poniedziałek, 16 czerwca 2014

Deszcze niespokojne

Przechodzące co i rusz fronty atmosferyczne przyniosły do Ostoi liczne fale opadów, intensywnych ale krótkotrwałych. Pogoda to idealna na konstrukcję kolejnego ogródka - nie trzeba namaczać kartonów, gazet i zrębki, choć trzeba uważać, aby materiały nie pofrunęły.
Trzeci, nowy ogródek powstał na piaszczysto-trawiastym "nieużytku", w niewykorzystanej części podwórka. Orgódek ten docelowo ma być "poświęcony" warzywom wieloletnim - szparagom, rabarbarom, szczawiom, czosnkom i tym podobnym kulinarnym atrakcjom, które praktycznie poza zbiorem nie będą wymagać uwagi. Póki co, do ogródka trafiły nasiona roślin motylkowych, które mają za zadanie nie tyle użyźnić "glebę" (której nie ma) co stworzyć pokrycie zrębki, aby spowolnić utratę wilgoci i stworzyć lepsze warunki do rozwoju grzybni i dekompozycji drewna.
Niedawno sporządzony hugel dzięki silnym, acz przelotnym opadom zieleni się nadspodziewanie - najlepiej póki co rośnie na nim chińska kapusta Pac Choi, a z okrywowych motylkowych facelia. W huglu zamieszkał zaskroniec, jakim sposobem zorientował się, że można zrobić wejście do wielokondygnacyjnego pałacu z grubych gałęzi w środku hugla, to jego słodka tajemnica. W każdym razie ma wejście w górze hugla, a na południowym "stoku" umościł sobie kształtną półkę, gdzie lubi się wygrzewać, o ile akurat nie pada.
Gdy deszcz lał tak mocno, że nie sposób było wojować ze zrębkami i kartonami, powstawały różne inne rzeczy, mniej lub bardziej przydatne. Oto domek dla ptaków, wydłubany w pniu i zawieszony na starym klonie w centrum podwórka. Wiem, że na domki już za późno, ale do tej pory nawał ważniejszych prac powodował, że domek leżał odłogiem. Wątpię aby w tym roku domek znalazł lokatora, będzie jednak mam nadzieję jak znalazł na rok następny. Ptasia sytuacja zresztą nie jest zła - jak w zeszłym roku narzekaliśmy, że ptaków jest jakby mniej, tak w tym roku jest ich mnóstwo. Mam podejrzenia, że rosnąca bioróżnorodność Ostoi przyciąga je jak magnes. Jedyne co martwi, to zamiłowanie ptasiej gromadki do truskawek, szczególnie gustują w nich sójki, bezczelnie żerując na każdej dojrzałej którą spostrzegą.
Przybył też kolejny, tym razem miniaturowy domek dla owadów. Zrobiony z drewnianego pudełka po winie butelkowym, z dodatkiem nawierconych pieńków i gliny, zawisł na płocie w sąsiedztwie ogródka warzyw jednorocznych. W dużym domku dla owadów widać pierwsze zasklepione przez pszczoły murarki dziurki, tak więc jest szansa, że zadomowią się na dobre. Jeśli chodzi o warzywa jednoroczne, to ten rok wydaje się jak na razie "Rokiem Bobu i Ziemniaka" - rosną one niewyobrażalnie dobrze. Ziemniaki w ramach nieustających eksperymentów w większości posadzone były na jesieni (po prostu ułożone pod zrębką) i pomimo iż ucierpiały w pierwszomajowe przymrozki, to odbiły i mają się doskonale. Bób dzielnie im sekunduje, są już pierwsze ładne strąki. O ile w zeszłym roku rosły dobrze, o tyle w tym marnie radzą sobie rzodkiewki.
Na koniec weekendu do butelek trafił mój debiut winiarski - wino z kwiatów mniszka lekarskiego, czyli popularnego dmuchawca. Starczyło go na napełnienie pięciu butelek po Prosseco Veneto, jako że to winko z mniszka może się okazać również z lekka bąbelkowe. Teraz nastała najtrudniejsza część procesu tworzenia wina - oczekiwanie, aż nabierze ono właściwego smaku i aromatu. Zapowiada się jednak dobrze, o ile w ogóle moje opinie mogą okazać się tu miarodajne, bo jakom rzekł, w wyrobie win doświadczenia mi brak. Co innego nalewki - wiem że ta z kwiatów czarnego bzu, właśnie wczoraj zlana, będzie rewelacyjna. Już za jakieś pół roku lub rok - jak znalazł na takie dni, niespokojne i deszczowe.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Na słoneczku

W sobotę w Ostoi słonecznie było acz wietrznie, postanowiłem więc wypróbować swój prototyp kuchni solarnej. Kuchnia owa, zbudowana wyłącznie niemal z kartonu i kuchennej folii aluminiowej, z dodatkiem kleju do papieru, taśmy klejącej, sznurka i czterech patyczków, prezentuje się dość okazale - mniej więcej tak, jak sobie wyobrażaliśmy anteny kosmiczne w naszym dzieciństwie. Wykonanie kuchni nie było ani trudne, ani pracochłonne, najbardziej pracochłonny etap to oklejanie kartonu folią aluminiową. Całkowity koszt wyprodukowania tego urządzenia zamknął się poniżej 10 złotych, z czego połowę kosztowała tuba kleju do papieru, który też można by zastąpić stosując domową recepturę.

 O godzinie 10:45 ustawiłem kuchnię w słonecznym miejscu i umieściłem w niej czarny garnek z pokrywką, zawierający wodę i ziemniaczki - cztery duże sztuki. Po około 5 minutach garnek osiągnął temperaturę około 80 stopni, nie sposób było go niemal brać do ręki. Potem zaczęły się schody - temperatura oscylowała głównie poniżej temperatury wrzenia, gdy słonko przesłaniały lekkie chmury, przechodząc w bardzo lekkie pyrkotanie gdy słońce świeciło mocniej. Kuchnia solarna była leciutko przestawiana co 30 minut, podążając za ruchem tarczy słonecznej. Po 2 godzinach i 45 minutach, o 13:00 ziemniaki były gotowe do spożycia, w pełni ugotowane.

Myślę, że kuchnia solarna sprawdzi się w długie upalne i słoneczne dni lata, a potrawy w niej sporządzone cechować się będą tą delikatnością, jaką wyczuwamy w modnym obecnie "slow cooking". Szczególnie przydatna powinna być do gotowania warzyw, ale przyrzekam sobie, że spróbuję jej użyć i do jakiegoś pieczystego.

A w niedalekiej odległości od kosmicznej kuchennej instalacji, na gołym betonie, rosną sobie ziemniaczki - tyle że w workach. Póki co radzą sobie dobrze, zobaczymy, czy plony wystarczą aby na jesieni napełnić choć jeden garnek w solarnej kuchni.