sobota, 25 lutego 2017

Wylew

 No i wylała nasza rzeczka ulubiona, a wody jej przykryły łąki, na których niezwiezione siano moknie i gnije. Oj, nie ucieszy się właściciel stadniny, który uszykował to sianko dla koni, ale ja bardzo bym się ucieszył z tego zgniłego sianka, wszak to idealny materiał do ściółkowania. Trzeba będzie zadzwonić i zapytać, jak drogą kupna wejść w posiadanie tego dobra. Ale to później, bo teraz i tak nie ma sposobu, aby siano zwieźć, no chyba że amfibią. Pozostaje kontynuować spacer wzdłuż zalanych łąk i podziwiać okoliczności przyrody.
 Choć tama bobrowa zniknęła pod metrem wody, to ślady długozębych sąsiadów widać w okolicy. Poległo kilka brzóz i osik, oraz jedna topola, a na pierwszym planie straszą pnie po ubiegłorocznych cięciach. Bobry bowiem nie czytają dzienników ustaw, i nie dbają o to, czy minister Szyszko zezwala, czy zabrania, robią swoje. Tną, kiedy im przyjdzie na to ochota. No ale bobrów mało, a ludzi wielu, co widać, gdy się przejeżdża przez sąsiednie wsie - jak nie warkot pił, to powalone drzewa ... pachnie mi tu Isengardem, niestety.

 Choć jest słonecznie, to wieje a potęgę. Chmury przewalają się po niebie, a para (chyba) myszołowów, krąży nade mną jakbym był myszą na sterydach. Jakieś nieznane mi bliżej ptaki gromadzą się na lodzie, nie mam lornetki aby się im bliżej przyjrzeć. Pierwsze wrzaski żurawi zza rzeczki cieszą jak trójka w Lotto (no nie przesadzajmy z tą radością, drą się wszak co roku, i od teraz do jesieni będą budzić o dziwnych porach). Brzózki na skraju zagajnika na pierwszy rzut oka zwariowały, koronami swymi wskazują północny wschód. Nic w tym jednak dziwnego, bo tutaj nie słońce, a przeważający kierunek wiatru odcisnął swoje piętno. Jak się raz człek nauczy zauważać wzorce natury, to nie ma zmiłuj, przestać nie może.

Sąsiedzka łąka za mostkiem zażywa kąpieli, cieszą się zapewne kłącza kaczeńców i żywokostów, które wkrótce zaczną odbijać po zimie. Zwierzyna wyniosła się z trzcinowisk i nie ma jej się co dziwić - ani się położyć, ani co zjeść. Ludzi też brak - kto by się tam włóczył po zalanych łąkach. Ale sytuacja ta ma ogromną zaletę - ponieważ woda trzyma poziom, pięknie sobie można obejrzeć "mapę konturową" terenu, nie widać tego tak dobrze, gdy nad ziemią płynie powietrze.
Drzewa umierają stojąc to nie tylko tytuł dramatu i filmu, ale i rzeczywistość. Zastanawia mnie śmierć łąkowych samotników, umierających dosyć masowo. Nie wchodzi w grę ludzka ingerencja. Uschły w lata suche? Utopiły się w lata mokre? Dożyły swych dni i poszły do drzewnego nieba? Bobry ich nie tknęły. Piorun może? Bo przecież nie dzięcioły, które wykorzystują je obecnie w celach perkusyjnych, dając godne podziwu koncerty. Coraz mniej w łąkach tych drzew, coraz gorszy czas dla drzew w naszym kraju. A one przecież tu zakorzenione, nie wyjadą na zmywak do Anglii ...

I tak zbliżamy się do końca tego spaceru, a zarazem i tej opowieści. Tu rzeka spotyka się z lądem, trudno o bardziej płynną granicę. Z wodą sączy się życie w zmrożony zimą ląd, rzeka szykuje glebę do wiosny. Jak mówił Bill Mollison, każdy jest ogrodnikiem, jest nim również i nasza rzeczka, która wylewając śni o potędze i przypomina sobie pewnie czasy, gdy wody jej przewalały się kilkukilometrowej szerokości pradoliną. Dziś już nie taka silna, ale robi, co może. Niech co roku wylewa, niosąc wodę przez łąki. Takie wylewy to bez wątpienia samo zdrowie, dla całej przyrody.