poniedziałek, 29 maja 2017

Niewiadome


Ostoja to miejsce dla osób o mocnych nerwach. Podczas gdy w niedalekim mieście liście drzew już nierzadko wielkości dłoni, to tutaj niektóre zaczynają dopiero wychylać się z pąków. Przedłużona niepewność, czy to, co się posadziło jesienią przyjęło się i czy wiosną wystartuje, wystawia cierpliwość na próbę. Kilka tygodni wpatrywania się w delikatne oznaki życia jest dosyć stresujące, ale gdy wreszcie wegetacja ruszy, tym bardziej każdy listek cieszy. Najbardziej raduje mnie tej wiosny morwa Billa Mollisona, nie dość że puszcza listki, to jeszcze ma pierwsze kwiaty, i dla ozdoby biedronkę. Myślę, że Billa to by ucieszyło, choć z drugiej strony uznałby to pewnie za oczywiste - wszak całe życie twierdził, że podążając drogą natury jest się skazanym na sukces.

Czy sukcesem będzie uprawa w kostkach słomy w tym roku, tego jeszcze nie wiem, ale jak na razie wysyp grzybów na kostkach świetnie wróży. Grzyby rozkładają słomę i dostarczają roślinom składników odżywczych. Jednakże pomidory, dynie i ogórki raczej chyba wolą współpracować z bakteriami ... ale może nie do końca? Może to jedna z powtarzanych prawd, które nie zawsze i nie wszędzie się sprawdzają? Wolę, że kostki tętnią grzybowym życiem, gdyby stały tak niezmienione, "jak nowe", wtedy byłby powód do zmartwień. A o wynikach porozmawiamy na koniec sezonu.

Gdy zaczynają kwitnąć truskawki, pewnym jest i wiadomym, że prędzej czy później zjawią się leśne ptaki i tyle będziemy widzieć nasze truskawki. Ostoja otoczona lasem jest w ptaki niezwykle bogata, a istotą moich działań tutaj jest współpraca z naturą, a nie działanie przeciw niej. Nie będę więc chronił truskawek siatkami, gdyż ptaki potrafią w nich utkwić i zakończyć żywot w ten dość okrutny sposób. Od paru lat eksperymentuję ze strategią wojny psychologicznej - przed pojawieniem się owoców rozkładam czerwone elementy w ogrodzie, ptaki je sprawdzają i uznają za niejadalne. Gdy pojawią się truskawki, nie od razu i nie wszystkie ptaki uznają je za darmowy posiłek. Do tej pory używałem malowanych na czerwono kamieni, ale w tym roku mam nowy pomysł - kolorowe nakrętki od butelek i kartoników z napojami. Aby nie zaginęły w ściółce, umieszczone na patyczkach. Nie wiem czy się sprawdzą, ale jestem dobrej myśli.

Skoro o ptakach i śmierci mowa, nie wiem dlaczego, ale ptasie zgony wydają się mnie prześladować. Nie dość, że bażant zabił mi się o szybę w oknie w środku Warszawy, to teraz w Ostoi niejaka pleszka zakończyła swój żywot w ... piecu, wpadając do niego kominem. W piecu już się oczywiście nie pali, znalazłem ją za szybą zimnego paleniska, martwą już niestety. Jak się tam dostała, pozostanie już na zawsze niewiadomą, oby jak najmniej takich niespodzianek w przyszłości.

czwartek, 25 maja 2017

Druga połówka

Druga połowa maja to chyba najbardziej intensywny okres prac ogrodowych w Ostoi. Czas głównie sadzenia i ostatnich przygotowań do pełni sezonu, która już nie jest tak pracochłonna. W pełni sezonu wszystko po prostu rośnie, pod czujnym okiem ogrodnika i nie wymaga tak częstych działań i interwencji. Druga połowa maja to jednak również początek czasu zbiorów i obfitości. Po ściśle wiosennych pokrzywach, dzikich roślinach jadalnych, niedźwiedzich czosnkach i szczypiorach, przychodzi czas na rzodkiewki, sałaty oraz bogactwo ziół ze spirali ziołowej.

