sobota, 21 października 2017

Krótkie migawki jesienne

 Dziś będzie jesiennie, nostalgicznie - fotograficznie. Niecały dzień tylko wygospodarowałem dla Ostoi, a zdjęć zrobiłem tyle, co zwykle przez tydzień. Jest to chyba efekt dłuższej nieobecności - łatwiej wtedy dostrzec zmiany: co przybyło, co ubyło, co wyrosło a co padło. Na pewno spadły liście - wszystkie z lipy, większość z klonu. tworzą teraz piękny kobierzec na podwórku Ostoi, a co z nimi będzie dalej, to opowiem być może w kolejnym odcinku. Na razie pełnią niezwykle istotną funkcję - cieszą oko. Podobnie jak mój stół z europalety - wydaje się, że po kolejnym roku stania na słotach i słońcu, wypiękniał i wyszlachetniał.

 Nad rzeczką, gdzie docieram tuż przed zachodem słońca, przegląda się ono w starorzeczach. Mgły wznosić się zaczynają, a ze wschodu nadlatuje kruk. Magia chwili pryska, bo warkot słychać jakowyś, zupełnie niezwykły i wcześniej tu niesłyszany. Patrzę, i oczom nie wierzę - z północy nadlatuje ... dron. A jakże, dron prawdziwy, duży, czterośmigłowy. Warczy w rezerwacie i ma wszystko w dupie, o ile takową posiada. Bardzo mnie martwi ten kolejny posłaniec cywilizacji wdzierający się tutaj jakby gwałtem. Nie pasuje tu, nie ma racji bytu. Oddala się, ale po jakiejś godzinie jest znowu. Warczy i płoszy kruka. Sójki dostają amoku, drą się w niebogłosy. Szlag by to trafił, i drona na dodatek.
Ale cofnijmy się nieco w czasie. Dawno nie zaglądałem do pierwszego zrębkowego ogródka, dziś z rana jednakże zajrzałem w samą porę, aby odkryć obfitość jesiennych rzodkiewek. Często coś posieję, posadzę, i zapomnę. Albo po prostu mnie tu nie ma. Albo są ważniejsze sprawy. Dziś, w porę zajrzałem i pozbierałem, ale choć poprzednio pisałem o ogrodowych ostatkach, to okazuje się, że jeszcze nie koniec, końca raczej na razie nie widać.
 Bo niedaleczko od rzodkiewek w tych samych zrębkach rosną sobie w najlepsze fasole, które potrzebują jeszcze nieco czasu. Metr dalej, kolejne minipoletko rzodkiewek
 Wybuchły kwieciem nasturcje i romantycznie w deszczu mokną. Mniej romantycznie zjadam te pyszne, ostre kwiatki, a widzę też i ich owoce, z których sporządzić można namiastkę kaparów.
Jesienne maliny obsypane owocami, zdecydowana większość jest niedojrzałych. Czy pogoda pozwoli, aby dały plon? Pożyjemy, zobaczymy.
 Szaleją czosnki i szczypiory, wypuszczając wciąż liściory :) W większości pozostawiam je, ścinając tylko tyle, ile jesteśmy w stanie spożyć i rozdać. Nowe życie wstąpiło w mięty na spirali ziołowej, pachną z daleka w wilgotnym powietrzu, a herbata z nich bije na głowę wszelkie Erlgreje.
Zapomniane dynie zbieram i układam na ganku, niech tu sobie jeszcze podojrzewają.
 Inne, które już trafiły do miasta, piekę w piekarniku i przerabiam albo na zupę, albo na inne pyszności. Jesień składa się dla mnie z trzech smaków - kań, ziemniaków i dyń właśnie, z przewagą tych ostatnich. Nic tak nie poprawia humoru, jak dobre curry z dyni, no ... prawie nic ;)
Rozbierając osłaniającą pomidory od wiatru konstrukcję, natrafiłem na kolejne dyńki, pnące się po linkach w stronę płotu.

 Na razie są w dobrej formie, niech więc sobie jeszcze wiszą.
Dęby w leśnym ogrodzie cieszą wzrok złotem kolorów, oraz galasami.
 Zbierając w leśnym ogrodzie tą kanię, zastanawiam się, czy to dobry pomysł nadziać kanię dynią ... brzmi to zachęcająco.
A gdy tak sobie chodzę i fotografuję, w tak zwanym międzyczasie zlewa się nalewka. Ale nie byle jaka i nie zwyczajna. Nalewka, której na pewno nie zdegustujemy po dyniowo - kaniowej uczcie. Nalewka do zadań specjalnych. Czy zgadniesz z czego jest zrobiona?
 Wierni czytelnicy pamiętają zapewne yacona. Ta egzotyczna roślina już drugi rok funkcjonuje w Ostoi i ma się w miarę dobrze (bo żyje), ale poniżej oczekiwań (bo plony marne). Yacon uwielbia głębokie, żyzne gleby, gdzie może dać poszaleć swemu imponującemu kłączu (nieco to obsceniczne, ale jakże prawdziwe). W Ostoi rośnie do połowy swych normalnych rozmiarów, i takie też kłącze wykształca. Przed pierwszymi przymrozkami znowu trzeba go będzie wykopać i przezimować w piwnicy, racząc się zaledwie kilkoma, pysznymi jednakże, bulwami.

