niedziela, 13 maja 2018

Wigilia Zimnych Ogrodników

Ładne mamy lato tej wiosny, i upalne. Wszystko wysycha, a zbiorniki na deszczówkę stoją puste. Trawy na Zajęczej Górce zaczynają się złocić, a wielka zajęczyca tęsknie spogląda przez sztachety na soczyste Ostojowe sałaty rosnące sobie jak gdyby nigdy nic w donicach podsiąkowych. Uzupełniana raz na dwa tygodnie woda w zupełności wystarcza, nawet w przypadku eksperymentalnie i celowo niewyściółkowanych donic. Sprawdzam, czy taka sytuacja sprawi, że pomiędzy sałatą chwasty nie wykiełkują, bo gwiazdnica w tym roku w ściółkowanych donicach szaleje.


Grządki podniesione w nadstawkach europalet wyściółkowane są jednak tradycyjnie, aczkolwiek cienko - bo skończyła się słoma. Dostaną więcej ściółki po Ostojowych sianokosach. Sałatom to raczej nie przeszkadza, bo akurat te grządki mają słońca bardzo mało i na krótko, radzą więc sobie dosyć dobrze. Tradycyjnie obcinam pojedyncze listki, pozwalając małym rosnąć. Dzięki temu mam nadzieję dłużej sałatami się cieszyć bez konieczności sadzenia następnych.

W bardzo grubej ściółce natomiast kryje się skarb - odmiana ziemniaka Sarpo Mira, której 6 sztuk otrzymałem od Igora Bokuna, znanego z projektu "Przez rok nie kupię jedzenia". Szukałem tej odmiany długo, a pragnę ją wypróbować w wieżach ziemniaczanych, bo czytałem, że jest jedną z lepszych do tego celu. Umieściłem w dwóch wieżach po dwa kartofelki, a dwa ostatnie w specjalnej grządce, aby je tam namnożyć i mieć ich więcej na kolejne lata. Wykiełkowały pięknie, radośnie rosną w towarzystwie bobu, nienawożone, niepodlewane, no ale naprawdę grubo wyściółkowane własnym łąkowym sianem z zeszłego roku.

Leśny ogródek przy szopie zieleni się niebywale, obrodził czosnek niedźwiedzi z którego robię najlepsze pesto świata. Przynajmniej ja je tak oceniam, nie wiem jak inni. Odbił nawet biedny kasztan jadalny, który zmaga się z wszechobecnymi korzeniami trzmieliny pod ziemią, a cieniem wszechogarniającego dębu nad nią. Urodliny, o których pisałem wielokrotnie, moje oczka w głowie, zimę przetrwały i zaczynają wypuszczać listki, opóźnione one są w rozwoju jak zwykle, ale najważniejsze że żyją. Podszyt ogrodu leśnego wymagać będzie interwencji, gdyż bluszczyk kurdybanek postanowił zdobyć go blitzkriegiem, w tewarzystwie jeszcze czegoś, czego nazwy nie znam. Będzie więc odrobina "chop & drop", czyli cięcia i rzucania bluszczyka, tam gdzie rósł.

Pamiątkowa morwa Billa Mollisona cała obsypana owocami, pomimo młodego wieku przecież. Widocznie Mistrz czuwa z zaświatów nad tymi drzewami, które w jego imieniu posadzono. Jagody kamczackie zapowiadają zdrowy urodzaj, o ile ta susza nie potrwa zbyt długo. Z dwóch świdośliwek, zaowocowały nareszcie obie. Jedna do tej pory nie przejawiała żadnych chęci do reprodukcji, podczas gdy druga zawiązywała owoce ochoczo, no ale teraz przyszedł czas na obie. Nieco ruszyły się porzeczki, nieco jeżyny, tradycyjnie najsłabiej z agrestami, ale sądzę, że potrzebują one po prostu czasu, aby nauczyć się życia w Ostojowym piachu. Bardzo mocno przycięte czeremchy amerykańskie, kiedyś jedyne, a więc najstarsze krzewy owocowe w Ostoi potrzebowały wielu lat, aby zacząć intensywnie owocować, teraz jednak kwitną jak szalone, oszałamiając zapachem i wabiąc tysiące owadów.

Bluszczyk skurczybyk zaatakował też spiralę ziołową, pierwszy więc raz od 2013 roku postanawiam coś na niej zrobić innego poza zbiorami. Wyrywam dwa wiadra kurdybanka i miejsce po nim ściółkuję resztkami zrębek. Dodaję nasiona ziół różnych i zobaczymy, czy coś wykiełkuje. Graniczyłoby to niemal z cudem, bo spirala smaży się w słońcu, a nie ma nawadniania. Ja w rozjazdach, więc nie podlewana musi radzić sobie sama. Jeśli sobie nie poradzi, to jej dopomogę, ale dopiero pewnie w czerwcu. Może trzeba mieć więcej wiary w moc spirali, bo przykładowo taki piołun luizjański, który podobno nie ma prawa u nas przezimować, zimuje na niej, wiosną odbija, i ma się coraz lepiej. Wykorzystuje ciepło głazów, ukrywa pod nimi korzenie i jak na razie nie ma zamiaru oddawać terytorium bez walki.

Trzy osobne ogródki z kostek słomy czekają na nowych mieszkańców - pomidorowy, dyniowo-ogórkowy i nie-wiadomo-jeszcze-jaki. Postanowiłem w tym roku nie sadzić pomidorów w jednym ogródku z dyniami, i nie ma to nic wspólnego z dobrym czy złym sąsiedztwem roślin, ale po prostu ułatwia obsługę. Mając pomidory w prawie tuzinie miejsc, musiałem się strasznie nalatać, teraz przynajmniej te na kostkach słomy postanawiam "usystematyzować". Gotowe są też worki uprawowe, a wielka akcja sadzenia pomidorów już w przyszłym tygodniu. Póki co, Ostoja tam gdzie zwykle, a ja zupełnie gdzie indziej, mam nadzieję że sobie poradzi do mojego przyjazdu i znowu mile zaskoczy czymś, co urosło, zaowocowało, lub po prostu przetrwało.