wtorek, 19 listopada 2019

Listopadowy chłodnik

 Gdy do Ostoi przychodzi tak oznaczona przesyłka, to znak, że moje postanowienie, aby już nic więcej w tym roku nie sadzić, legło w gruzach. No ale jak tu nie sadzić, gdy pogoda tak sprzyja, a im bliżej zimy, tym oferty cenowo lepsze? Przyjechały więc morwy, leszczyny, pigwa, grusze azjatyckie oraz nieco drobiazgu - porzeczek i malin. Sadzonki oczywiście z gołym korzeniem, jak to jesienią bywa. Ostrożnie rośliny odpakowałem i od razu umieściłem w wiadrach z wodą, aby korzenie solidnie nasiąkły. Gdy się moczyły, wykopałem dołki i zalałem wodą, a następnie przez kilka godzin zająłem się przeglądem warzywnika.

Permakulturowy ogród permanentnie zaskakuje, kto by się spodziewał urodzaju pieczarek w drugiej połowie listopada? No ale nie ma zmiłuj, trzeba oczy przecierać, i zbierać. Pora roku sprawia, że grzyby są w stu procentach zdrowe pomimo zaawansowanych rozmiarów, ani jednego robaka. Smak i zapach w mojej opinii jest mniej intensywny, mają też więcej wody, ale kulinarnie są jak najbardziej przydatne do spożycia. Gdy uzupełniam kompost na grządkach, w warstwach ziemi znajduję setki "mikrogrzybków" - owocników, które jeszcze mają zamiar wyrosnąć, o ile nie nadejdą mrozy.

Przygotowuję "pudełka rodzinne" aby podzielić te listopadowe skromne plony pomiędzy kilka domów - trochę grzybków stanowić będzie miłe urozmaicenie. Przemierzam ogród w poszukiwaniu tego, co jeszcze można zebrać, przy okazji kontynuując porządki. Zmorą okazują się testowane w tym roku klipsy do roślin pnących - część z nich umyka mej uwadze i z resztkami roślin trafiają pewnie na kompost, bo założyłem z 50 a zebrałem z 10. trudno, znajdą się przy przesiewaniu kompostu. Jeden rodzaj klipsa pozostanie na stałe w Ostoi (okrągły klips zatrzaskowy) ale generalnie chyba przejdę na sznurek jutowy, który po prostu doskonale się kompostuje.

 Niektóre grządki się nie poddają, szczerze mówiąc, już bym może i chciał "zamknąć interes", rozrzucić kompost i ogłosić zimę, ale cóż - gdy tak rosną sałaty i buraki liściowe, to wstydem i hańbą byłoby nie pielęgnować i nie spożywać. Jemy więc przepyszny, listopadowy chłodnik, podżeramy sałatę - kompost musi poczekać. Martwi mnie, że cebule ozime pokiełkowały i porosły, nie jestem pewien co się z nimi stanie i czy wiosną odbiją. Kolosalnie wybujała poplonowa gorczyca i kwitnie w najlepsze. Przylatują do niej pojedyncze pszczoły, czasami rankiem tak ospałe, że spadają z kwiatów. Biorę sieroty na palec i odkładam w słoneczne miejsce, może się wysuszą i może odlecą ... Praktycznie w każdym roślinnym śmieciu, pod każdym opadłym liściem, w każdym zakamarku spróchniałej deski kryje się jakieś życie, które szuka schronienia na zimę. Staram się im wszystkim jak najmniej przeszkadzać.

Faceliowo-żytni poplon totalnie zarósł jedną z grządek. Koncepcja jest taka, że na grządce tej przez 365 dni w roku ma coś bardzo silnie rosnąć, aby organizmy glebowe miały możliwość współpracy z korzeniami roślin. Ma to budować glebę i żyzność, bez potrzeby dodawania kompostu. Czy to się sprawdzi, czas pokaże, Ostoja eksperymentami stoi. jedno jest więcej niż pewne - chwasty nie mają tu żadnych szans, a zamiast przynosić wór kompostu, przyniosłem tu pół garści nasion - oszczędność pracy, czasu i energii. Niektórzy może pamiętają, że wprost w taki poplon w zeszłym roku sadziłem czosnek, i plony były dobre, liczę więc, że i tym razem będzie podobnie.

Poniżej kilka migawek z grządek, które pomimo połowy listopada trzymają się mocno.

 

 

 

 

Dokonawszy przeglądu wracam do drzewek i krzewów. Woda w dołkach prawie wsiąkła, korzenie namokły, można sadzić i dzień kończyć powoli. Sadzenie idzie piorunem, po kilkuset posadzonych tej jesieni krzewach i drzewach działa się praktycznie jak automat - nic się nie plącze, narzędzia nie giną, wiader jest tyle, ile trzeba, woda tam, gdzie być powinna. Ziemia odkładana prawidłowo na tekturę lub do wiadra nie ginie i nie brakuje jej przy zasypywaniu dołków. Ponieważ sadzę te rośliny w strefie dalekiej od domu, muszą się zadowolić minimum troski, nie dostają więc teraz dosłownie nic poza wodą - ani kompostu, ani nawozu, ani ściółki. Gdy nadejdą pierwsze wyraźne i trwałe przymrozki lekko pod nimi wyściółkuję.

