sobota, 9 grudnia 2017

Przedzimie

Poprzedni "szary" wpis nie nastrajał optymistycznie - ten niewiele lepszym będzie, choć będę się starał. Sytuacja życiowa sprawiła, że Ostoja została pozostawiona niemal samej sobie. Niemal, bo bezustannie gospodarują w niej bobry. Nasz tak zwany "sorek", czyli położony w pobliżu starego zakola osikowy lasek, został w ponad połowie zrównany z ziemią przez te arcygryzonie. A że obecnie nic nie jestem w stanie z tym i z nimi zrobić, to ze stoickim spokojem kładę na to przysłowiową "lachę".  Zajmę się ściętymi drzewami, gdy mróz ściśnie i sytuacja pozwoli, albo później. Wierzę też, że "ekolodzy", którzy propagowali reintrodukcję bobra i doprowadzili do rozrostu populacji ponad pojemność siedlisk zajmą się tym problemem ... Nie zajmą się? Serio?

Jestem wielkim miłośnikiem przyrody, kocham wszystkie zwierzęta duże i małe, w tym i te bobry moje przeklęte. "Nie lubię" natomiast ludzi, którzy bezplanowo i bezmyślnie, choć w dobrej wierze, robią szkody więcej niż pożytku. I nie chodzi tu bynajmniej o moje osiki, ale o krajobraz doliny mojej rzeczki, będącej do cholery krajobrazowym parkiem, który to krajobraz do stu diabłów te hordy dzikie bobrów teraz "kształtują", a ściślej demolują. Bo jest ich po prostu za dużo. Bo trzeba było ich populację monitorować, i część odłowić, i wysłać tam, gdzie ich brakuje.... A ponieważ wzbiera we mnie gniewna tyrada, to tu ten wątek kończę.... Przy okazji jednak, ciekawostka - padające drzewa ścięte przez bobry spowodowały wyrwanie z korzeniami drzew stojących obok. Patrząc na odsłonięty widok, na płytkość gleby, i korzeni, i na to co pod nimi, ciężko mi poniekąd uwierzyć, że gospodarując tu, mam plony jakiekolwiek.

A skoro o plonach mowa, to wróćmy na chwilę do topinamburu. Gdyby nie gazotwórczy efekt tej rośliny, chyba bym ją wybrał na herb Ostoi. Topinambur bowiem radzi tu sobie najlepiej ze wszystkich roślin jadalnych, plonując bardzo obficie. A przypomnieć wypada, że rośnie głównie wzdłuż ścieżek, wśród szparagów, a nielicznie tylko na grządkach. Łodygami i liśćmi ściółkuję ścieżki, a mimo to, bulwy topinambura kopię i noszę do piwnicy wiadrami. Większości w ogóle nie wykopuję, bo doskonale zimuje w glebie i w każdej chwili można go stamtąd wykopać, gdyby zaszła taka potrzeba - ot takie "zapasy nienaruszalne".

Ale, jest i nowość w tym roku - próbuję topinambur kisić, pierwszy raz w życiu. W jednych słojach plasterki, w innych cale bulwy. Z przyprawami jak do ogórków, z azjatyckimi, z "leśnymi", z własnymi kompozycjami. Chcę znaleźć sposób na "odgazowanie" tej wspaniałej rośliny, albowiem jak do tej pory wszyscy słabo trawimy inulinę, której topinambur ma bogactwo wielkie. I choć to probiotyk i samo zdrowie, to z uwagi na obiektywne trudności z wietrzeniem sypialni w zimie, prace nad pozbawieniem topinamburu "siły odrzutu" trwają. Czy zakończą się sukcesem, zobaczymy. Na razie wiemy tyle, smakując pierwsze próbki, że wyrób smakowitym jest na pewno, a nawet "woda" z niego ma ewidentnie miłe walory smakowe - pikantna, kwaskowa i orzeźwiająca jest.  I tak jak poprzednio dynie, tak i tym razem topinambur, kojarzy mi się ze słońcem zamkniętym w słoikach na długie zimowe wieczory. Ale już niedługo moi mili, byle do zimowego przesilenia, byle do niego ...