poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Wielkie porządki w Sorku

Jest taka część Ostoi, którą zwiemy Sorkiem. Oddziela ją od innych części coś, co zwykliśmy zwać "starorzeczem. Ponad trzydzieści lat temu był to łukowaty akwen pełen wody, do którego wpuszczałem karasie i liny. Z upływem lat wypłycał się, wysychał, a dzieła zniszczenia dokończyły bobry, ryjąc nory, zwalając drzewa z Sorku do wody, powodując gnicie mas liści i drewna, w efekcie zamieniając starorzecze w cuchnące bagnisko. Nie pomogły też susze ostatnich lat, w obecny dziesięcioleciu woda całkowicie niemal zniknęła, pojawiając się efemerycznie wczesną wiosną jedynie.

Postanowiłem zrewitalizować tą część Ostoi, tym bardziej, że w Sorku gniło ponad 30 metrów przestrzennych drewna, a 90% drzewostanu stojącego uszkodzonego było przez bobry nieodwracalnie. Drzewa groziły zawaleniem, jeszcze by mi ubiły jakiegoś wścibskiego grzybiarza ...
Przyjechała więc wielka kopara i zaczęła od wyjmowania z bagna zwalonych drzew, które pracowicie cięliśmy na bale i układaliśmy w sąg. Nie doceniliśmy "potęgi" bobrów, niedoszacowaliśmy objętości drewna czterokrotnie. Ponad doba zeszła na walce z plątaniną pni i gałęzi, w trakcie której wszystkie piły odmówiły posłuszeństwa dwukrotnie, łańcuchy wielokrotnie ostrzono, a stosy drewna rosły "pod niebiosa". Rosły też stosy "drobnicy" - cienkich gałęzi, karp, listowia, które na razie odsunęliśmy na bok i postanowiliśmy zagospodarować, gdy przyjdzie na to pora.

Kolejnym etapem było zebranie wierzchniej, żyznej warstwy gleby z terenu prac na pryzmę numer 1, oraz równie żyznego osadu ze starorzecza na pryzmę numer 2. Tego cennego za nic nie chcieliśmy tracić, pod spodem bowiem straszy niemal jałowy piach. Pryzmy, a szczególnie ta z osadem ze stawu oddawały wodę i dotleniały się przez dwie doby, zanim ponownie zostały użyte. Materiału tego użyliśmy do przykrycia terenu w ostatni prac etapie.
Gdy tylko wierzchnie warstwy zostały zabezpieczone, rozpoczęło się kopanie.

Nie kopaliśmy ani głębiej, ani szerzej niż oryginalny rozmiar starorzecza, co stanowiło spore wyzwanie. Musieliśmy znaleźć kompromis pomiędzy kątem nachylenia burt a głębokością, na szczęście, dość dobrze było widać jak ukształtowane było starorzecze w czasach, gdy było pełne wody. Ziemia z wykopu trafiała na osobną pryzmę, a koparka poruszała się zadziwiająco szybko - jak się okazało, zarówno prace przygotowawcze, jak i sprzątanie po całej akcji, zajmują dwukrotnie więcej czasu niż samo formowanie dna i burt wykopu.

Co począć z karpami ściętych przez bobry drzew? Jak uporać się z plątaniną gałęzi? Gdzie upchnąć nadmiar ziemi z wykopu? To wszystko są źle zadane pytania :) Mając pod ręką takie bogactwo zasobów, można pokusić się o ich kreatywne wykorzystanie. Spytajmy, co z tego możemy zbudować :) Drewno ułożone na granicznej miedzy i przysypane ziemią utworzy wał, stanowiący naturalną osłonę posesji przed wiatrem czy wścibskim gościem. Dodatkowo stworzy ciekawe mikroklimaty, przydatne do przemyślanego umieszczenia nowych nasadzeń. Będzie miał też walory użytkowo-widokowe, z korony wału fajnie będzie widać staw. Wały wypełnione drewnem weszły do kanonu permakultury, spopularyzowane przez Seppa Holzera, ale są rozwiązaniem znanym od tysiącleci. Nie są w mojej opinii (jak niektórzy twierdzą) idealnym miejscem uprawy roślin jadalnych bez podlewania i nawożenia, ale pozwalają wykorzystać absolutnie każdą materię organiczną na wypełnienie, przez co nic się nie marnuje. Co więcej, rozkładające się w głębi wału drewno tworzy z czasem żyzną glebę, czyż, nie jest to lepsze od palenia gałęzi?

