środa, 26 lipca 2023

W okowach suszy

Wyobraźcie sobie talerz pełen wody. Napełniliście go nią z głębi ziemi i wynieśliście na zewnątrz. Postawiliście w upalnym słońcu, całkowicie nieosłonięty od jego promieni i wiatru. Co z wodą się stanie? Gdy byłem małym dzieckiem, dowiedziałem się tego z książeczki "Jak Słonko oddało pieskowi wodę", a nieco później, w szkole, poznałem parowanie. Wiem, że gdy jest upał i z nieba leje się żar, to aby wody nie tracić, trzeba wodę zacieniać i chronić od wiatru. Woda wtedy wolniej paruje. I dłużej pozostaje w stawie. Podobnie, woda mniej paruje z łąk bujnie porośniętych, a tam, gdzie słońce pali glebę, paruje szybciej. Poziom wód gruntowych spada, susza mocniej kąsa. Nie wszędzie i nie wszyscy czytali o słonku i piesku, więc woda w ich stawach opada szybciej niż ustawa przewiduje. 

Tymczasem, mój solidnie zarośnięty i na tyle zacieniony, na ile to tylko możliwe staw, oraz gleba wokół niego, walczą i się nie poddają. Łąka i trawy nie zaznają kosy, dopóki solidnie nie popada, choćbym miał czekać jeszcze miesiąc czy dwa. Jedyne koszenie to przejazd elektryczną kosiarką po ścieżkach w leśnym ogrodzie nad stawem, po to, aby zminimalizować nieco ryzyko łapania kleszczy w trakcie zbierania plonów. Staw jest też właściwie ukształtowany, a jego brzegi są w całości pokryte gęstą szatą roślinną. Płytka woda, która nagrzewa się najszybciej, szczególnie tam, gdzie słońce dociera w południe, ocieniona jest baldachimem liści grzybieni. Staw leży w linii tak zwanego sektora wiatru letniego, co sprawia, że wiatr gdy wieje wymusza cyrkulację wody - pcha zimną wodę z głębszej części stawu, w stronę cieplejszego, płytszego końca, dzięki czemu mieszkańcom stawu mniej się dają we znaki deficyty tlenowe przy wysokich temperaturach.

Nie odnajdziesz tu łysej jak czaszka skina ziemi, przeciwnie, pomimo upałów i braku jakiegokolwiek podlewania, coś kwitnie cały czas, niekiedy obficie. Drzewa, krzewy, byliny, trawy trwają, a niektóre można powiedzieć wręcz, że "lubią to". Ogród leśny nad stawem jest jedynym, w którym brak strat wśród drzew i krzewów. W innych leśnych ogrodach bez podlewania schną leszczyny, a nawet, co pierwszy raz w życiu moje oczy widzą, wyschły na wiór pokrzywy. Jedynie w miejscach o specyficznym mikroklimacie, całkowicie zacienionych na przykład, borówka amerykańska ugina się pod ciężarem owoców, ale bywają dni, że owoce te wyglądają jak już ususzone, tak wody brakuje.

Ogród warzywny, siłą rzeczy, musi być podlewany, ale uwierzcie, w tym roku nie uruchomiłem w ogóle systemu nawadniania. Co więc robię? Latam z konewką. Jest to bardzo dużo pracy, ale pozwala mi to najlepiej wykorzystać bardzo nikłe zapasy wody deszczowej. Podlewam tylko to, co widzę, że może zaraz paść. Czasami podlewanie jest zupełnie symboliczne, jak czosnku, który rósł w truskawkach. Baldachim ich liści sprawiał, że ziemia była o wiele bardziej wilgotna niż na grządkach z samym czosnkiem. Jednakże w obu przypadkach rok okazał się "czosnkowy" - zebranych ponad sto główek schnie, aby niedługo zapleść się w warkocze.

Tegoroczne uprawy w kostkach słomy wymagają większej ilości wody niż zwykle, obawiam się, że to tak zwana "nowa normalność" i że z każdym rokiem będzie tylko gorzej. W zeszłym roku każdą roślinę na kostce podlewałem konewką licząc do czterech, dziś muszę liczyć do pięciu. Taka dwudziestoprocentowa inflacja - czy musiała też trafić do ogrodu? Na szczęście nie dotyka ona na razie plonów, z jednym wyjątkiem. Zapowiadający się świetnie bób niestety usechł bez mała żywcem i jego plony są o wiele mniejsze, niż oczekiwane. Co ciekawe, rosnący wraz z bobem groszek cukrowy dał strąki największe w historii - i bądź tu mądry człowieku.

Pomimo suszy doskonale powiodła się uprawa bardzo wczesnych ziemniaków w wiaderkach, rośliny rosły, rosły, aż z dnia na dzień zżółkły i zdziadziały. Dokonałem więc zbiorów (trudno to nazwać wykopkami, bo nic nie trzeba kopać) i okazało się, że z dwóch małych kartofelków umieszczonych w początku kwietnia w wiadrze zrobiło się kilka średnich i kilkanaście brzdąców. Wynik mógłby być o wiele lepszy, gdybym rośliny podlewał oraz dosypał ziemi do wiader do pełna, gdy rośliny podrosły. Metoda ta jednak świetnie rokuje na przyszłość, być może udałoby się całość uprawy ziemniaka na własne potrzeby przenieść do takich wiaderek? Mogłoby to chyba pomóc w dalszym zmniejszaniu ryzyka wystąpienia zarazy ziemniaczanej i jeszcze skuteczniejszej ochronie moich pomidorów.

A pomidory w tym roku .... nie powinienem nic mówić, aby nie zapeszyć, ale wygląda na to, że idą dobrze. Konsekwentna, cotygodniowa inspekcja, reagowanie natychmiast na wszelkie zmiany na liściach, opryski prewencyjne z wody utlenionej, no i poniekąd ta susza - wszystko to sprawiło, że jak do tej pory atak zarazy ziemniaczanej został zduszony w zarodku i pozostaje tylko mieć nadzieję, że tak będzie dalej, równocześnie dalej obserwując i zapobiegając. Upał i żar lejący się z nieba nie faworyzuje zarazy i to jest jedyna chyba pozytywna jego strona.