i duchocie obcinam wszystkie liście z krzewów poniżej pierwszego grona owoców, aby zrobić przeciąg. Grzyby nie lubią przeciągu, a tak serio, to rośliny szybciej obsychają po porannej rosie, a grzyby do rozwoju potrzebują wilgoci. Parne powietrze też nie gromadzi się w gąszczu, dzięki czemu warunki do rozrodu grzybów pogarszają się drastycznie. Na koniec, w więcej miejsc dociera słońce, o niewątpliwie grzybobójczych właściwościach.

Mając na uwadze okoliczności pogody, wiem, że w tym roku zaraza może uderzyć w ciągu doby ta silnie, że nie będzie co zbierać. Dlatego też, już teraz, pomimo że pomidory są jeszcze zieloniuteńkie i maleńkie, robię pełną dokumentację fotograficzną - po jednej fotce grona z każdego krzaka. Nawet, jeśli odpukać, przyjdzie choróbsko i zdecymuje plony, będę miał pojęcie które odmiany rosły ładnie, a które gorzej, jak zawiązywały owoce, jakie duże i w jakiej liczbie. Coś po tym sezonie tak czy inaczej pozostanie, w formie nauki i wniosków na sezon następny. Oczywiście, nie poddaję się, nie ma o tym mowy i wciąż mam nadzieję, że uda się doprowadzić pomidorowe dzieło do końca, ale jak to mówią, strzeżonego ...  Tymczasem, podaję pomidorom dodatkową dawkę gnojówki z ... pomidorów, sporządzonej z wycinanych w ostatnich tygodniach wilków, wierzę bowiem, że zielsko z pomidorów zawierać musi dokładnie to, czego potrzebują ... pomidory. Brzmi logicznie, prawda? 

Ogoliwszy pomidorom dolne partie, po podaniu gnojówki doglebowo, myślę, co by tu jeszcze ... Biorę sekator i wycinam z grządek wszystko, co stare, przekwitłe, nieładne, chore (to wprawdzie ciężko znaleźć) i uszkodzone. Ścinam nadmiar ogórecznika, szałwi, aksamitek, kłosowca. Zbieram wszystkie plony. Wycinam naręcza kopru i zawieszam je na strychu aby wyschły. Przycinam do połowy bazylię, która rośnie pod większością pomidorów, ścinki zabieram do miasta na pesto. Chcę, aby po grządkach mógł hulać wiatr, aby było bardziej sucho niż zwykle, bo z powietrza można niemal wyciskać wodę i jak już wcześniej krakałem - nie wróży to dobrze.

Skończywszy z pomidorami, biorę się za dynie, cukinie i kabaczki - im z kolei grozi mączniak prawdziwy dyniowatych, również grzybowa choroba. Identycznie jak w przypadku pomidorów, dyniowate są prewencyjnie zadbane i na dzień 20 lipca (odpukać) nie ma ani jednego chorego liścia. Ale jak to mówi jedna z moich ulubionych maksym "ceną wolności jest wieczna czujność", a i ceną za gar pełen cukinii też ona jest. W ramach czujności tnę bez litości najstarsze liście, robiąc przewiew i przy okazji odsłaniając kwiaty, aby zapylacze miały do nich lepszy dostęp. Wycinam też liście skierowane na północ, bo mały z nich pożytek, szczególnie tam, gdzie nachodzą na siebie. Całość podlewam na koniec gnojówką z pokrzywy i żywokostu, bo z liści dyniowatych gnojówek nie robię. 

W wyniku tych działań, zakrojonych na śmieszną dla niektórych zapewne skalę (powierzchnia upraw o której piszę to łącznie mniej niż 30 metrów kwadratowych) wywożę z grządek ponad jeden metr sześcienny tego, co ściąłem, i dodaję do niedawno utworzonej pryzmy kompostowej, którą przy okazji przerzucam. Spróbujcie to sobie wyobrazić - metr sześcienny ścinków z cięć pielęgnacyjnych, z 30 metrów kwadratowych ogrodu, a przecież wszystkie rośliny nadal żyją na grządkach - taka jest gęstość nasadzeń w Ostoi, a to przecież nie jest jeszcze koniec sezonu. O ile (myślmy pozytywnie - gdy) uda się przetrwać zarazy, szczyt bujności nastąpi w sierpniu, kiedy to zwykle nie sposób miedzy grządkami przejść bez uczucia, że się jest w Wietnamie i za krzakiem cukinii czai się Rambo.

Z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku, pakuję zebrane cukinie aby nakarmić nimi mieszczuchów i w zachodzącym słońcu opuszczam Ostoję na kilka dni. Nie wiem, co zastanę po powrocie, ale nie pozostaje teraz nic innego, jak włączyć ogrodniczy fatalizm i powiedzieć sakramentalne "kto przeżyje, wolnym będzie" i mieć nadzieję, że za parę dni zastanę wszystko w jak to się mówi "stanie niepogorszonym". Trzymajcie kciuki za moje pomidory, a wierzę, że będę mógł je wam pokazać w całej ich krasie, gdy dojrzeją. Miejcie też na oku własne, o ile uprawiacie, za które kciuki potrzymam ja. Umowa stoi?




środa, 14 lipca 2021

Pogoda i kwiecie

 

Pierwsza połowa lipca w Ostoi do spokojnych nie należy. Raz leje się z nieba żar taki, że wysiane do ziemi nasiona wysychają na pieprz i nie kiełkują, a kolejnego dnia front atmosferyczny rzuca gdzie popadnie gałęziami i przywozi tony wody. Zbiorniki deszczówki są od dawna pełne, ale ziemia chłonie wszystko, co zechce na nią spaść i po dobie od ulewy jest w wierzchnich warstwach sucha jak przysłowiowy pieprz. Bardzo wysoka wilgotność wraz z bardzo wysokimi temperaturami budzi obawy, że za momencik zacznie się horror grzybiczych chorób, szczególnie pomidorów i dyniowatych, dlatego też trzeba trzymać rękę na pulsie.