Etapem końcowym było wielkie sprzątanie - burty stawu "przyprószone" żyzną ziemią pracowicie przegrabiliśmy ręcznie i obsialiśmy mieszanką własnej roboty, złożoną z traw i roślin motylkowych. Oczyszczony fragment Sorku wybronowaliśmy i również obsialiśmy. Przywróciliśmy stan oryginalny tej przestrzeni, mniej więcej taki, jaki tu istniał 30 lat temu. Zlikwidowaliśmy zagrożenia, które mieliśmy obowiązek zlikwidować. Teraz będziemy tworzyć tu ekosystem o wiele bogatszy, niż kiedykolwiek tu istniejący. Przywrócimy las w formie dzikiego, leśnego ogrodu. Jednocześnie poprawiamy retencję wody, zapobiegamy erozji gleby i tworzymy nowe nisze dla bardzo wielu gatunków, które zechcą tu razem z nami zamieszkać. Rezygnujemy z produkcji komarów, próchna i smrodu na rzecz uzyskiwania plonów przydatnych dla wszystkich mieszkańców tej okolicy - dwunogich, czworonogich, skrzydlatych, płetwiastych. Pozostawiliśmy jednak nietknięty obszar 30% Sorku, gdzie poprzedni ekosystem będzie mógł kontynuować dalej to, co do tej pory czynił, z wyłączeniem bobrów. Im pozostawiamy cały rezerwat, z którym graniczymy, oraz nasze nadrzeczne tereny.

Eliminacja kluczowych gatunków drapieżników oraz nieprzemyślane i niekontrolowane (aczkolwiek dokonywane w dobrej wierze) reintrodukcje gatunków takich jak bóbr, w połączeniu z utratą ich naturalnych siedlisk, powodują że bóbr z gatunku ginącego stał się problematycznym w ekosystemach, szczególnie tam, gdzie człowiek odsuwa od siebie obowiązek pełnienia roli drapieżnika stojącego na szczycie łańcucha pokarmowego, nie zastępując w tej roli gatunków, które eksterminował. Staramy się pogodzić "interes" bobra z "interesem" człowieka, stawiając jednak ponad nimi "interes" ekosystemu jako całości. Mamy takie czasy, że człowiek musi sprzątać po bobrach aby uzdrowić Matkę Naturę. Gdyby tego nie zrobił, działałby na niekorzyść Ziemi i ludzi.

środa, 7 sierpnia 2019

Egzotyka Mazowsza

Ostoja leży na granicy mazowieckiego i łódzkiego, gdzie jak to mówią, laski, piaski i karaski. Pamiętam pierwsze obserwacje, lata temu, gdy rozmyślałem o "bogactwie" gatunków na moim podwórku. Zasadniczo, nie licząc tego, co przylatywało na własnych skrzydłach, byłbym je w stanie policzyć na własnych palcach. Dziś, po kilku latach pracy dorywczej, kilka setek gatunków wnikliwy klasyfikator znalazłby na podwórku, a towarzyszy im kilka setek odmian owoców i warzyw uprawianych w sezonie. Sucha góra piachu zamieniła się w dosyć zróżnicowany biologicznie obszar.

Czasami na styku ogrodu i kuchni dochodzi do humorystycznych scen - uśmiałem się ostatnio nad garnkiem, przyrządzając na bazie własnych plonów "niezwykle mazowiecką potrawę": klasyczny sos Salsa Verde. Tomatillos (owoce miechunki), japalenos i habaneros (ostre papryczki), bazylia tajska, cebula francuska szalotka i rodzimy czosnek Harnaś, hej! Wszystkie produkty z własnej grządki, jedyny dodatek ze sklepu to sól (z Kłodawy).  Do dipu z gotowego sosu dołączyły czerwone bakłażany Red Ruffle, pasujące do okolicznych sosen jak pięść do nosa ...

Zadziwiające, jak zmiany klimatu odbijają się na naszym życiu codziennym.  Ten rok jest tak gorący, że owoce w ogrodzie biją rekordy szybkości dojrzewania. Jeszcze nigdy w dniu 1 sierpnia nie miałem tylu dojrzałych miechunek, nie mówiąc już o ostrych parykach, dla których niejednokrotnie polski sezon okazywał się za krótki. Myślę, że za kilka lat może się okazać, że palma daktylowa będzie widokiem powszednim w kraju nad Wisłą. Drogie dzieci, uczcie się pilnie o permakulturze tropików i pustyń! To może być bardzo przydatne w tworzeniu trwałej kultury ....

