czwartek, 11 czerwca 2015

Coś z niczego

Jeszcze w październiku w Ostoi obok szopy straszył ugór pokryty rachityczną trzmieliną. Ta mała przestrzeń podwórka poddana została w listopadzie permakulturowej rewitalizacji. Z plątaniny krzaczorów pozostawiliśmy dwie trzmieliny, oraz ukryty poprzednio wśród nich głóg, który został dzięki temu wyeksponowany i mamy nadzieję, że teraz ruszy z kopyta. Poprzez ugór poprowadziliśmy miniaturowy rów konturowy, tak zwany swale, którego zadaniem jest spowalniać, rozprowadzać i umożliwiać wsiąkanie wody deszczowej. Do rowka dodatkowo uchodzi nadmiar wody deszczowej ze zbiornika zbierającego ją z dachu szopy. Całość wyściółowaliśmy, zasialiśmy nasiona i nieco bulw oraz kłączy, a także posadziliśmy kilka drzewek i krzewów. Teraz w czerwcu możemy się cieszyć widokiem kilkudziesięciu gatunków roślin rosnących w miejscu trzmieliny, zadaniem których jest głównie budować strukturę i żyzność gleby, aby w przyszłości powstał tu mini ogród leśny - tzw. food forest.

W ramach recyclingu plastikowych butelek pozostałych po gościach, sporządziliśmy sobie tak zwane wicking bed, czyli donicę w której rośliny czerpią wodę ze znajdującego się na jej dnie rezerwuaru. Właśnie plastikowe butelki są idealnym materiałem do konstrukcji takiego rezerwuaru, a praktycznie każdy pojemnik, byle wystarczająco wysoki (minimum 30 centymetrów) nadaje się do sporządzenia takiej donicy. My wykorzystaliśmy kastrę budowlaną, która tylko zajmowała miejsce w szopie. Ostatnim niezbędnym surowcem użytym w konstrukcji była agrowłóknina, która oddziela rezerwuar od podłoża, w którym rosną rośliny.

Donica ta posłuży nam do testu niezwiązanego z Ostoją - tu na miejscu zasadniczo takich donic nie potrzebujemy. co innego w mieście. Na naszym miastowym tarasie donice takie mogą się okazać niezastąpione w tworzeniu mini farmy miejskiej, czyli w tak zwanym urban farmingu. Donica taka pozwala ograniczyć podlewanie do minimum, przeciętnie wystarczy uzupełnić wodę w rezerwuarze co dwa tygodnie. Chcemy przetestować jak sprawdzi się to w praktyce w Ostoi, zaglądając do donicy właśnie raz na dwa tygodnie. Hołdując zasadzie bioróżnorodności wysialiśmy w donicy nasiona kilkunastu roślin, z zamiarem stworzenia z nich tak zwanej gildii roślinnej, czyli zbiorowiska roślin wzajemnie się wspierających. Pośrodku donicy zasadziliśmy nawet mikro - jabłonkę wyhodowaną z nasionka sklepowego jabłka - jak eksperyment miejski, to na całego.

Gdy tylko czas pozwala, gromadzimy biomasę. Czy to zrębki, czy to gałęzie i pnie padłych drzew, czy też materiał roślinny pochodzący z wykaszania ścieżki prowadzącej nad rzekę, ile możemy, tyle zwozimy i magazynujemy. Wszystko to posłuży nam do ściółkowania oraz jako materiał do kompostu, konstrukcji hugli i innych wynalazków. Z części mieszaniny zeszłorocznych łodyg, trzcin, traw i tegorocznych pokrzyw powstanie również ściółka do pokrycia absolutnie łysych piaszczystych fragmentów, gdzie poza nielicznymi porostami nic nie rośnie. Na tak wyściółkowane fragmenty wcześniej czy później wkroczy sukcesja - naturalne następstwo gatunków, przy pomocy którego z gołego ugoru natura tworzy puszcze. Tak, wiemy że na przestrzeni setek lat, ale my postaramy się to przyspieszyć.

Z wielką radością obserwujemy ptaki, które zaakceptowały domki zrobione dla nich ze zbędnych fragmentów pni i desek. W pierwszym roku istnienia budek odwiedzają nas głównie sikory. Obserwując jak uwijają się przy karmieniu młodych widzimy, jak wiele owadów eliminują one z naszego otoczenia. Mamy nadzieję, że eliminują głównie te uciążliwe dla nas, choć oczywiście pewności takiej nie mamy. Sądząc jednak po przybywających białych kleksach w trawie, jedzenie musi być wysokokaloryczne. Cieszy nas to, bo dzięki temu mamy darmowe nawożenie obszarów pod budkami, podobno najmocniej zasila ono glebę fosforem. Poobserwujemy to w kolejnych latach i przekonamy się, czy pod budkami rzeczywiście rośliny lepiej rosną. Mamy nadzieję że permakulturowa zasada pracy z naturą, a nie przeciw niej sprawi, że to nie my, a ptaki, będą dodawać nowe żyzne nisze w Ostoi.

