wtorek, 9 czerwca 2015

Kickstarter kicks ass a Polak nie Potrafi

Zasadniczo wpisy na tym blogu staram się ograniczać do opisywania tego, co brzmi w trzcinie i stoi w Ostoi, czasami jednak człowiek musi, inaczej się udusi. Wpis ten poświęcony jest rosnącemu w popularność i znaczenie crowdfundingowi, na niwie polskiej i międzynarodowej, a w szczególności moim doświadczeniom ze wspieraniem krajowych i zagranicznych kampanii w kilku serwisach crowdfundingowych - od Polak Potrafi, przez WeTheTrees, po pramatkę internetowego crowdfundingu, czyli Kickstartera.

Moja przygoda z crowdfundingiem związanym z permakulturą, ekologią, samowystarczalnością oraz pokrewnymi dziedzinami zaczęła się na Kickstarterze, i na doświadczeniach związanych właśnie ze wspieraniem takich inicjatyw chciałbym się skupić. Istnieje bowiem zasadnicza różnica pomiędzy wsparciem udzielanym dla powstania czegoś, co niesie ze sobą wyłącznie treści materialne, jak wodoodporny hijab, a wspieraniem projektu, u podstaw którego leżą zasady etyki permakulturowej i którego celem jest szeroko pojęta troska czy to o ludzi, czy to o środowisko, jak w przypadku wsparcia dla szkoły permakultury w ekstremalnie ubogiej Ghanie.

Crowdfundingowe kampanie o międzynarodowym zasięgu cechuje ogromna troska o wiarygodność organizatora. Organizator dobrze wie, że za perfekcyjnie zrealizowaną kampanią idzie kredyt zaufania, które wcale nie tak łatwo zyskać, ale bardzo łatwo stracić. Dlatego też organizatorzy kampanii starają się hołdować zasadzie "exceed backers expectations" czyli dostarczyć wspierającym nagrody nie tylko te obiecane, ale często i całą gamę nagród "ekstra", niezwiązanych bezposrednio z tematem prowadzonej właśnie kampanii. W mistrzowski sposób pokazują to kickstarterowe kampanie Paula Wheatona, gdzie poza ewidentnym dostarczaniem konkretnego produktu, wspierajacy liczyć może na wiele dodatków. Nawet drobiazg cieszy,  i nieistotna jest jego wartość materialna, jest on bowiem świadectwem tego, że Twoja rola jako osoby wspierającej dany projekt jest doceniana.

W ramach podstawowej zasady etycznej permakultury, czyli zasady Troski o Ludzi, niektóre projekty skierowane są nie tylko do tych, którzy je wspierają, ale również ich celem jest altruistyczne udostępnienie owoców pracy organizatora kampanii wszystkim zainteresowanym, całkowicie za darmo. Wspierający, poza otrzymaniem przewidzianych przez projekt nagród, ma pełną świadomość tego, że wspierając organizatora wspiera się również jakąś szeroko pojętą wspólnotę czy ideę, co staje się źródłem prawdziwej satysfakcji. Doskonałym przykładem tego jest kampania Rosemary Morrow, jednej z najbardziej uznanych w świecie nauczycielek permakultury, która wiedzę i dorobek swego życia pragnie w ramach tej kampanii udokumentować w formie kursów dla nauczycieli permakultury, dostępnych oczywiście dla wspierających w formie rozmaitych nagród, ale i dla osób niezwiązanych z kampanią, za darmo.

