poniedziałek, 26 lutego 2018

Luty

Mróz w lutym nie powinien nikogo dziwić, a minus 16 o dziewiątej rano to nie żadna anomalia - taki mamy klimat. Anomalia jest to, że śniegu brakuje, Ostoja przyprószona odrobinkę jedynie, jak faworki cukrem-pudrem. Nie lubię takich zim, i wiem, że nie lubią ich rośliny, dużo lepiej śpiące pod śnieżną kołderką. Nie mając jednak na to wpływu, trzeba zimę brać taką jaka jest. Szczególnie, gdy akurat przydarzyła się okazja aby zaopatrzyć Ostoję w słomę na następny sezon. Siedemdziesiąt kostek przyjechało i spoczęło na podwórku, mam nadzieję, że będzie to jedyny "importowany" składnik Ostojowych upraw w tym roku, nie licząc kupnych nasion.

A skoro o nasionach mowa, to po przeglądzie tych własnych, pora przyszła na przegląd tych kupnych właśnie. Strategiczne zapasy spoczywają w Ostojowej piwnicy i z grubsza pozwoliłyby na obsadzenie wszystkiego przez kilka sezonów. Stąd konieczność sprawdzenia, którym nasionom kończy się termin ważności i zdecydowania, czy je wymienić na świeże. Nasiona bliskie przeterminowania zostaną zużyte w pierwszej kolejności, a ich nadmiar zostanie wysiany "na dziko" w ogrodzie leśnym - wyrośnie coś z tego, to dobrze, a jeśli nie - trudno.

Mróz skuł starorzecza, ale woda w rzece płynie. Wszędzie u brzegu cieszą oczy lodowe igiełki i kryształki.

Gdzieniegdzie lód tworzy malownicze "meduzy", rzeźbione przez płynącą wodę.







Bobry dokładają starań, aby ich lodowe jacuzzi nie zamarzło, ale chwilowo chyba dały za wygraną. Cienka tafla lodu już nie jest tak cienka, a z każdą chwilą staje się grubsza.







A w cieple i pod diodami LED zakwitły miniaturowe pomidorki. To te same, które pokazywałem niecały miesiąc temu w poprzednim wpisie, w formie kiełkujących drobin. Tak działa "magia" uprawy pojemnikowej - gdy zaprzęgnie się do pracy własny kompost, bakterie i dżdżownice, wszystko rośnie "jak na drożdżach". Zapowiadają się obfite zbiory, którymi oczywiście nie omieszkam się pochwalić.