Czy to zaniedbany ugór za szopą, śmieciowe butelki, zalegająca po koszeniu biomasa, czy w końcu skrawki pni i desek z przed lat, wszystkie mogą stanowić problem, ale mogą równie dobrze stanowić okazję lub rozwiązanie, jak głosi jedna z zasad permakultury. Pozytywne myślenie i dostrzeganie możliwości zrobienia czegoś z niczego, kryjących się wszędzie wokół nas, jest cenną umiejętnością którą warto w sobie wyrabiać i wykorzystywać gdy tylko się da, a jedynym ograniczeniem tutaj jest tylko nasza wyobraźnia.

wtorek, 9 czerwca 2015

Kickstarter kicks ass a Polak nie Potrafi

Zasadniczo wpisy na tym blogu staram się ograniczać do opisywania tego, co brzmi w trzcinie i stoi w Ostoi, czasami jednak człowiek musi, inaczej się udusi. Wpis ten poświęcony jest rosnącemu w popularność i znaczenie crowdfundingowi, na niwie polskiej i międzynarodowej, a w szczególności moim doświadczeniom ze wspieraniem krajowych i zagranicznych kampanii w kilku serwisach crowdfundingowych - od Polak Potrafi, przez WeTheTrees, po pramatkę internetowego crowdfundingu, czyli Kickstartera.

Moja przygoda z crowdfundingiem związanym z permakulturą, ekologią, samowystarczalnością oraz pokrewnymi dziedzinami zaczęła się na Kickstarterze, i na doświadczeniach związanych właśnie ze wspieraniem takich inicjatyw chciałbym się skupić. Istnieje bowiem zasadnicza różnica pomiędzy wsparciem udzielanym dla powstania czegoś, co niesie ze sobą wyłącznie treści materialne, jak wodoodporny hijab, a wspieraniem projektu, u podstaw którego leżą zasady etyki permakulturowej i którego celem jest szeroko pojęta troska czy to o ludzi, czy to o środowisko, jak w przypadku wsparcia dla szkoły permakultury w ekstremalnie ubogiej Ghanie.

Crowdfundingowe kampanie o międzynarodowym zasięgu cechuje ogromna troska o wiarygodność organizatora. Organizator dobrze wie, że za perfekcyjnie zrealizowaną kampanią idzie kredyt zaufania, które wcale nie tak łatwo zyskać, ale bardzo łatwo stracić. Dlatego też organizatorzy kampanii starają się hołdować zasadzie "exceed backers expectations" czyli dostarczyć wspierającym nagrody nie tylko te obiecane, ale często i całą gamę nagród "ekstra", niezwiązanych bezposrednio z tematem prowadzonej właśnie kampanii. W mistrzowski sposób pokazują to kickstarterowe kampanie Paula Wheatona, gdzie poza ewidentnym dostarczaniem konkretnego produktu, wspierajacy liczyć może na wiele dodatków. Nawet drobiazg cieszy,  i nieistotna jest jego wartość materialna, jest on bowiem świadectwem tego, że Twoja rola jako osoby wspierającej dany projekt jest doceniana.

W ramach podstawowej zasady etycznej permakultury, czyli zasady Troski o Ludzi, niektóre projekty skierowane są nie tylko do tych, którzy je wspierają, ale również ich celem jest altruistyczne udostępnienie owoców pracy organizatora kampanii wszystkim zainteresowanym, całkowicie za darmo. Wspierający, poza otrzymaniem przewidzianych przez projekt nagród, ma pełną świadomość tego, że wspierając organizatora wspiera się również jakąś szeroko pojętą wspólnotę czy ideę, co staje się źródłem prawdziwej satysfakcji. Doskonałym przykładem tego jest kampania Rosemary Morrow, jednej z najbardziej uznanych w świecie nauczycielek permakultury, która wiedzę i dorobek swego życia pragnie w ramach tej kampanii udokumentować w formie kursów dla nauczycieli permakultury, dostępnych oczywiście dla wspierających w formie rozmaitych nagród, ale i dla osób niezwiązanych z kampanią, za darmo.

Cechą wspólną wszystkich kampanii zagranicznych z jakimi do tej pory miałem do czynienia jest to, że wraz z zakończeniem projektu, dostarczeniem wszystkim nagród jakie im obiecano oraz ekstra prezentów, podziękowań i innych uprzejmości, kontakty między organizatorem a wspierającymi nie kończą się na tym. Z reguły organizatorzy zapraszają wspierających do kontynuacji "znajomości" w takiej lub innej formie, służąc niejednokrotnie radą i pomocą lub ofiarowując dostęp do swoich witryn czy for internetowych. Towarzyszą temu niejednokrotnie emaile, webinary i newslettery. Czynią to oczywiście również po to, aby nawiązywać ze wspierającymi więzi, które ułatwią zdobycie wsparcia dla kolejnych projektów. Niemniej jednak, troska o wspierających jest tak ewidentna, że nie sposób jej nie zauważyć. Nawet jednodolarowe wsparcie jest doceniane, a niejednokrotnie twórcy kampanii przedstawiają wspierającym szczegółowe rozliczenia poniesionych wydatków pokazujące jasno, że lwia część pieniędzy z crowdfundingu wydawana jest na realizację projektu, a nie przejadana przez organizatora.

