niedziela, 15 kwietnia 2018

Dwudniówka

Jeszcze w środę rano Ostoja była nieco zaspana, ale już w czwartek obudziła się do życia na dobre. Obrzeża ścieżek w młodym leśnym ogrodzie zażółciły się solidnie, a male drzewka zaczęły nieśmiało otwierać pąki, ukazując zieloną zawartość. Na pierwszy rzut oka dwa drzewka z dwudziestu nie przyjęły się, co tragedii nie stanowi. Koniczyny i łubiny, truskawki i poziomki, żywokosty i pokrzywy rozpoczęły swój bój z trawą, której nieco za dużo pojawia się tu i ówdzie. Nie wiadomo jeszcze kto wygra, ale lepiej wspomóc tą bitwę kolejną porcją ściółki ze zrębek.

Czosnki niedźwiedzie, dziki szczypiorek, kurdybanki, portulaki i inne dobroci pojawiają się "znikąd" dosłownie pod stopami, i niemal nie ma możliwości, aby nie chodzić po "jedzeniu". Szczypiorek upodobał sobie fragment podwórka przy szopie, ale nie gardzi też miejscem pod starą lipą. Czosnki z kolei dominują w dzikiej części podwórka, i nie straszny im ani północny cień, ani jałowy piach. Te swoje 2-3 liście wypuszczają co roku. A im starsze są, tym liście większe. Smaczne i aromatyczne bardzo, no i zapewne zdrowe. Jagody kamczackie jak zwykle "odpaliły" znienacka - w środę liście, w czwartek kwiaty. Przesadzam trochę. Jeden kwiat. Na jednym krzaku. Ale jest! I to się liczy.

Kokorycz delikatnym fioletowym dywanem pokrywa resztki trawnika, szkoda, że szybko przekwita i znika, ustępując miejsca mniszkom. Póki co jednak, roi się na niej od trzmieli, których takiej ilości jeszcze nigdy wcześniej w Ostoi nie widziałem. Myślę, że to dobry znak. Pracowicie uwijają się wśród kwiatów, od czasu do czasu nawiedzając też spiralę ziołową, na której jednak jeszcze nic nie kwitnie. Świdośliwy w lasach po drodze w kwieciu, a moje dopiero się przymierzają, ale maluczko, a zakwitną.


Skoro o pracowitości mowa, pierwszy dzień pobytu w Ostoi poświęcam wodzie deszczowej - czyszczę wszystkie rynny, podłączam zbiorniki, rury i beczki, sprawdzam, czy wszystko dobrze przetrwało zimę. Okazuje się, że odpukać, przetrwało. Na koniec dnia wszystkie systemy są czyściutkie i gotowe na pierwszy deszcz. Drugi dzień pobytu to dzień ogrodniczy - sianiu i sadzeniu nie było końca, aż do wyjazdu. A zaczęło się od sporządzenia podłoża do wysiewu, którego oczywiście akurat musiało zabraknąć. Receptura od lat ta sama i sprawdzona - 2/3 (2 wiadra) torf odkwaszony, 1/3 (1 wiadro) kompost, perlit lub wermikulit (1-2 litry), wermikompost (0,5-1 litr), dolomit (0.5 - 1 szklanka), mączka bazaltowa (łyżka stołowa) + woda.

W ostatecznym rozrachunku obsiałem różnościami siedem wielodoniczek, a następnie z otchłani Ostojowej piwnicy wyjąłem przechowywane w torfie kłącza jakona. Pisałem kilkakrotnie o jego uprawie, i braku mrozoodporności. Kłącza zimowały więc w piwnicy, a teraz trafiły do doniczek po pelargoniach, z odzysku. Gdy jakony wykiełkują, trafią na grządki, ale nastąpi to dopiero po 20 maja. Bardzo powoli idzie mi rozmnażanie tej rośliny, jednakże nie poddaję się i cóż, z każdym rokiem jest tych kłączy odrobinę więcej.

Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w donicach podsiąkowych, tu ledwo wysiane rzodkiewki kiełkują na potęgę. Za nimi pójdą wkrótce i inne dobroci, a póki co widzę, że znowu będziemy mieli w donicach "epidemię" gwiazdnicy. Raz wprowadzona z "nieswoim" kompostem, nie chce się zgodzić na eksmisję. Z drugiej strony nie nalegam, lubię ją, jako dodatek do sałatek.


