niedziela, 26 kwietnia 2020

Drobne sprawy

Czasami w permakulturowym siedlisku dzień upływa na jakimś zajęciu głównym, z kilkoma zajęciami pobocznymi, a czasami najeżony jest setkami drobnych zadań. Jedno jest pewne - dzień do dnia niepodobny, i każdy inny, w zależności co akurat przyroda serwuje na talerzu. W trakcie prac bowiem, siłą rzeczy człek dostrzega że tu oto wyrosło, tam oto ma sucho, gdzie indziej jeszcze zakwitło, tu się pojawiło, a tam zniknęło. Ilość informacji jaka dopływa do mózgu tego, kto umie patrzeć, przypomina przewijający się przez całą dobę pasek u dołu ekranu w wiadomościach, aczkolwiek o niebo bardziej pozytywny i mniej denerwujący.

Zaraz po przyjeździe, widzę, że grusze w kwiatach, popisują się tak tylko pewnie, bo młode i głupie, owoców jeszcze raczej z tego nie będzie. Otwieram ganek i z miejsca wynoszę na podwórko bób. Posadzony w wielodoniczkach po to, aby paskudne leśne ptaszyska nie skonsumowały nasion i młodych siewek, a bandyta dudek żeby wszystkiego nie wykopał szukając tłustych chrabąszczowych larw. Bób wschodzi sobie w temperaturach niemal identycznych jak na dworzu, a więc powoli, siałem kilka partii w odstępach kilkudniowych, aby podobnie rozłożyć przyszłe zbiory. Oprócz tego, oczywiście bób jest też i w gruncie, gdzie zmaga się z suszą, ale czy coś z niego będzie i czy ptaki pozwolą - to się okaże. Gankowa rezerwa zostanie podlana, a wieczorem znów wróci na ganek.

Idąc leśnym ogrodem cieszę się, że mój ulubieniec, łubin trwały odbija ślicznie. Znowu będzie niebiesko, gdy zakwitnie. Z Ostoją jest ciekawa sprawa - w suchej części naturalnie dominuje kolor słońca (wiesiołek, mniszek), podczas gdy w rezerwacie nad rzeką dominuje kolor wody (od maleńkiej niezapominajki, po wyniosły przetacznik kłosowy). Moje łubiny przełamują tą hegemonię żółci, podkreślaną wiosną przez miniaturowe narcyzy. Ciekawy (już przeszły moment) to kwitnienie krokusów, z których połowa jest żółta, a połowa niebieska. Uzmysławiam sobie teraz, że mało jest w Ostoi czerwieni, ciekawe dlaczego?

Od północnej strony domu stoi w zimnie i cieniu spora ilość niechlujnie wyglądających doniczek. Stare, nieużywane doniczki napełniam po prostu piachem. Gdy przycinam bukszpan czy karaganę, wtykam w ten piasek obcięte gałązki, po dwie na doniczkę. Obcięte jesienią 2018, przestały tu cały rok 2019 bez żadnej opieki i teraz, wiosną 2020 zielenią się radośnie, prosząc o posadzenie na miejsce docelowe. Uczynię to niebawem, a doniczki znowu napełnię piaskiem i sukcesywnie będę w ten piasek wtykał co tam mi w ręce wpadnie. Może nawet celowo utnę parę gałązek czarnego bzu i kaliny, aby sprawdzić, czy też się ukorzeni?

Drobna radość w leśnym ogrodzie zieleni się dumnie wśród zeszłorocznych liści - to kolejna kępa wrotyczu. Z wrotyczem jest podobnie jak z dziewanną - próby aklimatyzacji obu w Ostoi zawodziły, do momentu zastosowania zmasowanego bombardowania nasionami. Wskakiwałem na rower i w trakcie przejażdżki zbierałem nasiona tych delikwentów, którzy oboje rosną w okolicy jak przysłowiowe chwasty, licznie i bujnie. Rozsypywałem w Ostoi, aż wreszcie pojawiły się, wykiełkowały, urosły, zakwitły i teraz wydają się rozszerzać swój, dumnie mówiąc, areał.

