niedziela, 31 lipca 2016

Kanikuła

 Zanim jeszcze rozwarły się wrota do Ostoi, widzę, że pomidory w workach leżą pokotem. Wiatr burzowy zrobił co swoje, wywrócił coś, co w teorii było niewywracalne. Bramę otwierać, czy pomidory ratować? Najpierw jednak brama... a potem, miła niespodzianka. Rusztowania ze sztywnej siatki po których pną sie rośliny ochroniły pomidory, prawie nie ma złamań i zwichnięć, jedynie kilka zielonych pomidorków straciło kontakt z macierzą. I ledwo (sporym wysiłkiem) kryzys pomidorowy został zażegnany, dolatuje mnie okropny smród z sąsiedniej grządki ... Co tym razem zdechło? Okazuje się, że wręcz przeciwnie - urodziło się, a ściślej mówiąc wyrosło. Mądziaki - paskudne grzyby o kształcie penisowatym, a cuchnące przeokrutnie, po raz pierwszy tu w Ostoi widziane. Pozostaje westchnąć i pokochać, w imię bioróżnorodności.

Wśród ocalonych pomidor - gigant, ale jeszcze bez świadectwa dojrzałości. Oceniam go obecnie na jakieś 3/4 kilo. Gdy dojrzeje, na pewno trafi na wagę. Mniejsze sąsiedztwo też ma się dobrze, koktajlowe czerwone są prześliczne, ale to żółte smakują cudownie. Odmiany o większych owocach ciągle zielone, ale już chyba niedługo zaczną łapać rumieńce. Oj, będzie masa wniosków z tegorocznej uprawy. Widać odmiany, które się udały, widać i takie, które w trudnych warunkach Ostoi nie do końca dają radę. I o to właśnie chodziło, dla tych wniosków warto było się męczyć z 28 odmianami.


Wieczór w Ostoi oszałamia aromatami lasu, ciszą i majestatem przyrody, ale ranek upływa pod znakiem "dzisiejszych zbiorów". Kilka kroków od drzwi domu napełniam pojemnik fasolką, drugi ogórkami, trzeci innymi strączkowymi, czwarty pomidorkami i kolejnymi fasolkami. Po drodze coś tam sobie podjadam - a to "orzeszki" lipowe, a to strączek sałaty chrzanowej - od słodkości do ostrości. Od razu fasolka trafia do gara, od razu łapki gości wyciągają się po małe pomidorki. Jest sielsko- anielsko, podobno widać efekty włożonej w Ostoję pracy. I niech ktoś spróbuje mi powiedzieć, że nie przez żołądek do serca... A tuż "za rogiem" drą buzie żurawie, a tuż nad podwórkiem wydarł się kruk. Narasta duszność, nadciągają chmury, za kwadrans w odwiedziny wpadnie burza, pora uwiązać pomidory....

niedziela, 17 lipca 2016

Trzy Siostry, pomidory i ogór

 W drugiej połowie maja na niemal czystym piachu charakterystycznym dla Ostoi ułożyłem równolegle dwie trzymetrowe stare deski, w metrowym odstępie. Zlałem wszystko solidnie wodą, nasypałem między deski taczkę kompostu, a na wierzch trzy taczki zrębki. Na pograniczu kompostu i zrębki umieściłem nasiona - kukurydzy, dyni i fasoli. Te trzy rośliny to tak zwane Trzy Siostry, czyli polikultura Indian Ameryki Północnej. Sadzili oni razem te rośliny, aby wspomagały się wzajemnie. Fasole wiążą azot z powietrza, i pną się po kukurydzy, a dynia zacienia glebę i hamuje rozwój chwastów. Dziś, pomimo że nie działałem zgodnie z regułami sztuki (kukurydzę należy posadzić wcześniej, a następnie fasole i dynie), spod Trzech Sióstr nie widać gleby - gąszcz niebywały. Jakie plony przyniosą Trzy Siostry to się jeszcze okaże, ale pewnym jest, że kolejne trzy metry kwadratowe piasków Ostoi zamienią się w dobrze przygotowaną grządkę na następne lata. Na plon kukurydzy szczerze mówiąc nie liczę, ale fasoli i dyń powinna być obfitość.

Mam też w Ostoi eksplozję pomidorów, tych sadzonych w kostkach słomy. Burze i wichury usiłowały je sponiewierać, ale jakoś dają radę. Na dzień dzisiejszy  najlepiej dają sobie radę pomidorki koktajlowe, są ich setki, jak nie tysiące. Jeszcze nie dojrzały, ale powoli zmierzają do mety. Ta metoda uprawy jest zasadniczo bezproblemowa, choć uprawa w workach jej nie ustępuje, a nawet przewyższa. Uprawa w słomie jest jednak bardziej "odnawialna". Tak czy inaczej, od czasu przymrozków które nawiedziły Ostoję już po Zimnej Zośce, nie straciłem ani jednego krzaczka. nawet te, które wichura poturbowała udało się uratować, owijając złamane łodygi taśmą malarską. Teraz każdy krzaczek żyje własnym życiem, a to z tego powodu, że odmian jest prawie tyle, co krzaczków ... no, prawie. Czterdzieści i cztery (mistycznie i mesjańsko) krzaczki, dwudziestu czterech odmian.  A o tym, które odmiany się sprawdziły, a które nie, napiszę na koniec sezonu.

 Nie wiem jak Wy, drodzy czytelnicy, ale na grona pomidorków koktajlowych ja mogę się gapić godzinami.
 A tu gąszcz pomidorowy, mały ułamek tego, co w rzeczywistości na kostkach rośnie.


