O ile w obrębie podwórka mam jakąś tam kontrolę nad przymrozkiem, o tyle już mniej w ogrodzie upraw głównych. Wiedząc, że przymrozek zacznie się około 4:30 nad ranem, wstałem rześko i polewałem lekką mgiełką wody najbardziej narażone na straty rośliny - pomidory i dyniowate na kostkach słomy. Najwyraźniej to pomogło, bo pomimo że termometr pokazał minus trzy stopnie, a na szybie auta można było rzeźbić w lodzie, to wszystkie co do jednej rośliny przeżyły, a tylko nieliczne utraciły po listku lub dwa. W ogrodzie upraw głównych natomiast, na Zapłotku, straty okazały się poważne. Przemarzła większość pomidorów i cukinii, mniej ucierpiały dynie, a kukurydza wcale. Z upływem czasu okazało się jednak, że większość rozsad z moich nasion lepiej lub gorzej, ale odrasta, czego nie można powiedzieć o rozsadach z nasion kupnych i z wymiany z innymi ogrodnikami. Poprzednie lata nauczyły mnie, aby na takie okoliczności przyrody być przygotowanym, uzupełniłem więc braki rezerwową rozsadą. W nagrodę, obok pomidora, którego nazwałem Harry (Chłopiec Który Przeżył) wyrosła mi przepiękna, pierwsza tegoroczna kania. Wcześniej niż kiedykolwiek.
Całkowicie nieoczekiwane wyniki przyniosły tegoroczne testy bobu. Jak wiadomo, nie podlewam zasadniczo ogrodu upraw głównych, ale grządki na podwórku czasami tak. I tak się w tym roku dziwnie zdarzyło, że susza zabiła bób na grządkach okazjonalnie podlewanych, podczas gdy w miejscu niepodlewanym przeżył. Jak widać, jak mawiają starsze pokolenia, kto doznał za młodu zimna, głodu i poniewierki, lepiej się trzyma na stare lata niż wychuchana, ptasim mlekiem karmiona młodzież. Czy jakoś tak. W każdym razie, zbiorę nasiona z tych niedobitków (Bobek Który Przeżył nie brzmi wcale dostojnie) i posieję w przyszłym roku, aby przetestować, czy jeszcze lepiej poradzą sobie przy braku jakiejkolwiek opieki. Kurcze, czy właśnie dorzuciłem sobie jeszcze jeden test do wykonania? Ech ....
Każdy rok przynosi jakąś nową, światową lub lokalną modę. W zeszłym roku były kartony, w tym wydaje mi się, że świat oszalał na punkcie elektrokultury. Mnożą się od niej spece, a YouTube zalewa fala testów, relacji, wykładów i podcastów o wykorzystaniu energii elektrycznej z powietrza do stymulacji wzrostu roślin. Ponieważ ciężko jest oddzielić wiedzę od bullshitu, nie tracąc czasu i nie zaśmiecając sobie głowy, postanowiłem sięgnąć do źródła i skontaktować się z jednym z czołowych speców od elektrokultury w Europie. Zapoznałem się z jego obszernymi wykładami, skontaktowałem z jego zespołem i w efekcie zbudowałem testową antenę dokładnie wedle ich wytycznych. Otrzymałem zapewnienie, że antena ta powinna działać, bo jej konstrukcja i parametry jak ulał pasują do grządek mojej Parszywej Dwunastki. Będę więc teraz testował to urządzenie, pełen sceptycyzmu ale jednocześnie wypowiadając życzenie, abym to ja się mylił i aby ta cała elektrokultura zadziałała i przekonała mnie, niewiernego Tomasza, do siebie.