Obok kolejny sezon eksperymentów z zielonymi ściółkami w ramach zasady, że gleba żyje tylko wtedy, gdy są w niej korzenie żywych roślin. Tym razem dwie mikrogrządki przodują tej wiosny. Na jednej, jesienią, po zbiorze fasoli, pozwoliłem rozrosnąć się gwiazdnicy. W łan gwiazdnicy wetknąłem w listopadzie ozimą cebulę. Teraz gwiazdnica poległa, a cebula rośnie przyzwoicie. Bez nawożenia i odchwaszczania, jak to mówią, daje radę. Gwiazdnica rosłaby jak szalona, gdyby nie przejmująca susza. Cebula radzi z nią sobie ewidentnie lepiej, być może sięga korzeniami do głębszych warstw grządki?

Po sąsiedzku kontynuuję próby z żytem ozimym posianym na grządce jako poplon. W kiełkujące jesienią żyto wetknąłem czosnek. Jak widać, radzi sobie dobrze. Tak jak w poprzednich latach, żyto zetnę tuż przed formowaniem kłosów i posłuży ono czosnkowi za ściółkę i zielony nawóz. Grządek takich jest więcej, ale nie sposób o wszystkich opowiedzieć. Czynić to będę wyrywkowo, gdy na konkretnej grządce "wydarzy się" coś ciekawego. Myślę, że niektóre rozwiązania zaskoczą nas wszystkich w tym roku, ale do tego czasu .... cierpliwości!

Tymczasem w ramach realizacji drobnych zadań, kończę nowe grządeczki. Ich budowa zajęła mi w sumie około 6 godzin. Nie będę zwoził ton materiałów z zewnątrz, dlatego są tylko takie wysokie, na ile materiału miałem w siedlisku. Do warzyw liściowych będą na pewno w sam raz, co więcej, to się okaże. Jeżeli czas pozwoli i jeżeli w ciągu roku naprodukuję dość kompostu, to być może dodam im kolejne piętro w końcu tego, lub początku przyszłego roku. Grządki te mają tradycyjnie kilka nowych elementów, które pragnę przetestować. Po pierwsze, nie stoją na ziemi, a są zagłębione w podłoże na około 5 centymetrów. Ma to mi pomóc w walce z suszą. Po drugie, pod każdą grządką jest agrotkanina, mająca powstrzymać korzenie okolicznych drzew od wnikania w grządki. Po trzecie, do ściółkowania ścieżek zdecydowałem się użyć .... piasku, zasobu, w który jak w żaden inny obfituje Ostoja. Czasami problem staje się rozwiązaniem. Po trzech telefonach do sprzedawców zrębek, pełnych stęków-kwęków, gdzie panowie ostatecznie nie chcieli zarobić, bo za daleko, bo się nie opłaca, bo to czy tamto, zdecydowałem się "pójść na całość" i wykorzystać to, co mam. Czyli piach. Ścieżki z piasku będą doskonale chłonąć wodę deszczową, utrudnią życie ślimakom, a grzejąc się od słońca, może nawet powstrzymają rozwój chwastów. No i piachu zawsze mogę dosypać, bez dzwonienia gdziekolwiek. Jak każdy nowy element w Ostoi, tak i te grządki dostały Imię - od dziś, jest to Plaża.

Po zakończeniu robót udaję się na stare grządki, aby urwać coś na kolację. Niezmiennie, od wielu tygodni, kwitnie jarmuż. Obcinam mu te pędy kwiatowe i obcinam, są miękkie i słodziutkie, doskonałe zarówno na surowo, jak i w wielu potrawach. Tnę go tak, i tnę, i pomiędzy zmęczeniem a nudą myśl mi świta takowa, czy aby nie dręczę zbytnio biednej roślinki, chcącej się tylko rozmnożyć, a ja go tak ciach, raz za razem ... Pomyślcie, gdybym jakiegokolwiek zwierza tak traktował, larum jakie by się podniosło, a aktywistów ilu by stało u mych bram, a co - a teoria Gai to pies? Azaliż nie jednym my wszyscy organizmem? Z rośliną, i zwierzem i człekiem zmęczonym, na tym łez padole? No dobrze, już dobrze ... dorzynam jarmużowe watahy i tuż przed zachodem słońca udaję się oddać swej drobnej przyjemności.

