środa, 12 października 2022

Tylko o dyniach

 

Dzisiejszy wpis będzie tylko o dyniach, a ściślej o sprawach z nimi związanych jakie miały miejsce w końcu września i początku października. Już we wrześniu dały znać o sobie przymrozki, a temperatury na liściach roślin pozostawały ujemne do około ósmej-dziewiątej rano. Część roślin nic sobie jednak nie robiła z tego, wszak w ciągu dnia temperatura nadal rosła do kilkunastu stopni na plusie. Z moich obserwacji wynika, że poważne straty zaczynają się, gdy temperatura spadnie na kilka godzin poniżej minus pięciu stopni. Czekałem więc spokojnie ze zbiorem dyń, choć starsze liście obumierały, to młode żyły w najlepsze. Ba, żyły doskonale jakony, uznawane za całkowicie nieodporne na mróz. Ich zbiory są zawsze u mnie później niż dyń, bo plonem są bulwy schowane w ziemi, a ta ma ciągle jeszcze dwucyfrową temperaturę.

Równocześnie jednak ze spadkiem temperatury pojawiły się nowe niepokojące sygnały - najpierw z ogródu zaczęły znikać cukinie, objadane do cna, a następnie i na dyniach pojawiły się ślady małych ząbków. Nornice zaczęły tuczyć się na zimę. Zadziwiającym było to, że próbowały ogromnej większości owoców, ale następnie wybierały jeden i konsekwentnie obgryzały go, aby dostać się do nasion. Gdy im się to udało, z owocu zostawało niewiele. Robiły to przy tym tak sprytnie, że owoc widziany z góry wyglądał na nietknięty, natomiast gdy się go podniosło - sodoma i gomora. Obserwując to zjawisko doszedłem do wniosku, że mimo iz temperatury pozwalałyby dyniom jeszcze wisieć na krzakach, to najwyższy czas je zebrać. Dynie nadgryzione przez nornice niestety gorzej się przechowują, a ja je uprawiam z nadzieją, że będziemy je mogli jeść co najmniej do maja.

Nadszedł więc czas dyniowych żniw. Z każdą postępować trzeba jak z niemowlakiem, aby nie spowodować uszkodzeń mających wpływ na przechowywanie. Nie wolno odcinać ogonka, musi on w całości pozostać przy owocu. Dynie przemywam w roztworze wody z octem jabłkowym, ma to za zadanie odkazić i oczyścić skórkę, podatną na choroby grzybowe. Opłukane dynie układam na dworze, aby słońce i wiatr je obsuszyły. W idealnych warunkach dynie powinny dojrzewać ułożone na ganku czy werandzie przy południowej ścianie domu do czasu, aż ich skóra osiągnie żądaną twardość, czyli taką, że nie można dyni zarysować paznokciem beż użycia naprawdę sporej siły. U mnie niestety nie ma ku temu warunków, dlatego też dynie pojadą do miasta i tam będą sobie leżakować na parapetach i specjalnym dla nich regale. Dynie najlepiej się przechowują bowiem w temperaturze pokojowej.

Tegoroczny plon jest bardzo urozmaicony, a to z uwagi na to, że siałem bogatą mieszankę odmian. Służyć to ma wyhodowaniu własnej odmiany lokalnej, Ostojowej, selekcjonowanej wedle własnych kryteriów. Jest to proces dosyć żmudny, bo teraz czeka mnie obowiązek spróbowania każdego owocu i podjęcia decyzji, czy jego nasiona wchodzą do puli do siewu w przyszłym roku, czy też nie. Natura dokonała pierwszej selekcji za mnie - skoro z części odmian jest plon, a z innych nie, znaczy to że wybrane zostały już odmiany radzące sobie z warunkami w Ostoi. Teraz można by selekcjonować rośliny pod kątem masy plonu, wielkości i liczby owoców, szybkości dojrzewania, i może kiedyś się tym zajmę, na razie jednak zdecydowałem, że do puli siewów na przyszły rok trafią jedynie nasiona z owoców wybitnie smacznych. Po co bowiem uprawiać cos niesmacznego? 

