poniedziałek, 29 września 2014

Budowa komórkowa

Kawałek po kawałku przekształcam podwórko Ostoi w obszar uprawny. Przypomina to wzrost jakiegoś dziwnego organizmu, komórka po komórce, poprzez pączkowanie.
W ostatni weekend wypączkował kolejny ogródek. Od wiosny pod warstwą kartonu i zrębki, obsianej koniczyną i łubinem, dogorywała trawa, a teraz przestrzeń przeznaczoną na grządki pokryłem cienką warstwą starego obornika. Na obornik poszła kilkucentymetrowa warstwa ziemi ogrodowej. Całość doprawiłem odrobiną mączki bazaltowej i popiołem z drewna liściastego.
Gotową bez mała grządkę przykryła gruba warstwa słomy i w takim stanie grządka będzie "dojrzewać" do wiosny.
A wiosną trafią na nią ziemniaki i bób oraz inne rośliny motylkowe. Pod samym płotem znajdzie się rząd topinamburów - wieloletnia osłona przed ciekawskim spojrzeniem, i pożywienie na sytuacje awaryjne.
Grządka, choć sie nieco wije,  jest superergonomiczna - wszędzie łatwo sięgnąć (szerokość 120 cm), a długość ściezki jest ograniczona do minimum. Zapowiada się całkiem nieźle, a jak się sprawdziła, to napiszę za rok.
A za płotem, dosłownie centymetr za nim, dziki ryją jak oszalałe. Trzydzieści metrów od rozszczekanych psów, za płotem sąsiednim. Ryją w mojej stercie zrębek, ryją w czystym niemal piachu, szukają robaków i pędraków. Póki co nie ryją pod drzewkami posmarowanymi tzw. sosem z kości. Czyżby on rzeczywiście działał?
Bobry ścięły ogromną brzozę, tym razem u sąsiadów. Spryciule zrobiły to tak, że wpadła czubkiem tuż przy samym wejściu do ich nory. Zadziwiająca precyzja, pozazdroszczenia godna.
W październiku budowy komórkowej ciąg dalszy - trzy małe ogródeczki w metodzie Square Foot Garden zastąpi jedna większa grządka. I tak, krok po kroku, areał uprawny rośnie.  A to coś, na wyrost ochrzczone trawnikiem, maleje. I mówi do nas "maluczko, a mnie nie ujrzycie ...".

piątek, 26 września 2014

Serek

I stało się tak, że na weekend zostałem opiekunem kozy. Koza jak to koza, łatwa w obsłudze jest. Zasadniczo wystarczy wydoić i ewentualnie wyprowadzić na spacer, aby się kozie samej nie nudziło. Wybieg ma duży, leśno-krzaczasty, dach nad głową ma, jeść co ma, pić co ma, ale beczy, bo jej pani wyjechała.
W ramach opieki trzeba było jednak również zagospodarować udój - kózka codziennie 1.2 litra mleka łaskawie dawała, co mogliśmy wypić to się wypiło, z jednej jednak takiej porcji postanowiłem zrobić mój pierwszy w życiu ser. Sposób najprostszy z możliwych - podgrzać mleko, ściąć sokiem z cytryny, odcedzić, wycisnąć, podać. Podobno powinniśmy ten serek odciskać do dnia następnego, ale żeśmy nie zdzierżyli - już po południu trafił na stół. Udało się sporządzić sporą miseczkę, pewnie ponad 20 deko. Bez żadnych dodatków, bez soli, z leciutkim kwaskowym posmakiem od cytrynowego soku, smakował wyśmienicie, a po dodaniu rukoli i mięty po prostu ... zniknął. Zaczarowana Ostoja, zaczarowana koza, zaczarowany ser :-)

wtorek, 16 września 2014

Pożegnanie lata

Do Ostoi na pierwszy rzut oka zawitała już jesień - na potęgę lecą liście z brzóz, a i z lipy też coraz więcej ich spada. Dziki buchtują na potęgę tuż za płotem, jakby chciały dobrze się najeść przed długą i srogą zimą. Wiewiórki szaleją zbierając zapasy, a tłumy ptactwa obsiadają wyjątkowo obficie w tym roku owocujące krzewy czeremchy amerykańskiej. Bliższe oględziny jednak ujawniają, że lato się jeszcze nie poddaje - świadczy o tym ponowny wysyp truskawek na grządkach, kwitną na potęgę, a owoce, choć bardzo powoli, dojrzewają. Ich smak jest bardzo intensywny, podobnie zresztą jak wszystkich niemal owoców i warzyw z Ostoi, nieporównanie lepszy niż "sklepowych" odpowiedników.
Przy okazji każdej wizyty  w Ostoi jest szansa aby uzupełnić domową spiżarnię. Pod warstwami zrębki kryje się nadal wiele ziemniaków. Wybieram je w miarę potrzeb, nie ma powodów aby spieszyć się z ich zbiorem - wszak pochodzą one od sadzeniaków z zeszłej jesieni, czyli bez szkody mogą przetrwać w zrębkach zimę, a na wiosnę wydać nowe rośliny. Każdy niewykopany ziemniak powinien dać wiosną nowy krzak, tym samym czyniąc z poczciwego kartofla roślinę wieloletnią.
Domowe wino z kwiatów czarnego bzu trafiło wreszcie do butelek, a następnie do piwnicy, gdzie poleżakuje około pół roku. To czekanie to najtrudniejszy etap produkcji. Wino ma bardzo intensywny kwiatowy zapach, a smak zapowiada się równie atrakcyjnie. W tym roku po raz pierwszy sporządzam nie tylko takie wino, ale i nalewki z jeżyn oraz aronii. Zamknięte w butekach zapachy wiosny i smaki lata przydadzą się zapewne w długie jesienno-zimowe wieczory.
Tradycyjnie wraz z końcem lata zabieram się powoli za rozszerzanie "areału upraw", czyli mówiąc prościej, kolejny fragment podwórka zostanie przerobiony na ogródek. Wyłożony kartonem i gazetami, a następnie wysypany zrębkami na wiosnę, obsiany koniczyną i łubinem, teraz niemal w całości pokryty jest ciekawie prezentującymi się grzybkami, których obecność świadczy o tym, że proces tworzenia gleby przebiega zgodnie z założeniami. Wkrótce  na tym obszarze powstanie grządka w kształcie zbliżonym do spirali, która pod kołderką ze słomy poczeka sobie do wiosny. Dodatek obornika, mączki bazaltowej, popiołu drzewnego i odrobiny kompostu powinien sprawić, że już w przyszłym roku grządka cieszyć nas będzie zdrowymi i dorodnymi plonami. A to wszystko bez nawożenia, pielenia i podlewania, miejmy nadzieję.