Gdzie ta potęga rzodkiewek, zapytacie. Na razie jest malutka, bo ledwo wygląda ze ściółki. Jednakże już widać, że formują się rzędy, jak wojska na paradzie. Za około trzy tygodnie, jeśli, odpukać, nic się nie wydarzy, będziemy mieli pierwsze młode rzodkiewki. Zostawiam teraz Ostoję na kilka dni, ale wiem, że gdy wrócę, to zmiany będą kolosalne. To ten czas roku, gdy wszystko zieleni się najszybciej, wczoraj goły krzew jest dzisiaj cały w kwiatach. Chciałoby się być, i obserwować, i nie uronić ani listka, ale cóż - obowiązki inne wzywają, żegnaj więc Ostojo - dziękuję, to były udane dwa dni.






środa, 4 kwietnia 2018

Eksplozja

 Długo nie pisałem, takie były okoliczności. Marzec upłynął nie wiadomo kiedy, na podróżach, pracy i obowiązkach. Ostoja, nieco zaniedbywana, przetrwała jednak bez szwanku, przygotowała nawet na mój przyjazd kilka niespodzianek.
Zanim o Ostojowych niespodziankach jednak opowiem, to zgodnie z obietnicą chwalę się - tak dziś wyglądają pomidorki, o których pisałem w poprzednich wpisach. te warszawskie. Na Ostojowe poczekać trzeba będzie nieco, ale przede wszystkim, trzeba przygotować pod nie grunt, dosłownie i w przenośni.

 Ostoja powitała mnie eksplozją krokusów, które okalają większość młodych drzewek owocowych. Nie tylko cieszą oko, ale odstraszają też nornice, żywią pierwsze pszczółki, a nade wszystko, pokazują mi, gdzie trzeba ściółki ze zrębek dosypać. Po prostu między pień a krokusy. I trzeba zrobić to szybko, krokusy alarmują - skoro my ruszyłyśmy, to za chwileczkę, za momencik ruszy też trawa, a trawy tutaj nie chcemy. Pora więc szybciutko zakręcić się i zrębki zdobyć, bo wszystkie zużyte do cna. Jest nieco gałęzi z zimowej przycinki do zezrębkowania, zmielę je wkrótce, ale to kropla w morzu potrzeb.

A z morza ściółki w ogrodzie leśnym i w każdym z ogródków, oraz w trawie pod lipą, wszędzie coś się wynurza, eksploduje życiem przez mniej lub bardziej grube pokłady czy to liści, czy to słomy, czy zrębki, czy siana, a gdzieniegdzie przez mieszaninę tego wszystkiego. W trawie jest już i dziki szczypior, i gwiazdnica, i moja ulubiona kokorycz, a w leśnym ogrodzie wychylają się ze zrębki malutkie białe koniczynki. Zielone oczywiście, białe będą, gdy zakwitną. Trzeba jeszcze poczekać na czosnki niedźwiedzie, ale są inne atrakcje.

We wspomnianych już krokusach praca wre - to pszczoły, trzmiele i murarki, oraz inne drobne tałatajstwo, ogłosili początek sezonu. Uwijają się jak w ukropie, bo to i ukrop jest, jak na tą porę roku, dobrze ponad dwadzieścia stopni w południe. Jakież jest moje zdziwienie, gdy grzebiąc w ściółce znajduję .. bryłę lodu, w doskonałym stanie. Na wierzchu taka wiosna, a pod ściółką lód. Nie poganiam, nie przyspieszam, pozwalam rozmarznąć tam, gdzie najmniej odparuje, a najwięcej wsiąknie.

W ogródku "wieloletnim", tam, gdzie topinambur i szparagi głównie, jak co roku manifestują swą obecność jako pierwsze tulipany. To jedna z mocniej zacienionych grządek w Ostoi, a jednak już przebiły się przez grube warstwy słomy. Do kwitnienia im jeszcze daleko, ale zawsze podziwiam je o tej porze roku, jak dzielnie wyciągają się do Słońca. Po nich, za kilka tygodni, wyjdą szparagi, a jako ostatnie leniwe topinambury, które jednak wszystkich przegonią i najdłużej postoją.

