niedziela, 30 marca 2014

Domek dla owadów

Rodził się w bólach i cierpieniach, ale wreszcie jest - domek dla owadów.

Prace nad nim rozpocząłem kilka tygodni temu, ale co chwila coś pilniejszego było - a to drzewka sadzić, a to pompę naprawiać, a to (wstyd powiedzieć) zapomniałem narzędzi z domu ...

Nareszcie jednak udało się go skończyć, i stoi sobie dumnie w całej swej krasie tuż obok świeżo posadzonego minisadu.

Front domku choć skierowany niemal na zachód, dostaje również promienie słoneczne z południa, owadom powinno więc być w nim ciepło i sucho.

Domek został w całości zbudowany z materiałów albo dostępnych na miejscu w przyrodzie, albo pochodzących z Ostojowego recyclingu.

Owady mają do dyspozycji pokoje w łodygach trzcin, w otworach wywierconych w zmursząłych z lekka kłodach brzozowych i lipowych, wśród cegieł i szyszek, oraz w nielicznych rurkach z suszonego dzięgielu i gałązek czarnego bzu.

Pierwsi lokatorzy meldowali się w zasadzie już w trakcie budowy, oraz żyli tak naprawdę w materiałach budowlanych, prawdziwym jednak testem dla domku będzie oczekiwanie na zagnieżdżenie się w nim pszczół murarek - owadów które w odróżnieniu od pszczół miodnych żyją samotnie, ale tak samo jak te pierwsze doskonale zapylają rośliny.

Pszczoły murarki, trzmiele i motyle cytrynki niezwykle obficie pojawiły się w Ostoi - żerują na kwiatach kokoryczy pustej - chyba jednej z nielicznych kwitnących roślin w okolicy.

W słoneczne południe nad kokoryczą unoszą się dosłownie roje owadów. Podobnie okupowana jest rabatka z bratkami w sąsiednim gospodarstwie, widać, że owady intensywnie żerują, ale kwiecia w lesie jest jak na lekarstwo, podążają więc tam, gdzie człowiek posadził kwitnące smakołyki.


 Wprawdzie nie widziałem aby były odwiedzane przez owady, ale cieszą oko pierwsze cebulice syberyjskie. Maleńkie, zaledwie 10 centymetrowe roślinki wabią wzrok niebieskimi kwiatkami.

Coraz ładniej się robi w Ostoi, i pomimo, że w nocy temperatura spadła do minus 4 stopni, a wodę w oczku oraz w wiadrach pokrył przez noc cienki lód, to daje się już chodzić boso, a nawet i pobrodzić w starorzeczu, gdzie na płyciznach szczupaki grzeją grzbiety i szykują sie do tarła.

Pora intensywnego sadzenia w warzywniku nadchodzi wielkimi krokami, szykujmy się! :-)


poniedziałek, 24 marca 2014

Sztobry i sok z brzozy

Przyszła pora sztobrów, czyli fragmentów gałązek długości mniej więcej dłoni i grubości ołówka. Cztery setki tych gałązek w trakcie weekendu wetknąłem do ziemi, inaugurując tym samym kolejny eksperyment w Ostoi.
Większość sztobrów to sztobry wierzbowe, siedmiu gatunków. Ich zadaniem jest przyjąć się i rosnąć pięknie, a gdy już wyrosną, to (jak to w permakulturze) spełniać szereg zadań.
Główne ich zadanie to tworzyć pasy na zalewowej łące, i gdy idzie wysoka woda, spowalniać jej przepływ, zapobiegając erozji. Chytry plan zakłada też, że na pasie wierzb zatrzymywać się będzie to, co woda niesie ze sobą - a że od osiedli ludzkich dużych jest daleko, mam nadzieję, że nie będą to śmieci, ale materiały które można wykorzystać na ściółkę lub kompost.
Drugim celem dla wierzb jest umacnianie brzegu skarpy, a cele dalsze to dostarczanie wczesną wiosną pożytku dla pszczół, bazi dla nas na Wielkanoc, materiału i budulca, paliwa oraz być może w przyszłości popróbuję pobawić się z żywymi płotami i ławkami. A może przyjść i taki czas, że z witek zacznę coś pleść...
Oprócz sztobrów wiklinowych, posadziłem również dziką różę, jeżynę bezkolcową, karaganę syberyjską, forsycję, jaśmin i kalinę koralową. Sadząc wybierałem różne siedliska, oczywiście zbliżone do wymagań poszczególnych gatunków na tyle, na ile to na terenie Ostoi możliwe, ale generalnie nadal jest to działanie według maksymy "Spróbuj stu rzeczy, a może dwie wyjdą".
I tak, wiosnę witają posadzone w zeszłym roku krokusy, odwiedzane licznie przez głodne pyłku i nektaru owady.









Uratowane od znajomych żonkile, kupowane na Wielkanoc w zeszłym roku i w stanie całkowicie zwiędłym przewiezione do Ostoi i zakopane głęboko pod zrębki, kwitną sobie teraz w najlepsze.







