środa, 26 stycznia 2022

Zgniła zima

 

No i mamy nowy rok, styczeń i kolejną zimę, kiedy śniegu jak na lekarstwo, a mroźne noce przeplatają się z dniami o dodatnich temperaturach. Nazywam to zgniłą zimą, bo de facto, jest to czas dekompozycji wszystkiego - od opadłych liści począwszy, po chęć wypadów w plener. Na szczęście, lubię każdą pogodę i staram się dostosowywać do tego, co akurat wyż czy niż przyniosą. Najbardziej denerwuje mnie brak pokrywy śnieżnej, gdyż mrozy są wtedy najbardziej szkodliwe dla roślin, szczególnie przy wiatrach, które tu, w Ostoi bywają silne tej zimy. 

Zaletą zgniłej zimy jest to, że bywają dni, kiedy zrębka, kompost czy kostki słomy nie są zmrożone i można nieco popracować i pościółkować. W stercie zrębki kwitnie grzybne życie. W zależności od tego, jak bardzo dana warstwa jest wilgotna i zbita, gdzieniegdzie jest aż biało od grzybni, a w innych miejscach raczej czarno od bakteryjnego rozkładu. Cieszy mnie i jedno, i drugie, ważne że zrębki są bogate w żywe organizmy, które zasilą glebę w ściółkowanym nimi leśnym ogrodzie. Ponieważ nie jest to pierwszy rok takiego ściółkowania, stosuję "dawkę przypominającą", grubości około pięciu centymetrów. Tyle z powodzeniem wystarczy tam, gdzie główne nasadzenia to drzewa i krzewy.

Popatrzcie na grzybową magię, jaka czai się w zrębkach.


 

Zgniła jesień to doskonały czas, aby zrębki rozprowadzić bez ryzyka,
że słońce i susza pozabijają strzępki grzybni.

Zrębkami przysypuję też grządki truskawkowe, gdzie wśród truskawek tradycyjnie posadziłem także czosnek. Wszystkie stare, chore, objedzone przez owady czy ślimaki liście zniknęły pod cienką warstwą zrębek, gdzie w trakcie zimy, zgniłej lub nie, rozłożą się, a na wiosnę ze zrębek wyjdą tylko listki młode, zdrowe i nienapoczęte. Zabieg taki to naturalne odnawianie truskawkowej grządki, i jak na razie, pomimo upływu lat, zbieram truskawki co roku i nie dosadzam nowych krzaczków, ani nie zmieniam miejsca uprawy. Co więcej, co roku każda taka jak na zdjęciu grządka dostarcza od kilkunastu do kilkudziesięciu nowych krzaczków, które emigrują z grządki na rozłogach i ukorzeniają się w ścieżkach. Dlatego też, i ścieżki dostaną cieniutką warstwę zrębek, żeby truskawki czuły się tam jak u siebie w domu. A domem ich będzie wkrótce ogród leśny, gdzie przesadzam wszystkie nadwyżki. Owocują tam słabo, bo rosną w pełnym cieniu, ale ich rolą jest po prostu tam być i okrywać glebę, co robią samą swą obecnością.

Zajrzyjmy do kącika przy bramie, zwanego Trójkątem - jeszcze rok temu był tu absolutnie szczery piach, szczery do bólu, bo nie rosło w nim nic, nad wszystkim dominowała jedynie czeremcha amerykańska. Nieco pościółkowałem, nieco powysiewałem, coś tam posadziłem, i dzisiaj w styczniu, pokazują się spod ściółki poziomki, truskawki i inne atrakcje. Kolejny mały spłachetek ma szansę od wiosny zielenić się na dobre tam, gdzie szarzał piach. Oczywiście, posadzone jest też drzewko owocowe i kilka krzewów, aby wszystko razem mogło zacząć wyścig do słońca od wiosny. Początkowo konieczna będzie obserwacja i reagowanie, jeśli zakątek ten będą chciały skolonizować trawy - nie jest to miejsce bowiem dla nich przeznaczone. Gdy tylko się pojawią, postaram się je usuwać ręcznie, aby się nie rozpanoszyły. Mam nadzieję że dzięki ściółce nie będzie to zbyt absorbującym obowiązkiem.

