poniedziałek, 30 grudnia 2019

Podsumowanie 2019

 Dobiegający końca rok był dla mnie i dla Ostoi niezbyt łaskawy. Przede wszystkim, z uwagi na sprawy nie pozwalające być w Ostoi tyle, aby znacząco skrócić listę rzeczy do zrobienia. To już niestety drugi z rzędu rok w podobnym stylu. Pomimo tego, był to rok, w którym wydarzyło się wiele, wiele zostało zrobione i wiele się nauczyłem.

Był to rok najuboższy w wodę ze wszystkich, jakie pamiętam i obawiam się, że tendencja ta będzie się utrzymywać, a nawet sytuacja będzie się pogarszać. Po raz pierwszy w historii w tym roku moje zbiorniki na deszczówkę napełniły się dopiero w drugiej połowie roku, podczas gdy w poprzednich latach napełniały się późną wiosną. Opady omijały Ostoję idąc jak zwykle a to górą na Łowicz, a to dołem na Rawę i podczas gdy dookoła padało, Ostoja schła.

Pomimo tego, zużycie wody w Ostoi spadło. Dwa zasadnicze czynniki miały na to wpływ - niezwykle grube ściółkowanie o którym jeszcze napiszę, oraz użycie małych emiterów do nawadniania kropelkowego wszędzie tam, gdzie było to możliwe i praktyczne.

Emitery zastosowałem próbnie na całkiem nowych grządkach, tzw. Parszywej Dwunastce wcześniej opisywanej, gdzie z 12 metrów kwadratowych uzyskałem nieprzeciętnie wysokie i urozmaicone plony. Grządki te są jednym z największych sukcesów minionego roku. Wziąwszy pod uwagę tempo, w jakim powstały i krótki czas jaki upłynął od rozpoczęcia ich zakładania do dnia gdy dały pierwsze plony mogę taki typ grządek z czystym sumieniem polecić.

Drugim eksperymentem, który okazał się spektakularnym sukcesem było bardzo grube ściółkowanie Zapłotka (ogródka położonego poza podwórkiem) na trzy sposoby. W każdym przypadku bez ani jednego podlewania, nawożenia i pielenia plony okazały się obfite, niezależnie, czy ściółką były jesienne liście, siano czy słoma. Ku mojemu zdumieniu (bo obstawiałem inaczej), najlepiej powstrzymały chwasty jesienne liście, po zbiorach dodałem więc ich kolejną warstwę na grządki Zapłotka. Przy okazji doprowadziłem do sytuacji, gdzie stosy jesiennych liści klonu będące zmorą moich poprzedników w Ostoi stały się cennym surowcem którego na obecną chwilę .... zabrakło.

Woda jest podstawą życia, zadbałem więc o to, aby było jej więcej w Ostoi. W trzy dni powstał mały staw, który zbiera jej kilkadziesiąt razy więcej niż moje zbiorniki z deszczówką. Staw ma zasadniczo służyć innym celom i być źródłem wody w ostateczności, miło jednak wiedzieć, że ma się taką rezerwę. Wokół stawu powstaje oaza bioróżnorodności, już teraz posadziłem wokół niego ponad setkę gatunków drzew, krzewów, bylin i roślin miododajnych, a to dopiero początek. Otoczenie stawu jest urozmaicone - suchy sosnowy las styka się z otwartą wodą, kwietną łąką, przyszłym ogrodem leśnym, obszarem bagnistym i częścią działki pozostawioną w stanie "dzikim", a nas tyku tych wszystkich miniaturowych ekosystemów już teraz kwitnie bujnie życie. Miejsce to licznie odwiedza zwierzyna, a część gości uczyniło je swoim domem i zamieszkało na stałe.