Wielka duma ma i radość - czosnek niedźwiedzi, któremu szczerze powiedziawszy nie dawałem zbyt wielu szans, z opóźnieniem, ale jednak, zaczął się wychylać z moich piasków. Bardzo pomogła warstwa ściółki którą miejsca nasadzeń zostały przykryte na jesieni - teraz trzeba dbać, aby czosnki się rozrosły, zakwitły, i wydały nasiona. Marzą mi się łany czosnków między mymi brzozami. I fajnie jest słyszeć "O, jakie dziwne konwalie". :-)


Teraz też nastał czas oskoły, czyli soku brzozowego. Pięknie spływa z brzózek i jest go pod dostatkiem. Z braku czasu w tym roku ściągam go z gałęzi do obcięcia przeznaczonych, a nie z otworów wierconych w pniach. Świeży sok jest doskonały, ale nie sądzę, aby można go było przez dłuższy czas przechowywać. Ograniczoną ilość można zamrozić, pewnie też mozna byloby odparowywać i zagęszczać, ale to temat na kolejne lata - teraz musi wystarczyć, że można go pić do woli, póki jest.

środa, 19 marca 2014

Drzewka odmian kolumnowych

No i otrzymałem paczkę, sprzedawca nadał tydzień przed planowanym terminem. Kurier dostarczył w piątek o 20 ...

Cóż, trzeba było zebrać się i skoro świt w sobotę jechać sadzić .... A lało, wiatr gałęzie łamał, nie za dobrze to wyglądało ...

Biedactwa w paczce to 24 drzewka owocowe tak zwanych odmian kolumnowych - jabłonki, grusze, śliwy, wiśnie, czereśnie a nawet dwie brzoskwinie. Odmiany kolumnowe podobno nie rosną większe niż 2-3 metry wzwyż, a wszerz mają podobno nie przekraczać 80 centymetrów średnicy przez wiele lat.

Oczywiście drzewka takie nie owocują tak obficie jak pełnogabarytowe, jednakże wydają się idealne do małych przestrzeni, takich jak moje podwórko w Ostoi.

Ułożyłem sobie plan zbudowania na podwórku miniaturowej "food forest" właśnie z użyciem takich drzewek, no i jak zawsze - zobaczymy co z tego wyniknie. Internetowe opinie o drzewkach kolumnowych są bardzo różnorodne - jedni chwalą, inni krytykują, myślę, że warto jednak dać im szansę.

Zanim dojechałem do Ostoi pogoda się nieco poprawiła, można więc było przystąpić do sadzenia. W ruch poszedł najnowszy nabytek - świder Fiskars do kopania dołków o średnicy 20 cm. Przeszedł dzielnie chrzest bojowy i sprawdził się rewelacyjnie.

Drzewka postanowiłem sadzić w sposób dosyć dziwny - w miejscu od zeszłego roku przykrytym 12-20 cm warstwą zrębek. Widać tu ewidentnie inspirację metodami Paula Gautschi i filmem "Back to Eden" - cały sad Paula rośnie właśnie w takiej warstwie zrębek, i to jak rośnie!

Po odgarnięciu zrębki, wierciłem w gruncie otwory o głębokości mniej więcej 40-50 cm. Otwór wypełniałem wodą, która dosyć szybko wsiąkała w grunt. Pomimo, że grunt jeszcze nie obsechł po zimie, woda wsiąkała szybko - widać jak bardzo te moje piaski są przepuszczalne. Zresztą pod 40-50 cm warstwą ciemniejszych piasków kryje się wszędzie żółciutki, czyściutki piaseczek, godny najbardziej renomowanych plaż, ale na pewno nie rewelacyjny jako gleba do sadu ... W opinii wyznawców metody "Back to Eden", gruba warstwa zrębek ma to właśnie zmienić - ma powstać pod nimi żyzna gleba, tak jak powstaje naturalnie w lasach przez setki czy tysiące lat ...

Na powierzchni w miejscu, gdzie teraz ma stanąć miniaturowy sad, był niemal pozbawiony życia piach - ot, tu porost, tu trawka. Fauna ograniczała się do biegających nerwowo mrówek.

Obecnie wystarczy rozgarnąć zrębki aby dostrzec życie. Widać długie nici grzybni rozchodzące się we wszystkich kierunkach, widać pierwsze dżdżownice i inne mniejsze lub większe stworzenia.

 
 Przy tej okazji postanowiłem wypróbować dodatkowo pewną metodę, opisywaną między innymi tutaj - umieszczenia w dołku pod rośliną ustawionego pionowo pieńka ze starego, zmurszałego drewna (użyłem brzozy i lipy), którego zadaniem ma być utrzymywanie wilgoci i dostarczanie substancji odżywczych - ot taka miniaturowa hugelkutura.