Gdyby ktoś pytał, jak to jest możliwe, że śliczny wiklinowy płotek złotą polską jesienią jeszcze był, a piękną polską wiosną już zostały z niego tylko szczątki, to dzieje się to właśnie tak - w zgniłą zimę, grzyby kolonizują każde martwe drewno, nawet to ślicznie plecione. Dlatego też, zastąpiłem moje piękne zjedzone przez grzyby płotki, nadgniłymi pniami brzozy, olchy i czym tam jeszcze, co było akurat pod ręką z łaski bobrów. Oczywiście, grzyby już urządziły sobie na pniach stołówkę, ale mam nadzieję, że upłynie wiele lat zanim pnie zostaną rozłożone do stanu takiego, że przestaną stanowić wizualną barierę wokół wyspy starych drzew na środku podwórka. 

O ile w projektowaniu permakulturowym najbliższy jest mi Geoff Lawton, o tyle w uprawie warzyw z przeznaczeniem do kuchni w dużej mierze moim wzorem jest Charles Dowding. To pod jego wpływem zacząłem najbliższe domu, a więc najintensywniej uprawiane grządeczki ściółkować kompostem. Nadal jednak część z nich uprawiam w systemie Ogrodu Stopy Kwadratowej autorstwa Mela Bartholomew, jak więc widać, sukces ogrodniczy ma wielu ojców, a czasami i matek, bo mam też fragment ogrodu powstały z inspiracji Ruth Stout, grubo ściółkowany sianem lub słomą. Teraz jednak, w zgniłą zimę, widać to, o czym mówi często Charles, a mianowicie nieliczne chwasty pojawiające się na grubo przed sezonem. I radzi on - jeżeli teraz taki maluch rzuci Ci się w oczy, usuń go, a oszczędzisz sobie masy pracy w sezonie. Nigdzie siewek chwastów nie widać tak doskonale, jak w ściółce z kompostu.

Czasami aż żal patrzeć na grządki w styczniu, a to wtedy, gdy zima przestaje być zgniła i na moment staje się mroźna. Na razie osiągnęliśmy minus siedemnaście, na szczęście krótkotrwale. Śniegu nie napadało, a kompostowa ściółka na grządkach ścina się przy takich temperaturach na kamień. Gdzieniegdzie tkwią w niej biedne rośliny, takie jak na przykład jarmuż szparagowy, który powinien przezimować i plonować od wczesnej wiosny. Czy tak będzie, przekonamy się, gdy się ociepli. Na razie, wygląda smętnie, ale bez wątpienia jeszcze dycha. Dychają też rośliny wysiane późną jesienią, które zdążyły jeszcze w starym roku wykiełkować, a są to głównie cebule i szpinaki. 

Mając na uwadze to, że polski ład i inflacja wyjadają nam wszystko z kont i z garnków, postanowiłem się ubezpieczyć na wypadek pustych półek w Lidlach i Biedronkach (gdzie nie bywam tak czy inaczej) i zabezpieczyć los przyszłych plonów. Mając w pamięci kurs Charlesa Dowdinga, przykryłem niektóre grządki agrowłókniną, którą miałem z czasów zamierzchłych, kiedy to pod wpływem ogólnie obowiązującej wiedzy ogrodniczej zabezpieczałem nią krzewy na zimę (ostatni raz w 2013 chyba roku). Agrowłóknina w obecnym wydaniu ma działać jak "sztuczny śnieg" i nie tyle zabezpieczać mini roślinki przed mrozem, ale przed silnym, osuszającym wiatrem, albowiem z zamarzniętej ziemi i Salomon nie naleje.

Jak zawsze w Ostoi, nie ma tak, aby wszędzie było jednakowo. Kilka grządek ma kołderkę słomianą, w tym moja eksperymentalna grządka czosnków, na której posadziłem obok siebie ząbki dwóch odmian komercyjnych oraz pochodzące z mojego zbioru i kultywowane w Ostoi od kilku lat. Chcę sprawdzić, czy zachowywanie własnych ząbków jest uzasadnione pod względem wielkości plonu, bo oczywiście bez wątpienia jest uzasadnione ekonomicznie. Dotychczasowe testy prowadzone przez obdarowanych potwierdziły, że czosnek z Ostoi smakuje lepiej, a ściślej mocniej, niż kupny. A jak będzie bezpośredniej konkurencji z "korpoczosnkiem"? Przekonamy się latem.