W przypadku polskich projektów moje doświadczenia są niestety zgoła inne i nie do końca pozytywne. Nie jest to eufemizm, ale uczciwa moim zdaniem ocena sytuacji - same projekty są dobre a czasami i genialne, zawodzą organizatorzy. O ile od kampanii mającej na celu realizację teledysku Hera koka hasz LSD nikt raczej nie oczekuje głębokich podwalin etycznych w zakresie istoty projektu jak i sposobu jego realizacji, o tyle w przypadku podpierania się w zbieraniu pieniędzy szczytnymi hasłami permakultury i pokrewnych dziedzin opierających się na takim właśnie fundamencie zasad, już można czegoś takiego oczekiwać. Projekt taki bowiem to nie zrzutka na wino czy też datek na tacę, to rodzaj umowy zawieranej pomiędzy organizatorem a wspierającymi, z której o ile wspierający wywiazuje się automatycznie, to organizatorzy czasami nie bardzo.

Pozytywne w polskich kampaniach są szczytne idee, szczytne cele, dobre chęci, wyglądające świetnie "na papierze", a czasami nawet pozytywne są i dokonania organizatorów, szczególnie gdy projekt ma służyć celom charytatywnym, pomocy lub edukacji jakiejś społeczności czy też organizacji wspólnego przedsięwzięcia grupy zapaleńców, będącego przykładem i wzorem do naśladowania dla innych w ich dążeniu do życia w zgodzie z naturą czy też szeroko pojętej samowystarczalności. Jednakże, to nie te idee i dokonania stoją w centrum projektu, znajduje się tam bowiem organizator i jego osobiste interesy. O ile w trakcie zabiegania o fundusze potencjalni wspierający wabieni są na wszystkie sposoby, o tyle niejednokrotnie w momencie udanego zakończenia kampanii ich rola zmienia się w rolę petenta, kontakt z twórcą kampanii wygasa, nagrody nie docierają, a Ty drogi wspierający czujesz się trochę tak, jakbyś nocą wbrew swojej woli został w jakimś ciemnym zaułku dawcą nerki i to nie do końca nawet wiedząc komu. Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Pół biedy jeszcze, gdy pomimo braku elementarnego poczucia wdzięczności dla wspierających w postaci wywiązania się z doręczenia nagród organizator realizuje to, na co zebrał fundusze - wtedy okay, zaciskasz zęby i siedzisz cicho, bo widzisz, że Twoje pieniądze pozwoliły coś stworzyć, nie dla samego organizatora ale dla przysłowiowego dobra ogółu. Gorzej jednak, gdy po wstępnej euforii projekt taki upada, a efekty zbiórki obracają się wniwecz. Przedsięwzięcie mające w perspektywie funkcjonować lata, umiera zanim się nawet na dobre narodziło. Wtedy trudno nie czuć się oszukanym i wykorzystanym, a w takim stanie ducha tym trudniej zdobyć się na wspieranie kolejnych crowdfundingowych inicjatyw. Z reguły też, poza jednym chlubnym przypadkiem z jakim osobiście się spotkałem, nie sposób liczyć na jakiekolwiek rozliczenie wydatków ze strony organizatorów. Odnosi się generalnie wrażenie, że dla wielu crowdfunding to sposób nie tyle na realizację samej szczytnej idei, ale głównie na przysłowiowy chleb powszedni, z masłem.

O ile organizatorzy kampanii w światowych serwisach crowdfundingowych nabywają u mnie coraz większego zaufania, o tyle naszych rodzimych organizatorów określiłbym póki co mianem Mistrzów Jednej Kampanii. Przegrywają z zachodnimi kolegami brakiem pokory i brakiem troski o przyszłe losy projektu, jak i o tych, którzy ich, szlachetne i warte skądinąd sfinansowania pomysły wspierają. Szczególnie wyznawcy permakultury powinni mieć w pamięci to, że nie wywiązując się ze zobowiązań jakie na siebie nałożyli przyjmując pieniądze od wspierających, naruszają elementarną zasadę troski o ludzi oraz podważają zaufanie wspierających do crowdfundingu jako do instytucji. Organizatorzy powinni pamietać, ze nie chodzi tu o żadne pieniądze, ani o duże, ani o małe, ale o elementarną zasadę wzajemnego zaufania dzięki której w ogóle crowdfunding ma szanse funkcjonować. A że warto aby istniał i miał się dobrze, tego chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć.

Podstawową zasadą crowdfundingu jest reinwestowanie sukcesu organizatora w dwie społeczności - tą, do której projekt był skierowany, oraz tą, która go wspomogła. Wypłata środków z udanego projektu crowdfundingowego powinna stanowić początek, a nie koniec więzi organizatora ze wspierającymi. Nie zapominajcie o tym drodzy organizatorzy.