niedziela, 12 lipca 2015

Lipcówka

Ten lipcowy weekend w Ostoi jest chyba pierwszym od bardzo dawna, kiedy nic a nic nie sadzę. No dobrze, po chwili zastanowienia stwierdzam, że to jednak nieprawda. Eksperymentalnie obrywam dzikuny z pomidorów i sadzę w różnych miejscach, zobaczymy czy choćby część z nich zdoła wydać owoce. Bliższe prawdy jest, że nic nie sieję, tak lepiej. Wracając jednak do pomidorów, te na kostkach słomy mają się doskonale - część kwitnie dopiero, ale część ma już nieco owoców. Dostrzegam wybitne zalety tej metody - żadnego nawożenia, żadnego pielenia, no i nie trzeba się schylać.

Na ziołowej spirali zrobiło się gęsto i pachnąco, to czas suszenia ziół. Spiralę niestety upodobały sobie również leśne stwory, grzebią w niej z zamiłowaniem. Przyczyny tego są natury kulinarnej - w spirali sporo jest różnorakich larw i poczwarek, czego jednak szukają w niej wiewiórki, tego nie jestem w stanie się domyślić. Pomimo braku regularnego podlewania rośliny na spirali radzą sobie całkiem dobrze, a wokół nich roi się dosłownie od tak zwanych "bzyczków" - pszczół, trzmieli, motyli i innych owadów. Ma się to jednak nijak do bzyczenia w gałęziach naszej lipy, o, tam to odchodzi poważne miodobranie. Szkoda że nie mamy ula, trzeba będzie o tym w przyszłym roku pomyśleć.

Skoro człek nie sieje, zająć czym się musi. Nadszedł czas aby pozbyć się palet na których przyjechały cegły do pieca. Z jednej z nich w bardzo krótkim czasie powstał zaczątek stołu pod lipę. Na razie "bez bajerów", bo jak w wojnie postu z karnawałem dwie koncepcje ścierają się, a nawet trzy. Czy zostawić tak jak jest, czy po wyjęciu środkowej deski zastąpić ją długą donicą z rosnącymi ziołami, a może fragmentem starej rynny wypełnionej wodą, w której można chłodzić napoje? Jakie będą dalsze losy stołu zobaczymy, tak czy inaczej najpierw trzeba go będzie naturalnie, w sposób naturalny, zaimpregnować z lekka (po oszlifowaniu), czyli w robocie będą olej lniany i wosk.

Wprawdzie fala wielkich upałów odeszła w siną dal, ale nadal jest niewymownie sucho. Przelotne deszcze czy burze moczą jedynie powierzchnię ściółki, a im dalej wgłąb, tym bardziej sucho. Dlatego też podlewamy bardzo rzadko, ale bardzo długo. Podlewanie częste i krótkie nic by nie dało. Mówiąc o podlewaniu, dziś przyszedł czas na degustację szampana z kwiatów czarnego bzu, pierwszy raz robionego. Na zdjęciu widać jak wyglądał w dniu sporządzania, a dziś ucieszył nas swoim kwiatowym aromatem, niezwykłą pienistością i orzeźwiającym smakiem. Szampan ten, a w zasadzie napój musujący, na stałe wejdzie do naszego letniego menu, bo to napitek szybki, łatwy i przyjemny.

Doczekaliśmy się kolejnych podlotków z naszych domków, tym razem to chyba pliszki. Podlatują na nie więcej niż dwa metry, lądują w najdziwniejszych dla nas, i pewnie dla siebie, miejscach. Jeden zagniewany siedzi na płocie, drugi nieomal skąpał się w oczku wodnym przy spirali. Nocną porą obserwujemy wielkie rzekotki spędzające czas wśród truskawek, a towarzyszą im bezskorupowe ślimaki - pomrowy. Nasz dyżurny zając całkowicie przestał zwracać na nas uwagę, można przejść obok niego o cztery kroki, nawet nie spojrzy. Rozbisurmanił się tak, że turystom pozwala podejść na dziesięć kroków, przez co robi za gwiazdę w blasku fleszy. Nietoperz okrąża podwórko co dokładnie sześć sekund, a obserwacja ta poczyniona została podczas leniwej przerwy w saunie. Jakby to wszystko podsumować? No na pewno nie jest to majówka, kiedy to pracom ogrodowym nie było końca ...ot, lipcówka.