Ostoja zaczyna powoli nabierać tradycyjnego wyglądu - z prawej i z lewej obok grządek bardziej tradycyjnych (o ile w Ostoi cokolwiek jest "tradycyjne") zaczynają się piętrzyć worki uprawowe i kostki słomy. Z rozrzewnieniem wspominam rok pierwszych sześciu kostek - to były czasy! Teraz, łącznie jest ich prawie 80, Najstarsze kostki zamienią się w zwykłe grządki w przyszłym roku, bo potrzeba średnio trzech sezonów w Ostoi, aby rozpadły się wystarczająco bez dodatkowej pomocy z mojej strony.
 Kostki bowiem to nie tyle "medium" uprawowe, ale mechanizm dodawania materii organicznej go gleby i przywracania jej życia - bez orki, nawozów, pielenia, ale ze znaczną ilością wody zużytej do podlewania niestety. Co roku przygotowuję kostki inaczej, eksperymentując i poszukując takiej metody, która w jak największym stopniu korzystałaby wyłącznie z tego, co pochodzi z Ostoi. Jak może niektórzy pamiętają, początkowo kostki służyły wyłącznie uprawie pomidorów, teraz już sadzę w nich także inne rośliny.

 Mało eksperymentów natomiast mogę już wymyślić w odniesieniu do uprawy w workach - wyniki tej metody są na tyle dobre, że nie ma sensu zbytnio kombinować. Nie byłbym jednak sobą, gdybym czegoś nowego nie spróbował w tym sezonie. A nowości są dwie - pierwsza to zastosowanie włókna kokosowego zamiast torfu odkwaszonego w moim podłożu. Torf najlepiej gdyby pozostał tam, gdzie się tworzy, czyli w torfowiskach krajów nadbałtyckich, a włókno kokosowe musi być transportowane do Polski z tak daleka, że nie do końca równoważy to fakt, iż jest odpadem produkcyjnym z eko plantacji. Czyli znowu nie ma rzeczy idealnych i trzeba wybierać między dżumą a cholerą. Niestety, uprawa w workach rządzi się swoimi prawami i niezwykle trudno byłoby przygotować odpowiednie podłoże tylko z tego, co rośnie w Ostoi. Jest to oczywiście możliwe, ale w obecnej sytuacji wykracza poza moje jednoosobowe moce przerobowe. Mam nadzieję że mnie za to ekolodzy nie zlinczują.

 Druga nowość to zastosowanie w workach ściółki w postaci igieł sosnowych i zrębki z drzew iglastych. Wedle powszechnie obowiązujących poglądów, pomidory powinny tego nie przeżyć i zostać za życia "zakwaszonymi". Jednakże, jestem zdania, że tak się nie stanie. To bowiem nie surowiec sam w sobie, ale warunki w jakich się on rozkłada, decydują głownie o tym, jaki odczyn będzie miała powstała z niego gleba. Myślę, że jeśli warunki pozostaną tlenowe, a takie panują na szczycie worka, to odczyn ściółki pozostanie obojętny, o ile tylko nie będzie ona zbyt wilgotna. A temu z kolej, jak większość czytelników już zapewne wie, zapobiec ma moja zasada nawadniania worków zawsze od dołu.

Kolejne tygodnie pokażą, czy eksperymenty się powiodły. Na razie, po posadzeniu mikro pomidorów odmiany Tiny Tom w małych trzylitrowych workach, pora na odrobinę relaksu. Nadchodzi noc, zamiast więc tradycyjnego spaceru nad rzekę, pora zmyć z siebie brud i trud ogrodniczych prac w podwórkowej saunie, która w nocy sprawia wrażenie nadjeżdżającego pociągu ... No cóż, może to wrażenie to efekt zbyt długiego przebywania na słońcu bez kapelusza? Kończę więc i żegnam, do następnego wpisu :)

środa, 17 maja 2017

Jeden dzień


Jeszcze przed świtem budzą mnie puszczyki, a wkrótce dołącza do nich całe ptasie radio. Ostoja o tej porze roku to chóry mieszane, ptasio-żabie. Wstaję więc, i korzystając z tego, że za chłodno i za mokro na prace nadworne, żwawym krokiem ruszam na spacer. Bo jeśli nie teraz, to nigdy.

Mgły ścielą się nisko, a rachityczne mchy i porosty symulują zimę.

Światło jak i my, wkracza do lasu ścieżkami. Tu łatwiej mu dotrzeć, niż pod zwarte korony nawet rachitycznych sosen. Nieco później Słońce wznosi się wyżej i wrażenie "światła w tunelu" rozpływa się i zmienia, ale nadal jest dość malowniczo. 