O gustach się nie dyskutuje, bo wiadomo - jeden lubi ogórki, a drugi jak mu nogi śmierdzą .... ale tu, przy pracy nad własną odmianą, mogę kierować się swoim własnym gustem bez skrępowania. Dwa podstawowe kryteria wezmę pod uwagę - zawartość karotenu w owocach (im bardziej pomarańczowy miąższ, tym lepiej) oraz zawartość cukru (wygrają najsłodsze). Moje idealne dynie będą tez miały ładny, orzechowy zapach i posmak. Nasiona z dyń bladych, wodnistych, niesmacznych trafią do spożycia, nic się tu nie zmarnuje. Osobną grupę stanowią tu jednak dynie bezłupinowe, czyli takie, których nasion nie trzeba łuskać. Te dynie selekcjonuję na razie wyłącznie pod kątem zawartości nasion - im ich więcej, tym lepiej, a im więcej miąższu, tym gorzej. 

Proces selekcji wiąże się ściśle ze sposobem spożycia moich dyń. Na razie jeszcze nie jemy ich, a jedynie obserwujemy czujnie. Jest jeszcze tak wiele innych plonów teraz do spożycia, że dynie mogą czekać. Jeżeli jednak na którejkolwiek pojawiłyby się oznaki psucia, gnicia, infekcji grzybowej czy jakiekolwiek inne licho, dynia taka natychmiast trafiłaby do kuchni. Tam, niestety musi być najpierw przekrojona, bo pieczenie w piekarniku w całości niestety sprawia, że nasiona przestają się nadawać do siewu. Kroję więc zwykle koniuszek dyni, próbuję i o ile dana dynia rokuje dobrze, dzielę ją na pół, wydobywam nasiona, a połówki trafiają do piekarnika lub są zużywane kulinarnie na inny sposób. Nasiona są oddzielane od resztek miąższu, płukane, suszone i wstępnie pakowane osobno z każdej dyni. Opakowanie jest opisywane i czeka na długie zimowe wieczory.

Gdzieś w lutym czy marcu przychodzi taki dzień, kiedy wyjmuję te wszystkie paczuszki nasion, obliczam ile sadzonek dyni pragnę w nadchodzącym sezonie posadzić i przygotowuję odpowiednią partię nasion, biorąc taką samą liczbę z każdego woreczka i mieszając. Koniec z opisywaniem odmian, w tym procesie przestały mieć one znaczenie. To, co jest ważne, to świadomość, że w mieszance są nasiona z najlepiej smakujących owoców, jakie udało mi się w tym sezonie uzyskać. Istnieje więc spora szansa, że dadzą one potomstwo równie smaczne. A może jeszcze smaczniejsze, jeżeli samoistnie powstaną jakieś krzyżówki pomiędzy najsmaczniejszymi? Na to właśnie liczę, jak również na to, że każde kolejne pokolenie moich dyń będzie jeszcze lepiej przystosowane do warunków jakie panują w Ostoi, i do mojego stylu ogrodniczenia.

Jak co roku, kilka maleńkich dyń umili nam swoimi barwami jesień, postoją zresztą zapewne w domu do wiosny i dłużej. Jeszcze cieszą nas nieliczne ze zbiorów 2021, a puste miejsca uzupełniamy teraz właśnie tegorocznymi. Pięknie się prezentują na półce, szczególnie odmiana Jack Be Little robi wrażenie. Tegoroczny eksperyment z uprawą dyni w worku zainspirował mnie zresztą do ciekawego kolejnego eksperymentu w przyszłym roku, z tą małą ozdobną dynią właśnie. Ale na czym ten eksperyment polega i jakie będą jego efekty, napiszę już w kolejnym sezonie. Tymczasem, ten sezon dyniowy w ostojowym ogrodzie uznaję za zamknięty. Pozostaje teraz czekać aż z wiekowego klonu i lipy opadną liście, aby wyściółkować nimi jak co roku Zapłotek, gdzie dynie pojawią się znowu w połowie przyszłego maja. To był naprawdę udany sezon jeśli chodzi o dynie, pomimo suszy, przymrozków i nornic. Oby takich więcej!