System energetyczny Ostoi wzbogacił się o więcej paneli słonecznych i nawet ta mikroinstalacja pozwoliła przetrwać bezproblemowo jednodniowy brak zasilania spowodowany awariami w efekcie burz. Co fajne, cała instalacja jest przenośna, można więc zabrać ją ze sobą do lasu, do ogrodu czy na łąkę i tam ładować elektronarzędzia, zamiast ganiać do domu z bateriami. System ten będę stopniowo rozbudowywał, jednakże gdy człowiek wyrobi sobie pewne nawyki, okazuje się, że prądu tak wiele nie potrzebuje. Z drugiej strony, trzeba uczciwie powiedzieć, że tak kolorowo jest głównie latem, zimą natomiast dobrze byłoby mieć zdecydowanie większy "zapas mocy". Dlatego też stopniowo zamierzam zwiększać swój bank baterii, kupując dodatkowe akumulatory.

Jak co roku, tak i w tym mijającym kilka rzeczy nie wyszło i wypada się również tym pochwalić. Przede wszystkim, na jednej z upraw w kostkach słomy, tej najstarszej, plony pomidorów były zdecydowanie poniżej przeciętnej. O ile w innych miejscach technika ta sprawdziła się jak zwykle doskonale, to tu, w tym jednym miejscu, byłem zawiedziony i niepewny, co mogło być przyczyną. Sytuacja wyjaśniła się, gdy postanowiłem użyć tych kostek jako ściółki i wymienić na nowe. Okazało się, że pod kostkami rozpościera się gruba mata z korzeni klonu, który pokapował się, że jest tu woda i pokarm, wypuścił więc swoje macki i skutecznie odciął od zasobów pomidory. Cóż, można się tego było spodziewać, wszak nie pierwszy to raz gdy takie rzeczy dzieją się w Ostoi. W miejscu tym kostki staną na agrowłókninie, pozwoli to choć w części problem rozwiązać. Szkoda, że pomidory nie będą w stanie zapuszczać korzeni w glebę, ale z klonem nie mają absolutnie żadnych szans.

Pomimo "delikatnego" ogrodzenia terenu żerdziami (tak, aby zwierzyna leśna mogła bez przeszkód się poruszać) i oznakowania wyraźnie terenu jako prywatny, nie udało się zatrzymać lawiny zwierzyny ludzkiej. Pożądanie grzyba w narodzie stało się tak silne, że nie liczą się żadne okoliczności. Szkody grzybiarskie w tym roku były wyjątkowo duże, a presja na Ostoję niebywała. Dotyczy to zresztą całej okolicy, nigdy jeszcze w historii w lasach w okolicy Ostoi nie parkowało tyle samochodów. Powraca więc mój odwieczny dylemat - ogrodzić Ostoję solidnie, czy też nadal tolerować grzybiarstwo. Pytanie to pozostaje nadal bez odpowiedzi.

Jeżeli chodzi o plany na rok przyszły, to na plan pierwszy wysuwa się nowy element w Ostoi - pszczoły miodne. Przygotowania do ich przybycia trwają już od jakiegoś czasu, z jednej strony uczę się pilnie, z drugiej przygotowuję im miejsce, domy i sprzęt. Mam nadzieję, że poczują się dobrze w Ostoi i że odpłacą się za opiekę zapylając wszystko co kwitnie od wczesnej wiosny do później jesieni, bo to właśnie będzie ich głównym zajęciem i tego po nich oczekuję.

Ostoja wchodzi w taką fazę, że sporo systemów jest już funkcjonalnych na tyle, iż nie trzeba ich ulepszać (choć oczywiście można). Mam nadzieję, że pozwoli mi to zająć się więcej projektem, któremu poświęcam bardzo wiele uwagi - Szkole Projektowania Permakulturowego. Nadchodzący rok będzie dla tego projektu kluczowy, ambitny plan to przygotować pełną ofertę szkoły do końca 2020. Fajną rzeczą jest, że udaje się póki co łączyć tu "przyjemne z pożytecznym" - zdecydowaną większość ujęć filmowych do kursu kręcimy właśnie w Ostoi.