Dzień jest obecnie krótki, ale rzutem na taśmę kończę ściółkować Zapłotek. Jak zwykle, różnorodnie. Na część gdzie w tym roku rosły pomidory, ogórki i dynie idą liście, a na część gdzie rosły ziemniaki i strączkowe idzie siano łąkowe. Muszę się sam pochwalić - wyszło nieźle. Już się nie mogę doczekać, czy kolejny raz potwierdzi się na wiosnę, że liście biją siano pod względem supresji chwastów na głowę? Nie ma co gdybać, przekonamy się w następnym sezonie, a teraz jak na połowę listopada przystało, idę dojadać chłodnik.




piątek, 8 listopada 2019

Priorytety i mądre słowa

Gdy dni w Ostoi stają się coraz krótsze, a wizyty coraz rzadsze, skupić się należy na priorytetach. Jak każdej jesieni, na pierwszy plan wysuwa się sadzenie drzew i krzewów - sadzonek z gołym korzeniem. W tym roku obsadzenia wymaga część działki ogołocona z drzew przez bobry. Były osikowy zagajnik, z lekka domieszką brzozy i sosny, legł niemal cały, za wyjątkiem najgrubszych drzew na miedzy. Postanowiłem wykorzystać te okoliczności i zalesić teren na kształt leśnego ogrodu. Aby uzyskać przewagę taktyczną nad bobrami, które na pewno spróbują wrócić, posadziłem również mnóstwo wierzby, aby to ona stała się pierwszym łupem tych sympatycznych (w moich okolicznościach przyrody) ekoszkodników.

W sumie uzbierało się 28 gatunków i odmian drzew i krzewów, sadzonych od razu w gildiach - pod dużym (w przyszłości) drzewem od razu sadziłem 2-3 krzewy owocowe i jeden krzew wspomagający, wiążący z powietrza azot. Również co trzecie posadzone "duże" drzewo to roślina bobowata, wiążąca azot. Wierzę, że pozwoli mi to wyeliminować w kilka lat potrzebę jakiejkolwiek opieki nad nowym leśnym ogrodem. Bo nie ma być to ogród uładzony i pielęgnowany  ma to być las, z tym że większość tego co w nim rośnie, ma dać jadalny plon.

Nadszedł też czas, aby przenieść do piwnicy to, co może zmarznąć. Zakończyłem ziemniaczane wykopki i przystąpiłem do wyboru sadzeniaków na przyszły rok. Wielokrotnie pisałem, że sadzę ziemniaki w dniu wykopków i nie odwiedzam ich do następnych zbiorów. To prawda, ale tylko tam, gdzie grządka jest ogrodzona, czyli na podwórku. Nie mogę niestety tak postąpić tam, gdzie zwierzyna jest u siebie. Dlatego też wybieram nieuszkodzone bulwy ziemniaka, przesypuję je w wiadrach piaskiem (jedyne niekończące się bogactwo Ostoi) i zanoszę do piwnicy. Zimują w takich warunkach doskonale, a ja już definitywnie rezygnuję ze stosowanego wcześniej przechowywania w torfie, gdyż piasek sprawdza się równie dobrze.

Skoro najładniejsze bulwy trafiają do piwnicy, to najbrzydsze i uszkodzone trafiają do ... garnka. Nie ma sensu próbować ich przechować, no  dodatkowo, wraz z upływem czasu będziemy jeść coraz ładniejsze bulwy, a nie coraz brzydsze  ma to sens? Zawsze fascynuje mnie barwa ugotowanych purpurowych ziemniaków, przypomina mi wizyty w wiosce Smerfów, za pośrednictwem telewizora oczywiście. Początkowo ziemniaki te jakoś nam nie smakowały, ale albo gust się nam zmienił, albo z biegiem lat odmiana ta przystosowała się do warunków Ostoi i nabrała smaku. Na pewno ziemniaki tej odmiany są obecnie średnio większe o połowę, niż były w pierwszym roku.

Gospodarowanie w lesie ma to do siebie, że dużo się jesienią pisze o spadających liściach, tak więc i tym razem nie może być inaczej. Tym razem będzie o liściach spadających do wody. Z amerykańskich filmów znamy czyścicieli basenów chodzących z siateczką i wyławiających każdy listek czy śmieć. A co ma zrobić biedny miłośnik permakultury, gdy liście ze wszystkich stron lecą mu do stawu? Wszak z czasem opadną na dno, by tam zgnić i tworzyć muł, który z upływem lat sprawiać będzie, że staw zacznie się wypłycać i jak to się mądrze mówi, eutrofizować?

No cóż, rozwiązaniem problemu jest przeanalizować z której strony zwykle jesienią wieją wiatry i tak zaprojektować staw, aby wiatr sam zaganiał liście w najdalszy i najpłytszy kąt. Tu osiadanie liści jest wręcz pożądane, bo dzięki temu powstają błotne, jak to się mądrze mówi, paludaryjne warunki. A to niezwykle sprzyja bioróżnorodności. Można też łatwo sterować tymi procesami równowagi wodno-błotnej (o zgrozo, ingerując w siły przyrody)  wybierając tyle liści, ile uznajemy za stosowne. Co więcej, liście te w fazie takiego wstępnego rozkładu i całkowitego przemoczenia, kompostują się bardzo szybko, a ściółkować nimi można też pięknie. W tym roku ingerencji w siły natury nie będzie, poza takową, że do wody trafiły nasiona pałki wodnej, trzcin i sitowia - ich obecność w płytkim kącie stawu sprzyjać będzie tworzeniu (uwaga, kolejne mądre słowo) litoralu - stanowiącego strefę oczyszczania wody, godów i tarlisk oraz schronienia dla narybku, a także pułapki na liście grane z wiatrem w następnych jesiennych sezonach.