poniedziałek, 21 września 2020

Deficyt czasu

W Ostoi czas zdaje się galopować - dni mijają błyskawicznie, maluczko, a będzie jesień. Z drugiej strony jednakże, dzień każdy jest tak wypełniony po brzegi, że wydaje się, iż trwa wielokrotnie dłużej. Wieczorową porą, gdy siądzie człek na ganku i spojrzy wstecz, na to, co od poranka do zmierzchu robił i co udało mu się osiągnąć, ma poczucie i spełnienia, i dobrze wykonanego obowiązku, i dziką satysfakcję. Tym się różni żywot w permakulturowym siedlisku od stukania w klawiaturę przy biurku. Poczucie, że wykonywana praca ma naprawdę sens, jest pożyteczna i daje efekty, które widać, nie tylko w postaci comiesięcznego wpływu na konto ... Dość jednak tych refleksji, bo czas goni, pora napisać parę słów o tym, co działo się od ostatniego wpisu.

Najważniejsze jest chyba to, że stan Ostoi został utrwalony z powietrza, przy użyciu drona. Na pierwszy ogień poszło podwórko oraz staw z zaczątkami leśnego ogrodu w Sorku. Utrwaliliśmy stan obecny po to, aby za rok powtórzyć to doświadczenie i zobaczyć zmiany. Przy okazji, nakręciliśmy też materiał do dziewiątego już wykładu kursu online, tym razem o pracach ziemnych. Zabawy było przy tym sporo, zadania te kończyliśmy z głębokim przekonaniem, że jeśli chodzi o korzystanie z drona, to wiele się jeszcze musimy nauczyć. Jak zwykle jednak, brak czasu na wszystko sprawił, że musimy się zadowolić tym, co mamy, ale ja i tak jestem przeszczęśliwy, że mogłem obejrzeć swe siedlisko z lotu ptaka i utrwalić ten widok na zdjęciach i filmie.

Ciekawie dosyć wygląda obecnie zbiór plonów. Poza nielicznymi wyjątkami odbywa się on tak, że po porannej kawie udaję się na krótki spacer. Obchodzę dom w kółko i z otaczających go grządek zbieram to, co akurat rzuca mi się w oczy. Zwykle brak mi nieco rąk, aby to zanieść do domu, czasem więc muszę się wrócić, po pudełka lub koszyk. Przeciętnie zbiory zajmują dziesięć minut i ich objętość z reguły przekracza nasze apetyty. Później, w ciągu dnia, ale nie codziennie, przystępuję do zbiorów bardziej usystematyzowanych - a to wykopię ziemniaki, a to oskubię ogród leśny z malin. Ze wstydem przyznać muszę, że część plonów pozostaje niezebranych, a królują w nich sałaty, które nie mogły się swej kolei doczekać i zaczęły kwitnąć. Wykorzystuję to jednak po to, aby uzupełnić swój bank nasion. 

Sporo czasu poświęciłem pszczołom, nadszedł bowiem nieubłaganie czas przygotowania ich do zimy. Pszczółki zostały poddane zabiegom leczniczym, a ściślej mającym na celu uwolnić je od groźnego roztocza, Varroa destructor. Zastosowałem oczywiście wyłącznie metody naturalne, monitorując stale ilość roztoczy. Mam nadzieję, że zabiegi te wykonałem dobrze, podobnie jak zakarmianie pszczół na zimę. Wraz z końcem drugiej dekady września uznaję, że rodziny pszczele są gotowe do zimy i że teraz muszą sobie radzić same, a ja będę im już tylko jak najmniej przeszkadzał. Oczywiście, pozostało jeszcze nieco czynności do wykonania, ale im rzadziej teraz będę zaglądać do uli, tym podobno lepiej dla pszczół. Ten pierwszy sezon Ostojowej pasieki był niezwykle fascynujący, cieszę się, że kończę go z pszczołami w dobrej formie. Teraz, karty zostały rozdane, a zima powie "sprawdzam". Życzcie moim pszczołom i mnie udanej zimowli.

Końcówkę tego roku postanowiłem poświęcić glebie, w której uprawiam moje rośliny. Na pierwszy ogień idą pojemniki i worki uprawowe, w których kończy się sezon. Opróżniam je całkowicie z podłoża, czyszczę i myję po to, aby były gotowe na przyszły rok. Starą ziemie z worków i donic regeneruję - usypuję z niej rodzaj pryzmy kompostowej, dodając wiadro dobrego kompostu na dwa wiadra podłoża oraz nieco dodatków uzupełniających mikroelementy i regulujących odczyn gleby. W takiej postaci stare podłoże pozostanie do wiosny, kiedy to wykorzystam je ponownie, najprawdopodobniej do napełniania nowych grządek, a do pojemników przygotuję nowe podłoże. Zabieg taki wykonuję co trzy lata. Późną jesienią wezmę się za poprawę jakości gleby na wszystkich grządkach, uzupełniając je kompostem i ściółkując na zimę.

W tym roku mam w Ostoi kilka roślin niezwykle rzadkich. Ich nasiona przesłał mi Joseph Simcox, znany jako The Botanical Explorer, niestrudzony poszukiwacz zapomnianych roślin jadalnych na wszystkich kontynentach. Moim zadaniem jest pomnożyć nasiona po to, aby móc się nimi podzielić z innymi ogrodnikami. W tym ekstremalnie trudnym ogrodniczo sezonie rozpoczyna się wyścig z czasem - czy pochodzące z odległego Peru, Japonii, gór Boliwii rośliny zdążą wydać nasiona w polskim klimacie? Z niepokojem patrzę na termometr, bo z każdym dniem ryzyko nocnych przymrozków rośnie. Bardzo chciałbym dochować się w pełni dojrzałych nasion i odesłać Josephowi ich solidną porcję po to, aby mógł obdzielić nimi kolejnych ogrodników z całego świata, no i oczywiście przy okazji, zostawić ich sobie dość na przyszły rok, by dalej z nimi eksperymentować na tyle, ile czas pozwoli.


To tylko wybrane, nieliczne aktywności z tych, jakie towarzyszą mi we wrześniu. Idąc na spacer o zachodzie słońca, ze swej mazowieckiej łąki spoglądam na łódzkie krowy po drugiej stronie rzeczki i mam wrażenie, że patrzą na mnie z dezaprobatą. "Co Ty tak sąsiad całymi dniami latasz, jak kot z pęcherzem?" - zdają się mówić - "Usiądź tu z nami, pogryź trawkę, pogap się na chmurki". Mrugam do nich porozumiewawczo i w myślach odpowiadam: "Nadejdzie taki dzień ... , ale nie dziś. Za kwadrans noc, a tu jeszcze to, oraz tamto czeka, aby się nimi zajął. Śpijcie dobrze sąsiadki, jako i ja zamierzam, gdy już się obrobię!"