Miniaturowe żonkile, strażnicy leśnego ogrodu, rosnący na pograniczu grządek i ścieżek, też wychylają się z trawy. Ambitny plan dosadzania każdej jesieni stu sztuk poległ w ogniu obowiązków innej natury, nie odkładam go jednak do lamusa. Chciałbym, aby każda ścieżka w leśnym ogrodzie zaznaczała na wiosnę swój kontur żonkilami. I pas ściółkowania wyznaczą, i krety zniechęcą, same korzyści z tych żonkili.


Opowiadam o eksplozji wiosennych roślinek, a tymczasem główny cel dzisiejszej w Ostoi wizyty, to rozprawienie się z pozostałościami po uprawie pomidorów na kostkach słomy i jak już wspomniałem, przygotowanie kolejnych na ten sezon. Uprawa pomidorów w kostkach słomy jest jednym z bardziej udanych Ostojowych przedsięwzięć i po kilku latach mogę powiedzieć, że jest jedną z najbardziej niezawodnych. Przygotowania są proste, a kostki, w zależności od surowca i jakości, wytrzymują dwa-trzy sezony.

Wygarniam więc stare kostki, które się rozpadły, podziwiając jednocześnie cienką warstwę pięknej gleby w miejscu, w którym stały. To już nie jest jałowy niemal piasek Ostoi, to dużo ciemniejsza, wilgotna, pełna materii organicznej, żywa gleba. Pomimo, że przecież mrozy były jeszcze tak niedawno, pod kostkami pełzają niemrawe dżdżownice. Na miejscu starych kostek ustawiam nowe, kombinując, jakby tu na tej samej powierzchni zmieścić ich więcej. Kostkowy Tetris udaje się - zamiast 22, będzie w tym roku, w tym ogródku, 25 kostek.


Kręcąc się po podwórku, dostrzegam najlepszą wiosenną bombę witaminową, czyli poczciwą pokrzywę. Może pokrzywa to określenie na wyrost, bo są to ledwo wyrosłe maleństwa. Ale takie najlepsze. Tradycyjnie zrywam tuzin i zaparzam w szklance wody. Witaminizuje i energetyzuje doskonale, po zimie jak znalazł. Od teraz małe pokrzywki wchodzą na stałe do wiosennego jadłospisu, na razie w powyższej formie, ale już niedługo także wylądują w jajecznicy, w sałatkach oraz zostaną skonsumowane pod postacią pokrzy-szpinaku, czyli duszone.

Maluczko, a wszystkie kostki są na swoich miejscach. Teraz trzeba się modlić o deszcz, aby nie trzeba było ich moczyć. Kostki muszą zacząć się kompostować, aby pomidory miały co jeść. Na razie na to za wcześnie, ale za około dwa - trzy tygodnie rozpocznę dokładanie do pieca, czyli nasycanie kostek azotem, co zdecydowanie przyspiesza proces kompostowania. Przefermentowany obornik będzie do tego najlepszy, wraz z dodatkiem herbatki kompostowej i gnojówki z pokrzyw, którą zacznę nastawiać natychmiast, gdy pokrzywy nieco urosną.

No dobrze, a co ze słomą ze starych kostek uważny czytelnik może zapytać. I słusznie że pyta, bo w Ostoi nie marnuje się żadna materia organiczna. Słoma ze starych kostek trafiła na ściółkę do najstarszego ogródka. Tu będzie pełnić kolejną funkcję przez kolejne lata, aż wreszcie organizmy glebowe rozłożą ją całkowicie. Zanim jednak to nastąpi, kolejne warstwy ściółki przykryją stare grządki, nieustannie formując kolejne mikrowarstewki gleby. Bo nie ma mowy o permakulturze, gdy gleby ubywa. Lub nie przybywa. Lub jej zgoła nie ma. Tylko w glebie życie eksploduje i ujawnia się we wszystkich swoich formach, nad nią, pod nią i w niej. Dlatego teraz jest ten czas, aby o glebę zadbać. Choćby się potem człek czuł jak koń po westernie, czyli tak jak ja teraz. Dobrej nocy!