Tradycyjnie, wszystkim, którzy w mijającym roku odwiedzali ten blog serdecznie dziękuję. Życzę Wam i Waszym bliskim wszelkiej pomyślności w nowym roku 2020!

piątek, 13 grudnia 2019

"Not a big deal"

 W Ostoi, pomimo grudnia, pracy nie do przerobienia. Zmienia się jedynie jej charakter. O ile w miesiącach ciepłych gros czasu pochłania umownie mówiąc ogród, o tyle zimę z reguły dedykuję lasowi. Dumne słowo las - nieustająco uprzątam karłowate młodniki, a końca tych prac nie widać. Oczywiście, można by zrobić porządek na wiele sposobów, relatywnie szybko, jednakże ja postawiłem sobie za punkt honoru, że każdy niemal kawałek drewna, choćby żerdź z padłej sosny, zostanie wykorzystany.
Nie działam więc masowo, a raczej wymyślam jakiś projekt, do którego mógłbym użyć tych rachitycznych sosenek, zarówno tych co jeszcze stoją, jak i tych, które padły i nadgniły, czasami nawet kilka lat temu. Tym razem, wymyśliłem sobie płot.

Potrzebuję skrawka terenu pod "tajny projekt", który ruszy mniej więcej w czerwcu. Oczyściłem mikro placyk na Zajęczej Górce, tuż przy Zapłotku i długo deliberowałem, jak ten skrawek ogrodzić. Koniec końców, wybór padł na żerdzie z młodnika. Ponieważ płot miał stanąć mniej więcej w linii drzew, postanowiłem jako słupów płotu użyć ... tychże, czyli drzew. Ale aby nie wbijać w nie gwoździ i nie wkręcać śrub, postanowiłem wiązać żerdzie resztkami sznurka rolniczego, takiego jakim wiąże się bele słomy czy siana. Jest to rozwiązanie dla ludzi świadomych. Świadomych tego, że przy młodych drzewach, sznurek taki jest w stanie drzewo zabić, w przeciągu mniej więcej 2-3 lat. A ściślej, drzewo samo się "zgilotynuje" rosnąc - sznurek wetnie się głęboko i pierwszy mocny wiatr zrobi duże bum. Dlatego też, stosując tą metodę, należy raz w roku te sznurki, które owijają się wokół żywych drzew, wymienić lub poluźnić. Jak to mówią "not a big deal".


Poza tym, sposób ten ma same zalety - płot buduje się szybciutko. Chodzę po młodniku, wyciągam padłe sosenki, obcinam boczne gałęzie aby uzyskać żerdzie i wstawiam pionowo pomiędzy żerdzie poziome. Nic tu nie musi być perfekcyjne - ani długość, ani szerokość. Żadnego mierzenia. Równie dobre są mocne, co słabe żerdzie. Jeśli którąś wiatr złamie - "not a big deal", kilka kroków dalej, w młodniku, leży "część zamienna". Wstawiając żerdzie grubszym końcem do dołu uzyskuję dość gęstą barierę dołem, a przewiew górą, dokładnie tak, jak potrzebuję. Ciężar żerdzi dopycha je do gruntu, nawet więc gdy podgniją, to nadal będą do gruntu dopychane. Oczywiście, nie jest to ogrodzenie zabezpieczające na przykład przed lisem, ale przed zającem, już tak.

Płot wiązany do drzew musi być siłą rzeczy ukształtowany zgodnie z ich linią. Dzięki temu od południa powstaje wnęka, rodzaj małej "pułapki słonecznej". W okolicy płotu będzie cieplej zimą (osłona od wiatru i słoneczna pułapka", a chłodniej latem (cień drzew), miejsce to nabiera też powoli ciekawego charakteru. Koszt wyrażony w brzęczącej mamonie - zero złotych. Żerdzie z młodnika, sznurek z odzysku z bel, które poszły na ściółkę. Oczywiście, kosztem jest tu mój czas i moja praca, ale jak zawsze mawiam - praca z piłą łańcuchową jest najlepszym relaksem, bo nic tak skutecznie nie usuwa z głowy dręczących myśli, jak ryzyko obcięcia sobie kończyny przy nieuważnym ruchu. Budowę takiego płotu w ponury grudniowy dzień można więc z powodzeniem uznać za formę terapii, za jaką niejeden skłonny byłby słono zapłacić ....