Kwadransik relaksu nad wodą, w klimatach żywcem z Szyszkina, z Trzema Budrysami, młodymi łabędziami nieśpiesznie cedzącymi wodę stawu przez nieszczelne dzioby, jest nagrodą za solidnie przepracowany dzień. Ptaki suną majestatycznie po gładkiej tafli stawu, maluczko, a usnąłbym tu w trawach, gdyby nie to ptasie mlaskanie. Przy ostatnich krzykach żurawi, z parą kruków nad głową, kończę ten dzień pełen drobnych spraw, z poczuciem, że był to dobry dzień, tak inny od wczoraj i tak zapewne różny od jutra.

niedziela, 12 kwietnia 2020

Niebo

Kwiecień przyniósł ogrom stresu związanego ze sprawami, o których na tym blogu nie pisuję. Przyniósł też jednak nieco zjawisk pozytywnych. Tym zjawiskiem, które najbardziej doceniam w Ostoi jest powrót nieba, takiego z przed lat. Inaczej płyną chmury, inne są kolory, inaczej zachodzi Słońce. I żadnych, żadnych smug. Kwadrans o zachodzie Słońca jest magiczny, wschodów niestety tak ładnie w Ostoi nie widać, bo od wschodu las. Na piętnaście minut przez zachodem rzucam więc robotę i udaję się na spektakularne widowisko jakiego dostarcza natura, czasami obdarzająca nader szczodrze.

Wydaje się, że zwierzaki odetchnęły z ulgą od ludzi, przez co stają się bardziej ufne. Trzech Muszkieterów, czyli trójka młodych łabędzi pozwala mi przyglądać się sobie przy kolacji. Podziwiam je za upór w przebywaniu w zimnej jeszcze wodzie, przez połowę czasu z głowami pod wodą. Spróbowałem, długo nie posiedziałem. No i oczywiście nie o zachodzie Słońca, a raczej w południe. Łabędzie są nad wyraz regularne, kończą posiłek dokładnie w chwili, gdy ostatnie promienie słoneczne nikną za drzewami. Wtedy, udają się z jadalni do sypialni, ale tam już im nie towarzyszę.

Czasami wyczuwam czyjąś obecność za plecami, ale odwróciwszy się, widzę jedynie las. Ale czasami patrzący się ujawnia, co więcej, zdaje się być zaintrygowany. Zbliża się i oddala, patrzy i krąży, jakby nie wierzył w to, co widzi. "Toście wy, człowieki, całkiem jeszcze nie wyginęli?" - zdaje się pytać. W międzyczasie a to się podrapie, a to pojeździ na tyłku po łące, powęszy, posiedzi, obliże się, odejdzie, wróci ... i tak prawie pół godziny. Chyba mam nowego koleżkę który będzie mi dotrzymywał towarzystwa o zachodach Słońca. Mam nadzieję, że nie ściągnie to na niego kłopotów gdy znów pojawią się w okolicy inne człowieki.



Tymczasem w Ostoi, tematem przewodnim jest susza, taka susza, jakiej tu nie pamiętam. Nie zdarzyło mi się do tej pory być zmuszonym do podlewania w pierwszej dekadzie kwietnia. Tymczasem, ziemia jest sucha, siewy nie wschodzą tak, jak powinny, a w całkowitym zacienieniu rosnąca koniczyna biała usycha. 2020 dokłada do pieca na wszystkich frontach. Uruchamiam więc zbiór wody deszczowej choć po pierwsze zwykłem to robić po 15 maja, a po drugie szanse na deszcz w prognozach na kwiecień są bliskie zera. Ustawiam awaryjne poidła dla owadów, najprostsze i najskuteczniejsze, choć może niezbyt ładne - pływający keramzyt dostosowuje się sam do poziomu wody i dzięki niemu pszczoły i inne owady nie ryzykują utonięcia gdy chcą się napić.

Jestem przekonany, że w tym roku posiadanie własnej żywności będzie istotne. Dlatego też, pomimo że nie miałem tego absolutnie w planach, tak zwanym rzutem na taśmę decyduję się dodać 10 m2 grządek do ogrodzonej przestrzeni podwórka. Miejsce, w którym je ustawiam dalekie jest od ideału, gdyż Słońce świeci tu bardzo krótko. Jednakże, ma dwie wielkie zalety - jest bardzo blisko domu i grządki widać z okna w kuchni. Realizuję w ten sposób jedno z klasycznych ogrodniczo-permakulturowych przykazań, że najlepszym nawozem jest spojrzenie ogrodnika.