Łąki z kolei całe w świetle pastelowo rozproszonym, wilgotnym i miękkim. Ale tylko nieco nad ziemią. Wyżej niebo oferuje zupełnie inne widoki.



Majestatycznie i dumnie, jak para bombowców, suną ptaki w milczeniu, jedyne co zakłóca ciszę w tej magicznej chwili to donośny szum ich skrzydeł. 

Nieopodal zrywa się też kaczka, ale nie do lotu - ucieka udając ranną, a w trzcinowisko usiłują się schować małe puchate kuleczki - kacze dzieci.

Wierzbka u sąsiadów, w połowie powalona przez bobry, a w połowie przez ludzi, nie traci kontaktu z ziemią i rośnie sobie w najlepsze. Wyciąga gałęzie do słońca, a korzenie ma w wodzie. Tu, kilkaset metrów od rzeki, bobry zdecydowały się zamieszkać. Nie pomieszkały długo, a mimo to krajobraz zmieniły. Przybyło wody, ubyło drzew.


Ale pora brać się do pracy ... Bo nadszedł taki dzień, że zamiary przerosły siły, i dość kompostu samemu w Ostoi nie mogę tej wiosny naprodukować. Za dużo się dzieje, i tu, i gdzie indziej, w rozkroku między miastem i wsią, trzeba było podkulić ogon pod siebie, i kompost zakupić. A ponieważ transport jest dosyć kosztowny, a kompost się nie psuje, zamówiłem całą paletę. Po wielu perypetiach doczekałem się wreszcie dostawy - samochodem, który za nic do Ostoi wjechać rady by nie dał. W związku z czym, od głównej drogi, do Ostoi, kompost transportowałem na raty ręcznym wózkiem wcześniej opisywanym, pokonując z każdą partią 200 metrów w jedną stronę i wracając "na pusto" piaszczystą leśną dróżką, urozmaiconą korzeniami sosen. Wózeczek złożył się z lekka pod ładunkiem dziesięciu worków od razu na starcie, więc wynegocjowałem z nim kompromis wynoszący siedem sztuk. W godzinę kompost był na podwórku, a ja wreszcie na moment zalegam w cieniu, ale z głęboką wdzięcznością dla atrakcji wiejskiego żywota, zastępujących wszystkie fitnesy i siłownie świata.

Po chwili wytchnienia pora zająć się resztą - sadzić pomidory, wysiać fasole, przygotować podłoże do uprawy w workach, lista jest długa, i w praktyce jej końca nie widać. W przerwach postanawiam zrobić kilka zdjęć roślin na spirali ziołowej, bo ostatnie robiłem dosyć dawno temu. Odniosłem wrażenie, że uczestnicy ostatnich warsztatów o budowie takich spiral mieli pewien niedosyt aktualnych zdjęć, więc tą drogą uzupełniam - to dla Was, jeśli oglądacie :)
Spirala wyłysiała na samej górze - ostatniej zimy, pomimo iż w poprzednich latach bywały sroższe i było dobrze, nie przeżyły rozmaryny. Pomimo tradycyjnego okrycia świerkowymi gałązkami, na razie brak życia na górze. Ale reszta spirali pięknie się zagęszcza.

Miejscami jest na tyle gęsto, że zaczynam się zastanawiać nad interwencją. Jednakże, spirala ta jest "bezobsługowa", czyli poza zbiorami ziół i bardzo rzadkim podlewaniem w najgorsze sierpniowe upały, staram się w jej życie nie ingerować. 

Z drugiej strony jednak, to spirala ziołowa jest bez wątpienia ludzkim tworem i nie należy traktować jej jak wytworu nieskażonej natury. Trzeba będzie wypełnić misję ogrodnika i wpaść w ten gąszcz z sekatorem. Bo nic staram się nie wyrywać - miejsce korzeni jest w ziemi, a obcięta góra spełnia rolę ściółki. Tym sposobem do natury wraca wszystko, co mogę jej oddać, nawet na ludzką ręką zbudowanej spirali.