 I kolejne maluchy.
 A tu większe okazy, żeby nie było, że jedynie drobnicę uprawiam ;) Zapewniam, że jest ich więcej, jakoś jednak na razie to te maluchy mają parcie na szkło i pchają się przed obiektyw.
 A propos drobnicy, to właśnie w gąszczu się znalazł pierwszy tegoroczny ogór-gigant. Nie spodziewałem się o tej porze roku takiego ogóra. Wszystkie inne są takie mniej więcej ... korniszonkowe, a ten wystrzelił jak z armaty. Wyrósł w eksperymentalnym worku, a obok niego w sąsiednim z lewej są już małe melony, a w tym z prawej pysznią się pomidory. O krok dalej fasola - metoda workowa działa jak na razie w każdej sytuacji. Szkoda tylko, że wymaga torfu, będę musiał popracować nad zamiennikiem dostępnym lokalnie, którego mógłbym użyć.
Na koniec, jeszcze jedna moja ulubiona gałązka.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Worki i pesto

 Jeśli pamiętacie opisywane w początku czerwca worki, to możecie obok zobaczyć, jak wyglądają teraz. W trudnych warunkach Ostoi sprawdzają się doskonale i jak na razie nic nie jest w stanie ich przebić. Z małej sadzonki pomidorka porosły w nich krzaki wyższe ode mnie, a nie zaliczam się do niziołków. Fasole, dynie, ogórki i melony też worki uwielbiają, a posadzona pod każdym z pomidorów, w ramach dobrego sąsiedztwa, bazylia po prostu eksplodowała. Jeszcze nigdy w swojej krótkiej i skromnej karierze ogrodniczej tak ładnej bazylii nie udało mi się wyhodować.

A skoro bazylia tak pięknie dopisała, to od razu na bieżąco, uszczypując po troszeczku, produkuję z niej pesto. Pierwsze powstało z mieszanki odmian - klasycznej, cytrynowej i purpurowej, z dodatkiem oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia raz soli morskiej. Nie postoi długo, więc nie jest pasteryzowane ani niczym utrwalane. W połączeniu z chlebkiem pita cieszy smakiem, ale to, czym naprawdę zachwyca, to zapach. Bazylia ta rośnie oczywiście w worku, ale worek ten stoi na "patelni", w miejscu tak spalanym przez słońce, że nie rosło w nim nic. Pewnie stąd ta siła aromatu, południowo-śródziemnomorskiego.

Tu worki w innym ujęciu, aby pokazać, jak mało miejsca zajmują. Dzięki umieszczonemu w każdym z worków rusztowaniu z siatki wszystkie rośliny prowadzone są pionowo, jedynie dynia wymknęła się temu schematowi bo puściła pędy poziomo podczas mojej nieobecności i grzechem by było teraz w jej wzrost brutalnie ingerować. Niech sobie rośnie jak chce, pozostałe jednak rośliny są raz w tygodniu skłaniane delikatną perswazją do pięcia się w górę. Cała ta dziwna parada worków przetrwała bez uszczerbku dość pokaźną burzę, a to dzięki temu, że cały ciężar worka skupia się u jego podstawy, tam on nasiąka wodą i to go trzyma jak kotwica.

No ale nie tylko worki dają radę - szukając jak najprostszych metod zagospodarowania ugoru, wykonałem grządeczkę o długich bokach z dwóch starych desek, bez boków krótkich. Między deski trafiły kolejno: odrobina obornika, gazety mocno zmoczone, kilka taczek zrębki. Dziś na grządeczce pyszni się fasola, jest też kabaczek i kilka egzemplarzy kukurydzy, która jednak chyba nie da razy dorosnąć. Celem tej grządeczki jest jednak nie tyle plot tegoroczny, co przyszły - to, o co tu chodzi, to produkcja gleby na piachu. Na jesieni dwie deski można przenieść gdzie indziej i cały proces powtórzyć, a na przyszłą wiosnę w tym miejscu posadzić już coś bardziej wymagającego.

Wiosną bardzo zachwalałem moje donice,  pisząc jak to obdarzyły nas rzodkiewkami. Teraz tych samych donic nie widać niemal spod fasoli. Obecne fale upałów nie były w stanie osuszyć donicy przez dwa tygodnie, uzupełnianie wody co drugi tydzień okazało się jak na razie w zupełności wystarczające. To jest istotna przewaga donic nad workami, bo wodę w kuwetach w których worki stoją uzupełniać trzeba było dwa razy w tygodniu. Nie miałem czasu na dobre zająć się donicami, powinienem pewnie dodać kompostu, może i poprawić ściółkę ze zrębki, ale wszystko na co znalazłem czas, to chwila aby wetknąć nasiona fasol do ziemi. I okazało się, że nic więcej nie trzeba, aby zaczęły rosnąć. Niedawno dodałem do donic paliki, aby fasole miały po czym piąć się do słońca, a poza tym donice są całkowicie bezobsługowe, jeżeli nie liczyć dolania wody co 14 dni.

Na koniec dwa słowa o dalszych losach glediczji i robinii wcześniej opisywanych. Przyszedł czas, że trafiły w miejsce docelowe, czyli na lotnisko. Ten pas wzdłuż płotu będzie już na jesieni obsadzony roślinami typowymi dla leśnego ogrodu. Wczesną wiosną w zrębkę wysiałem rośliny motylkowe, a obecnie między rosnące łubiny i peluszki trafiły robinie i glediczje. Są to gatunki wspierające dla przyszłych roślin użytkowych - będą wiązać azot z powietrza i dostarczać bardzo dobrej ściółki. Jest spora nadzieja, że tam, gdzie do tej pory porastały rzadkie kępki trawy, za 3-4 lata rozrastać się będzie kameralny leśny ogród.