Do dołków dodalem jeszcze odrobinę hydrożelu, kompostu oraz wermikompostu (wytworzonego przez moje miejskie dżdżownice z kuchennych odpadków), głównie jednak do dołków trafiał z powrotem ten sam wykopany z nich piach.

W świetle zapewnień miłośników metody "Back to Eden" woda przechodząc przez warstwę zrębek powinna zabierać ze sobą do korzeni dość składników odżywczych, aby drzewkom żyło się dobrze ... Jak to się mówi: pożyjemy - zobaczymy ...


Tak więc po dwóch solidnych deszczach, w tym jednym ze śniegiem, trzech czy czterech wichurach, przeplatanych dłuższymi lub krótszymi okresami słonecznej pogody (w marcu jak w garncu), mini sad z owocowych drzewek kolumnowych jest gotowy i .... niemal nie sposób dostrzec go na zdjęciu :) Tak małe i cienkie są te drzewka obecnie. Rekomenduje się je sadzić w odstępach 80 centymetrowych, ja sadziłem co mniej więcej metr, aby między nimi posadzić jeszcze inne niskie rośliny. Trafi tam na pewno żywokost oraz inne rośliny mające wspomagać tworzenie się żyznej gleby. Ciekaw jestem kiedy pojawią się na drzewkach pierwsze listki - z niecierpliwością teraz będę czekał prawdziwej wiosny i pierwszych objawów życia w moim mini sadzie.

W warszawskich ogródkach działkowych już od dwóch tygodni pysznią się łany w pełni rozkwitłych krokusów, przylaszczek, przebiśniegów i innego kwiecia, a u mnie w Ostoi, niecałe 70 km na zachód, pierwsze krokusiki dopiero nieśmiało się pokazują. Wiosna się tu spóźnia, no ale z drugiej strony w zeszłym roku o tej porze leżał tu jeszcze śnieg, o którym w tym roku już zdążyliśmy zapomnieć.

Tak czy inaczej, sezon prac ogrodowych uznaję za otwarty!


piątek, 7 marca 2014

Odwracanie kota ogonem

Kociczka z sąsiedztwa co przyszła się pożywić, zjadłszy kęs mięska przeciąga się na słoneczku, a ja widząc jak najedzona odwraca się do mnie ogonem, rozmyślam o tym, jak dziwny jest ten świat.

W tak zwanych sklepach spożywczych, jak sama nazwa wskazuje, dostępna jest żywność, w niespotykanej w przeszłości obfitości. Problem w tym, że jeszcze 100 lat temu ponad 80% produktów wystawianych obecnie na półkach sklepowych nie było znanych ludzkości! Od zarania dziejów dieta ludzka ulegała powolnym metamorfozom, jednakże zmiany, jakie w niej zaszły w przeciągu ostatnich stu lat są po prostu kolosalne.

Wszyscy oczywiście zdajemy sobie sprawę z wpływu jaki zmiany w diecie wywarły na nasze zdrowie i jakość życia (wystarczy wspomnieć o epidemii otyłości), co jednakże jest zadziwiające, to zmiany jakie zaszły w postrzeganiu żywności i rozróżnianiu jej źródeł pochodzenia.

Obecnie w społecznej świadomości "zwykła" żywność to produkt wysoce przetworzony, w pudełkach, kartonach, plastikach, konserwowany, barwiony i sztucznie aromatyzowany. Obok niej, gdzieś na marginesie, funkcjonuje żywność "specjalna" - ekologiczna, specjalnie oznaczona, wymagająca szeregu certyfikatów, droższa, i niejednokrotnie - zdrowa tylko z nazwy (ale to temat na inny wpis).

To są wszystkim znane truizmy, co mnie dziś zastanawia, to fakt, iż sytuacja taka jest absurdalna - wychodząc ze starej prawdy "jesteś tym, co jesz", powinniśmy sięgając po żywność być pewnym, że służy nam ona dobrze. Jeśli jednak z jakichkolwiek względów produkt może nie spełniać tego wymogu, producenci i sprzedawcy powinni nas przed tym ostrzegać. Żywność prawdziwie zdrowa i ekologiczna, zawierająca tylko naturalne, zdrowe składniki, produkowana według tradycyjnych receptur, bez chemii barwników i konserwantów, nie powinna być w żaden sposób oznaczana! Oczywistym powinno być, że żywność "zwykła" to taki właśnie, zdrowy produkt. Żywność taka powinna dumnie wypełniać większość półek w centralnych częsciach sklepów, a nie kryć się gdzieś po kątach w bocznych alejkach.

Produkty żywnościowe będące bardziej wytworem przemysłu chemicznego niż rolno-spożywczego, powinny być natomiast w sposób wyraźny i czytelny oznakowane, jako nieekologiczne lub po prostu nienaturalne. I dopuszczenie takich właśnie produktów do obrotu powinno wymagać takiej masy atestów i biurokracji, jakiej obecnie wymaga produkcja i sprzedaż żywności ekologicznej!