Słonko powoli niknie za horyzontem, pora więc zbierać się do miasta. Dużo wrażeń jak na jeden dzień, prawda? To właśnie uroki bycia blisko natury. Obserwując ją, sekundy zmieniają się w minuty, minuty w godziny, a godziny w dni. Życie staje się dłuższe, pełniejsze, ma sens. Kudy tam dupogodzinom za biurkiem do takich atrakcji. Czego i Wam wszystkim życzę.

piątek, 13 października 2017

Ostatki

Ponownie nie było mnie długo w Ostoi, niemal dwa tygodnie. Pomyślałem: pojadę i posprzątam po sezonie, pewnie wszystko już jesiennie zwiędłe i gotowe do ostatniej drogi do kompostownika. Przywitał mnie jednak łan październikowych rzodkiewek, całkiem smakowitych, mniejszych i ostrzejszych niż wiosenne. Jako trzeci plon w tym sezonie z tej grządki, nie można im nic zarzucić. To chyba najpóźniejsze rzodkiewki w Ostoi, ale to chyba jeszcze nie koniec - na innych grządkach jeszcze są inne, za małe na razie aby je zebrać. Tak zwane "nawarstwianie w czasie" (stacking in time) - znana permakulturowa metoda rozkładania zbirów w czasie, właśnie wydała owoce ... a ściślej, rzodkiewki :)

Zebrałem 48 z niecałego metra kwadratowego, glebę uzupełniłem dwoma centymetrami kompostu i przykryłem ściółką ze starego siana. Ta grządka ma już spokój aż do wiosny, niech sobie odpoczywa, niech ucztują dżdżownice, niech chłonie wodę i przygotowuje się do następnego sezonu. Liście rzodkiewek trafiły do "farmy dżdżownic", czyli do kompostownika, w którym setki, jeśli nie tysiące tych małych pomocników przerabia wszystkie odpadki w tak zwany wermikompost, czyli kupki dżdżownic, jeden z najbardziej wartościowych nawozów na świecie.

W donicach podsiąkowych pomieszanie z poplątaniem - wszak "wszystko" było pozbierane, a tu i jakieś małe sałaty rzymskie, a to jakieś fasolowe ostatki, tu bazylia, tam marchewka, wszystko niby takie niewielkie, ale jak się zbierze, to się okazuje, że ciężko przejeść. Pojemnik liści, pojemnik korzeni, pęk ziół. Daję tym donicom jeszcze czas, niech produkują do pierwszych mrozów. Przygotuję je do zimy jako ostatnie.

Z kostek słomy zbieram końcówkę dyń, i samotną pominiętą paprykę, ale widzę, że jeszcze jest nieco dyń i kabaczków młodocianych, a i kwitną niektóre krzaki na potęgę. Nie robię więc z dyniowymi kostkami słomy nic. Co innego kostki pomidorowe - tam usuwam resztki wszelkie, wynoszę pod krzewy czeremchy, aby kompostowały się tam samoczynnie. Niech zima i mróz dezynfekują siatki po których pięły się pomidory i słomę w kostkach jednako, do kostek dla pomidorów powrócę dopiero w kwietniu.

Nadchodzi czas porządków w gnojówkach - z pokrzywy, skrzypu, żywokostu i specjalnych, jak ta z ... liści pomidora. W tym roku już się nie przydadzą. Zbieram wiadra z gnojówkami w jedno miejsce, po ściółkowaniu części grządek opadłymi jesiennymi liśćmi, wykorzystam te gnojówki do ich ostatniego przed zimą podlania. Wiem, że dzięki temu liście będą się szybciej rozkładać, a gleba pod ściółką stanie się bardziej żyzna. Pamiętać jednak muszę, aby nie przesadzić, przecież niemal w każdej grządce pozostają kłącza, bulwy i cebulki roślin wieloletnich, a ich nie chcę zniszczyć.

O sukcesie z grzybnią kani już pisałem, ale to, co się teraz dzieje, to już po prostu kaniowy raj. Kanie w donicach bez dna, gdzie wszystko zebrane i rośnie sobie co chce, kanie na huglu wśród fasol, kanie w leśnym ogrodzie między koniczyną a żywokostem, i po prostu pod płotem. Wydaje mi się, że owocują posuwając się od miejsca zaszczepienia grzybni na zewnątrz, coraz dalej i dalej. Oby tylko nie zanikły po roku czy dwóch, jak to na przykład uczyniły podwórkowe prawdziwki, znacznie teraz rzadsze, aczkolwiek wciąż obecne.

W tak zwanym Zapłotku, gdzie zasadniczo jak już pisałem nie miało nic rosnąć w tym roku, eksperymentalna sałata nie wygląda źle. W części zapłotka właśnie kwitnie gorczyca. Nie zdąży jednak wydać nasion przed mrozami, bez koszenia, ścinania i siekania, stanie się ściółką, która użyźni Zapłotek. Łyżką dziegciu w beczce Zapłotkowego miodu jest jedynie "wizyta" grzybiarza, lub ich liczby mnogiej, którzy weszli za siatkę, pozbierali sobie (pewnie maślaki) i przy okazji udeptali część ściółki.

Choć to ogrodowe ostatki, to sezon bobrowy w pełni. Trafił się bóbr niepełnosprytny, co to ścina, ścina, i ściąć nie umie. Bierze się za drzewa dla siebie za grube, ścina inne tak, że zawisają na sąsiadach i nie przewracają się tam, gdzie planował. Nie poddaje się jednak biedaczysko, tnie z drugiej strony, ale drzewo zaklinowane w sąsiedzie, nie przewróci się, chyba że przyjdzie wietrzysko silne i bobra wspomoże. Nie współczuję mu jakoś, ponad dwadzieścia drzew trwale uszkodzonych, a mnie właśnie zabrakło siatki do osłaniania pni. Myślę, że z kolegą bobrem mamy do pogadania ....