Brak słoneczka zrekompensuję sobie doborem upraw. Wierni czytelnicy pamiętają opisy uprawy sałat w całkowitym cieniu. Myślę, że tu będzie podobnie, znajdą się rośliny, którym się na tych grządkach spodoba. Zanim jednak cokolwiek tu posadzę, dużo pracy przede mną. Najpierw próba generalna - ustawiam i przymierzam, i mierzę i przestawiam, bo jak to mówią - więcej potu na ćwiczeniach, mniej krwi w boju ... a nie, to nie to powiedzenie ... 80% myślenia, 20% robienia, tak to miało być. Gdy mam już wytypowane ustawienie grządek, sprawdzam jak jest z ich poziomowaniem. Oj, będzie tu trochę pracy, po teren lekko opada, ale nie ma tragedii, godzinka czy dwie i grządki będą stały poziomo. Ale to jeszcze nie teraz, gdyż z uwagi na bliskość drzew, chcę postawić te grządki na barierze, dzięki której ich korzenie nie wnikną w grządki. A że nie mam tej bariery, musi to poczekać.

Jak przystało na czasy trudne, posadziłem w tym roku więcej ziemniaków. Zdecydowanie więcej. Głównie w bardzo głębokiej ściółce na Zapłotku. W związku z tym, doszedłem do wniosku, że dalsze eksperymenty z wieżami ziemniaczanymi być może byłyby pasjonujące, ale zupełnie "gospodarczo" nie uzasadnione. Z drugiej strony, szkielety wież to jest zasób, który nie powinien być niewykorzystany. Przeniosłem więc wieże na dość słoneczny fragment podwórka i przygotowałem w nich ścianki ze słomy oraz podłoże do sadzenia .... ale na pewno nie ziemniaków. Myślę, że będą to wieże ... pomidorowe, lub fasolowe, jeszcze zobaczymy. Obecnie, wieże z podłożem przykrytym słomą będą "dojrzewać" a obsadzę je po 15 maja, gdy ustąpi ryzyko przymrozków.

Wracając do ziemniaków, sadzę je niezwykle gęsto aby zdławiły chwasty, w bardzo grubej ściółce, głównie z siana (dzięki droga Ruth Stout za nieustającą inspirację, popartą rekomendacjami Billa Mollisona, który tak uprawiał ziemniaki na podjeździe do garażu). Tworzę dołki w ściółce i wypełniam je kompostem, uprzednio kładąc ziemniak na samo dno dołka. Prognozy zapowiadają trzy mroźne noce, ale myślę, że ziemniaki to przewidzą i nie wykiełkują za wcześnie. A gdyby nawet wykiełkowały, i zmarzły, to odrosną, przerabiałem to już w przeszłości.

I to by było chyba na tyle relacji różnorakich, poza może kilkoma zdjęciami. Z radością witam zieleń syberyjskiej karagany, która wreszcie zaczyna rosnąć w piaskach Ostoi.







Super stara grusza ulęgałka, która darzy nas pierdziołkami po latach postu (a o której cięciu pisałem jakiś czas temu) zabiera się do kwitnienia. Czy masz aby gruszo w pamięci nadchodzące mroźne noce?






"Kwiecie pachnie" - rzekła Danuśka Jurandówna ze Spychowa i umarła, nic więc nie powiem.








Moje ukochane jagody kamczackie, pierwszy owoc sezonu, kwitną jak szalone. Co ciekawe, zapylają je wyłącznie trzmiele, żadnej pszczoły. Mam obecnie ze dwadzieścia tych trzmieli w zasięgu wzroku, chyba z roku na rok ich przybywa.








Jeszcze nie czas na pesto, ale już czas na pierwsze zbiory - czosnek niedźwiedzi wylazł obficie i cieszy mnie to bardzo, bo uwielbiam go kulinarnie i botanicznie, świetna roślina.






W telegraficznym skrócie to by było na tyle. W otaczającym nas szaleństwie tego świata Ostoja jest jakby okiem cyklonu, gdzie panuje cisza, spokój, przyroda, a życie toczy się wokół bardzo podstawowych spraw, wypełniając jednocześnie dni po brzegi znaczącymi, cennymi chwilami.Wszystko zdaje się mieć pozytywny sens i czemuś służyć. I byłoby jak w niebie, gdyby nie to, że życie nakazuje powrót do miasta ... Zdrowych, spokojnych, Wesołych Świąt!