Na całej działce kwitnie czosnek niedźwiedzi, jedna z moich ulubionych roślin. Podziwiam, jak wiosną wyłania się z gleby, tym jednym, dwoma, czasami trzema listkami. Pamiętam, jak wprowadziłem go do Ostoi, wbrew wszelkim regułom, w ten kopny, suchy piach. Jak pierwszy raz wykiełkował, niemal wszędzie mając po jednym małym listku, jak w pierwszym roku niemal nie kwitł. Jak z roku na rok ma liści coraz więcej i coraz większych, no i jak od roku niemal wszędzie kwitnie. Pośród wielu porażek czosnkowy sukces dodaje mi sił do dalszego eksperymentowania.

Nad stawikiem przy spirali ziołowej mrugają modrymi oczkami niezapominajki, spomiędzy kamieni spirali wybijają mięty, rozpycha się po cienistej stronie bluszczyk kurdybanek, a tu i ówdzie widzę świeżą siewkę sosny, brzozy czy klonu. Ich żywot wkrótce się zakończy, takich siewek jest w Ostoi mnóstwo, większość i tak kończy żywoty w sierpniowe susze i upały. 



A nieopodal zupełnie świeży eksperyment właśnie decyduje się przebudzić z zimowego snu. Pokazuje miniaturowy pierwszy listek i daje nadzieję, że i z nim będzie tak jak z czosnkiem niedźwiedzim. To urodlin, znany też jako pawpaw, o pysznych, dużych owocach. Na razie jednak daje pierwsze oznaki życia od jesieni, kiedy został posadzony. Sadzenie go w Ostoi to wyzwanie może mniejsze niż holzerowskie sadzenie cytryn w Alpach, ale mimo to solidne. Opady w Ostoi i rodzaj gleby daleko odstają od upodobań tej rośliny, ale będę próbował stworzyć jej właściwy mikroklimat i to tradycyjnie, bez chuchania i dmuchania na urodlin.

Na rozmaitych pracach upływa dzień, a słońce chyli się ku zachodowi. W cieniu tonie już znaczna część Ostoi, stare wały permakulturowe, ociupinkę tylko młodsze grządki wyniesione, pierwsze worki uprawowe, których lada dzień będzie więcej i całkowicie tegoroczne kostki słomy, nie obsadzone jeszcze roślinami, ale do tego celu przygotowane. Pora na dziś kończyć, choć jeszcze widno. Zaczynam czuć dobrodziejstwa ciągania wózka, słodkie zmęczenie w przedramionach.

Jeszcze rzut okiem na ostatni zakątek Ostoi tonący w słońcu. Teraz już zieleń bardziej się złoci niż zieleni. Mini sad na pierwszy rzut oka wygląda jak zły sen ogrodnika, ale te łany pokrzyw, mniszka, przegorzanu i tylko ja wiem czego jeszcze są tu wszystkie pożądane i celowe. Nikt nie uwierzy patrząc na to, że w tym miejscu był niemal czysty piach jeszcze całkiem niedawno. Każda z rosnących tu roślin spełnia wiele zadań, ma swoje miejsce i czas. Wpisuje się we wzorzec malutkiego leśnego ogrodu i pełni szereg funkcji, z których najważniejszą jest budowa gleby, czyli to, czego Ostoja potrzebuje najbardziej. I wraz z tą refleksją kolejny dzień w Ostoi przechodzi do historii, którą w dużej mierze same piszą te wszystkie rośliny, o jakich tu ja z kolei piszę, a moja rola jest tylko taka, aby to im ułatwiać. Na dziś jednak tego ułatwiania wystarczy, dobrej nocy.


środa, 3 maja 2017

Pozory


Choć nadszedł maj, to utworzone na jesieni w Ostoi nowe rzędy mini sadu z pozoru nie tętnią życiem. Tylko na krawędzi grządek pysznią się narcyzy miniaturki. Ale to tylko pozory, wystarczy podejść bliżej i pochylić się nieco nad warstwą zrębki, aby dostrzec wyłaniające się z niej życie, w bardzo różnorodnych formach.

Najważniejsi partnerzy w dziele tworzenia nowych grządek kryją się pod ziemią - to strzępki grzybni, dzięki którym drzewka mają szansę się przyjąć i współpracując, rozkwitać, dosłownie i w przenośni. Ci mali pomocnicy są łatwi do wykrycia po rozgarnięciu zrębki, gdzie morze ich małych nitek tworzy subtelne białe firanki. Grzybki zaczęły już także manifestować swą obecność nad ziemią, ukazując kapelusze gustownie dobrane pod kolor domu.