A że wszystko teraz rośnie jak szalone, to jest się czym opiekować. Gąszcz liści cieszy, ale blokuje też przepływ powietrza, co stwarza raj dla grzybów, w tym tych, które są be. Na początek idzie w ruch sznurek - uwiązuję wszystko co mogę do podpór i linek, aby rosło w pionie, co daje mi przewagę trzeciego wymiaru i wpuszcza więcej powietrza. Przy okazji idą w ruch nożyczki i sekator. Usuwam (bardzo na razie nieliczne) uszkodzone i stare liście, poczynając od dołu. Ponieważ w tym roku posadziłem wszystko celowo bardzo późno, to na razie cięcia są minimalne, ale z czasem zacznę ciąć mocniej. Na koniec wreszcie, gdy wszystko jest uwiązane i poobcinane, robię oprysk profilaktyczny. Pomidory co drugi tydzień dostają aspirynę a dyniowate mleko, podczas gdy w kolejnym tygodniu wszystko lekko spryskuję wodą utlenioną. Wierzę, że lepiej zapobiegać niż leczyć i jak na razie, odpukać, to się sprawdza.

Rok ten jest niezwykle ciekawy na grządkach Parszywej Dwunastki, z uwagi na ogromną liczbę samosiejek. Słowami Danuśki Jurandówny można by rzec, że "kwiecie pachnie", mając nadzieję, że koniec jednak będzie lepszy. Ogromna ilość ogórecznika, nagietka, aksamitek, akmelii, kłosowca czy szałwi rośnie sobie a muzom i bardzo mnie cieszy, bo żadnej ale to żadnej rozsady czy siewów nie czyniłem, a ogród sam się tym za mnie zajął. Mam nadzieję, że tak już to zostanie na kolejne lata, a co więcej, myślę że już w tym roku nadmiar tego kwiecia przesadzę w inne miejsca Ostoi, gdy tylko czas pozwoli. Tak się właśnie objawia ta słynna permakulturowa obfitość będąca efektem pracy z naturą a nie przeciw niej.

Skosiłem kwietną łąkę, acz z żalem, bo poległy wszystkie złocienie. Koszenie było masakrycznie trudne, bo Bambi, odwiedzający regularnie Pan Sarna, wygniótł w niej placki w trakcie swych drzemek i kosa "nie chciała brać". W efekcie, łąka wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy, ale cóż, zwiozłem z niej siano (z którego uformowałem pryzmę kompostową) i po upływie tygodnia cała łąka jest w kwieciu białej koniczyny, z czego radują się pszczoły, trzmiele i inne zapylacze. Podobnie, na Grządce Gratisów, kwitną lilie i liliowce, powoli wyłaniają się kwiatostany kolejnych czosnków, a z boku naciera krwawnica, stwarzając dylemat - pozwolić jej na inwazję, czy nie? Na razie niech sobie rośnie - krakowskim targiem, zetnę ją, gdy zacznie przekwitać, aby nie wydała zbyt wielu nasion.

Dbanie o pożytki dla pszczół się opłaca - drugie miodobranie przyniosło "wykonanie zadania", czyli kolejny strategiczny cel został osiągnięty. Nie trzeba będzie już chodzić do sklepu po miód przynajmniej przez rok, a i dla rodziny i przyjaciół wystarczy. Smak miodu został określony jako "unikalny", a "jeszcze takiego miodu nie jadłem" słychać przy niemal każdej degustacji. Przyznam, jest smaczny, jak na miód. Osobiście zdecydowanie wolę z pszczołami pracować niż efekty ich pracy konsumować, ale rozsądek podpowiada, że dobrze mieć pełne zabezpieczenie w temacie słodkości, miód taki albowiem zawsze może i zastąpić cukier, a i w barterze wymienionym być na coś czego u nas akurat brak.

Tymczasem, pomimo wariackich upałów, wydaje się, że zaczęły się grzyby. Na razie są kurki, w sporej obfitości. Uduszone w śmietanie, z własnym rozmarynem, czosnkiem, cebulą, tymiankiem i czym tam było pod ręką, wniosły do Ostoi zapowiedź jesieni (to już?) i powiew świeżości do kuchni, "przezieleninowanej" plonami z ogrodu. Kolejna zapowiedź tygodni tłustych też trafiła do gara - pierwsza tegoroczna cukinia. Poza tym, zebraliśmy ogromną ilość pietruszki naciowej i takiegoż selera do ususzenia, bób, resztki jagody kamczackiej, truskawki, odrobinę poziomek, szczypior, groszek cukrowy .... oj, nie będę zanudzał, wory wszystkiego. A co najśmieszniejsze, w zakamarku piwnicy znalazłem zapomniane wiadro z przechowywanymi w piasku bulwami jakona i okazało się, że są w doskonałym stanie i pyszne nawet na surowo. 

Wszystko to jednak dopiero uwertura, bo o ile pogoda szyków nie popsuje, a grzybowe choróbska nie zaatakują, to nadchodzi czas kwitnącego kopru i ogórków, miechunek, fasolki szparagowej, no i co zawsze u mnie najważniejsze co roku - czas pomidorów. Na razie przyglądam się pilnie zielonym małym owocom i skrzętnie notuję w głowie jak się poszczególne odmiany sprawują i rozwijają, ale pisać o nich będę dopiero wtedy, jak szczęśliwie dociągną do zbiorów. Bo wiecie, jak to bywa ... Jaś nie doczekał, a i Jurandówna również, choć kwiecie pachniało ...