Gdy mróz odpuszcza, wszędzie widać jakąś zieleń. Nie inaczej w donicach podsiąkowych, nietkniętych od listopada. Tu i ówdzie widać a to jakąś nać, a to jakąś sałatę. W tym roku, po wielu latach użytkowania planuję całkowite odświeżenie donic, do których jedynie dosypywałem co roku nieco kompostu. Zamierzam wymienić około połowę podłoża w każdej z nich i być może zabrać część z nich do miasta, bo powoli tracą one rację bytu w Ostoi - tak wiele tu rośnie w gruncie. Nie jest to jeszcze przesądzone, ale o ile tak się stanie, to w donicach spróbuję wyhodować naprawdę duże krzaki ostrych papryk. Przeskok od 2-3 litrowych worków do 90 litrowej kastry budowlanej może być spektakularny. 

A skoro wspomniałem miasto, to dzieje się tu w zgniłą zimę całkiem sporo, bo bywam tu znacznie częściej niż w Ostoi. Styczeń jest dla mnie czasem testów i nauki. Próbuję różne nowości, uczę się nowych tematów, testuję siłę kiełkowania nasion przed sezonem .... Teraz na przykład sprawdziłem jak się mają zebrane przeze mnie nasiona akmelii i kłosowca fenkułowego. Wysiałem je masowo w maleńkim pojemniczku i gdy wykiełkowały, przy wielkości około jednego centymetra, przepikowałem je do wielodoniczki. Ze szczypty nasion wsypanych do pojemnika po serku uzyskałem 60 pięknych siewek, a to tylko połowa tego, co wykiełkowało. Obfitość, jaką jesteśmy otoczeni w ogrodzie i możliwości, jakie to przed nami otwiera, są naprawdę nieskończone - wystarczy jedynie z jednej strony mieć oczy otwarte, a z drugiej chcieć skorzystać z tego, co mamy pod ręką.

A skoro wspomniałem siewy, to wróćmy jeszcze do Ostoi na moment. Jak co roku, robię nieco siewów zimowych, czyli z jednej strony sieję nasiona roślin wymagających stratyfikacji do pojemników, które pozostawiam na mrozie, jak i sieję nieco nasion wprost do gruntu lub po prostu w trawę. Ostatnio korzystając ze zgniłej zimy, i faktu, że pszczoły śpią, przejechałem kosiarką elektryczną pas przed ulami, przycinając panoszące się trawy i jeżyny. Ścinki z nich zmieszały się ze śniegiem, tworząc cieniutką ściółkę. Wysiałem tu trochę nasion koniczyn, z niewielkim dodatkiem facelii w nadziei, że coś z tego dla pszczół wyrośnie, gdy się ociepli.

No i skoro o siewach, to skoczmy znowu do miasta, gdzie właśnie wykiełkowały pierwsze pomidory. Ale spokojnie, nie są to pomidory "normalne", lecz miniaturowe, doniczkowe, a ściślej kolejne już pokolenie z mojej uprawy zimowej. Przy okazji, w małym pudełeczku testuję dwa różne podłoża do wysiewu, sporządzone z dwóch różnych kompostów. W kompoście A (po lewej) wykiełkowały wszystkie cztery nasiona, w kompoście B (po prawej) jedynie dwa, czyli połowa. Nie jest to jeszcze dowód na nic (może być to kwestia nasion a nie kompostu), ale jest to jakaś wskazówka, którego z dwóch kompostów użyć na skalę masową, gdy nadejdzie właściwy czas.  Zobaczę też, jak w tych kompostach sadzonki będą rosnąć, a gdy podrosną, trafią do dobrych ludzi, u których będą miały dobrze na parapetach.

I taka to zgniła zima, wydawałoby się, że nudna i paskudna - nic bardziej mylnego. Jest sporo pracy, satysfakcji, a nawet takich wyjątkowych dni, kiedy zgnilizna znika, wychodzi słońce i świat staje się od razu bardziej świeży. Nie wierzycie? Zapraszam na krótki spacer po najbliższej okolicy Ostoi. Miłego dnia!