Przez zrębki przebijają się pierwsze zieloności - łubin trwały, który ma stanowić źródło azotu dla innych roślin, bób, który w tym roku spełni tą samą rolę, ale dodatkowo da nam mały, ale bardzo smaczny plon, oraz truskawki, które poza dostarczeniem owoców mają stanowić okrywę gleby i zmniejszać parowanie. Mam w Ostoi kilka odmian truskawek, po to, by zbiory nie następowały jednocześnie. Najlepiej sprawdzają się w tym względzie odmiany owocujące od lata do jesieni, w ubiegłym roku ostatnią własną truskawką cieszyłem się w początku grudnia.

Pod młodym drzewkiem pyszni się pokrzywa - dla jednych utrapiony chwast, a dla mnie roślina przydatna - wczesną wiosną daje witaminy, gdy podrośnie dobrze smakuje, a o każdej porze roku dostarcza innym roślinom substancji odżywczych przerobiona na płynny nawóz. Tu jednakże stanowić ma źródło ściółki - bo po co nosić ściółkę pod drzewka, skoro może pod nimi wyrosnąć, i okresowo ścinana chronić glebę przed wysychaniem i dodawać składników odżywczych? Obok zieleni się czosnek niedźwiedzi, roślina tak smaczna, jak pożyteczna - odstrasza rozmaite szkodniki, a posadzone wokół drzewka zmniejsza ryzyko uszkodzenia go przez nornice.

Niedaleko w towarzystwie pokrzywy rośnie żywokost, możemy więc na jednym zdjęciu zobaczyć dwie najcenniejsze rośliny, jakimi może pochwalić się Ostoja. Trudno mi sobie wyobrazić permakulturowe gospodarowanie bez tej pary. W moich warunkach żadne inne rośliny nie są tak przydatne w ogrodzie, do sporządzania nawozów, gnojówek, oprysków, ściółkowania, a również jako podręczna apteczka i surowiec kulinarny. Powinienem dodać, że żadna z tych roślin nie rosła nigdy w miejscu, gdzie znajduje się teraz mini sad, aczkolwiek rosną w pobliżu nad rzeką. I podczas gdy inni je tępią, ja posadziłem u siebie i cieszę się, że rosną.

Na spirali ziołowej nadal jeszcze pozornie zima i niewiele się dzieje. Pomimo iż spirala przeżywała bez szkody bardziej srogie zimy niż ostatnia, to znacznie w tym roku ucierpiały rośliny ciepłolubne - rozmaryn i szałwie. Czekam z niecierpliwością, czy jeszcze odbiją, a póki co wynajduję radujące oko oznaki życia innych gatunków. Przoduje bluszczyk kurdybanek, szczypiory i mięty. a koloru spirali dodają szafirki. Kwitnie też samotny tulipanek, no cóż, jest to raczej spirala kulinarno-lecznicza, a nie kwiatowa. Zielenią się nieśmiało majeranki i tymianki, ale do wiosennego wybuchu wegetacji jeszcze chyba daleko. O dziwo, zauważyłem, że zimę przetrwał piołun luizjański, teoretycznie nie zimujący w naszych warunkach klimatycznych. Spirala jednak posiada swoje sekrety - tworzy mikroklimaty, które potrafią czasami czynić takie cuda.

Niedaleko spirali, pod płotem, pyszni się młoda świdośliwa, cała w kwieciu. Pamiętam jak sadziłem ją dwa lata temu na jesieni. W zeszłym roku pierwszy raz zakwitła, skromnie bardzo. W tym roku, wspomagana przez polikulturę pozornie zbędnych i uciążliwych "chwastów" rosnących u jej podnóża, radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Może dochowam się wreszcie pierwszej garstki owoców w tym roku? Patrząc na otaczające mnie połacie ściółki ze zrębki, nie mogę doczekać się chwili, gdy cała ona zniknie pod łanem różnorodnej zieloności - pokrzyw, żywokostów, mniszków, krwawników, wszystkiego, co zechce tu żyć, i wspierać się wzajemnie. Wszak pamiętać należy, że jeszcze kilka lat temu był tu tylko tak zwany szczery piach ...