Niepostrzeżenie nadeszła najbardziej przeze mnie oczekiwana pora roku - pora na pomidora. Pierwsze egzemplarze zaczynają dojrzewać, pierwsze owoce zaczynają trafiać na talerz, a pierwsze nasiona do banku nasion. W tym roku różnorodność kolorów, kształtów i smaków zapowiada się oszałamiająco, natomiast smutna prawda jest taka - najbardziej niezawodne, najmniej kapryśne, najszybciej i najlepiej plonujące odmiany to te które ... smakują zwyczajnie... czyli jak .. pomidor. Czy dobrze to, czy źle? Może pora przestać uganiać się za oryginalnym smakiem i po prostu trzymać się klasyki? Rozwiązaniem mogą być odmiany koktailowe, które łączą w sobie te dwie cechy - z jednej strony "nie marudzą", z drugiej potrafią smakiem zadziwić.

Zadziwił mnie w tym roku również wilec, bo długo bardzo go nie było, a teraz pnie się po bardzo różnych płaszczyznach i kwitnie w odrobinę innych odcieniach. Miałem nadzieję, że będzie pnączem "inwazyjnym", wciskającym się wszędzie, które będę mógł puszczać na wszystko co pionowe, lub ciąć i używać jako ściółki, ale jak na razie nie wykazuje tyle wigoru. Co prawda, cudem mniemanym jest, że w ogóle wyrósł, przy braku wspomagania podlewaniem i temperaturach rodem z Kairu. Wilca rozmnażam z nasion, niedbale rzucanych tu i tam, dziękuję mu więc, że raczył się objawić.

Największym spóźnialskim jest jednak groszek szparagowy. Sadziłem go, jak na groszki przystało - w marcu. Siedział w ziemi do lipca i dopiero teraz wystrzelił pięknymi, łódeczkowatymi kwiatami. Zasadniczo w Ostoi nie bawię się w rośliny ozdobne nie pełniące innych funkcji, groszek ten jednak, poza tym że ładnie wygląda, to jeszcze wiąże azot z powietrza i ma podobno jadalne strąki, po ugotowaniu. Jeżeli doczekam się strąków, to będzie to również potrawa z lekka egzotyczna. Pojawi się jednak dylemat - zeżreć, czy zebrać nasiona, aby mieć więcej na przyszły rok. W takiej sytuacji z reguły mania kolekcjonerska zwycięża i nasiona wędrują do mojego "banku" a nie do brzucha.

 Pierwszy w historii Ostojowy arbuz nabiera kształtów, co cieszy mnie niepomiernie. jeszcze dużo deszczówki w rynnach upłynie zanim będzie w rozmiarze XXL, czyli zdatnym do spożycia, ale sam fakt, że jest, sprawia mi satysfakcję. Jest też spora ilość melonów rokujących dobrze - jak uczą poprzednie doświadczenia, nie będą powalać rozmiarem, ale smakiem być może. Wszystkie takie rośliny prowadzę w pionie, przy tyczkach, kijkach lub siatkach, aby jak najlepiej wykorzystać miejsce na grządkach. Z reguły działa to doskonale, ale nauczyłem się, że wymaga również ostrożności i przezorności - ciężar rosnących owoców potrafi zniszczyć roślinę, konieczne jest regularne podwiązywanie.

Wśród tej całej egzotyki, dominuje proza życia - klęska urodzaju cukinii, kabaczków i ogórków. Jemy, przerabiamy, rozdajemy torbami, a one wciąż rosną. Oby więcej takich klęsk! Towarzyszą temu plony poboczne, a to buraki liściowe, a to kapusty, a w kwestii sałat poddałem się, nie mogę już patrzeć na sałatę, a na grządkach jeszcze jej wiele. Postanowiłem wykorzystać to i pozwolić sałatom zakwitnąć, zebrać ich nasiona, a w przyszłym roku posadzić mniej. Dwadzieścia procent. Dziesięć procent ... tak, dziesięć będzie w sam raz. Tymczasem, pod pretekstem wyprawy po żywokost na gnojówkę roślinną podziwiam egzotykę mazowiecko-łódzkiej rzeczki, która jak zwykle, coś kręci ...