Cechą wspólną wszystkich kampanii zagranicznych z jakimi do tej pory miałem do czynienia jest to, że wraz z zakończeniem projektu, dostarczeniem wszystkim nagród jakie im obiecano oraz ekstra prezentów, podziękowań i innych uprzejmości, kontakty między organizatorem a wspierającymi nie kończą się na tym. Z reguły organizatorzy zapraszają wspierających do kontynuacji "znajomości" w takiej lub innej formie, służąc niejednokrotnie radą i pomocą lub ofiarowując dostęp do swoich witryn czy for internetowych. Towarzyszą temu niejednokrotnie emaile, webinary i newslettery. Czynią to oczywiście również po to, aby nawiązywać ze wspierającymi więzi, które ułatwią zdobycie wsparcia dla kolejnych projektów. Niemniej jednak, troska o wspierających jest tak ewidentna, że nie sposób jej nie zauważyć. Nawet jednodolarowe wsparcie jest doceniane, a niejednokrotnie twórcy kampanii przedstawiają wspierającym szczegółowe rozliczenia poniesionych wydatków pokazujące jasno, że lwia część pieniędzy z crowdfundingu wydawana jest na realizację projektu, a nie przejadana przez organizatora.

W przypadku polskich projektów moje doświadczenia są niestety zgoła inne i nie do końca pozytywne. Nie jest to eufemizm, ale uczciwa moim zdaniem ocena sytuacji - same projekty są dobre a czasami i genialne, zawodzą organizatorzy. O ile od kampanii mającej na celu realizację teledysku Hera koka hasz LSD nikt raczej nie oczekuje głębokich podwalin etycznych w zakresie istoty projektu jak i sposobu jego realizacji, o tyle w przypadku podpierania się w zbieraniu pieniędzy szczytnymi hasłami permakultury i pokrewnych dziedzin opierających się na takim właśnie fundamencie zasad, już można czegoś takiego oczekiwać. Projekt taki bowiem to nie zrzutka na wino czy też datek na tacę, to rodzaj umowy zawieranej pomiędzy organizatorem a wspierającymi, z której o ile wspierający wywiazuje się automatycznie, to organizatorzy czasami nie bardzo.

Pozytywne w polskich kampaniach są szczytne idee, szczytne cele, dobre chęci, wyglądające świetnie "na papierze", a czasami nawet pozytywne są i dokonania organizatorów, szczególnie gdy projekt ma służyć celom charytatywnym, pomocy lub edukacji jakiejś społeczności czy też organizacji wspólnego przedsięwzięcia grupy zapaleńców, będącego przykładem i wzorem do naśladowania dla innych w ich dążeniu do życia w zgodzie z naturą czy też szeroko pojętej samowystarczalności. Jednakże, to nie te idee i dokonania stoją w centrum projektu, znajduje się tam bowiem organizator i jego osobiste interesy. O ile w trakcie zabiegania o fundusze potencjalni wspierający wabieni są na wszystkie sposoby, o tyle niejednokrotnie w momencie udanego zakończenia kampanii ich rola zmienia się w rolę petenta, kontakt z twórcą kampanii wygasa, nagrody nie docierają, a Ty drogi wspierający czujesz się trochę tak, jakbyś nocą wbrew swojej woli został w jakimś ciemnym zaułku dawcą nerki i to nie do końca nawet wiedząc komu. Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Pół biedy jeszcze, gdy pomimo braku elementarnego poczucia wdzięczności dla wspierających w postaci wywiązania się z doręczenia nagród organizator realizuje to, na co zebrał fundusze - wtedy okay, zaciskasz zęby i siedzisz cicho, bo widzisz, że Twoje pieniądze pozwoliły coś stworzyć, nie dla samego organizatora ale dla przysłowiowego dobra ogółu. Gorzej jednak, gdy po wstępnej euforii projekt taki upada, a efekty zbiórki obracają się wniwecz. Przedsięwzięcie mające w perspektywie funkcjonować lata, umiera zanim się nawet na dobre narodziło. Wtedy trudno nie czuć się oszukanym i wykorzystanym, a w takim stanie ducha tym trudniej zdobyć się na wspieranie kolejnych crowdfundingowych inicjatyw. Z reguły też, poza jednym chlubnym przypadkiem z jakim osobiście się spotkałem, nie sposób liczyć na jakiekolwiek rozliczenie wydatków ze strony organizatorów. Odnosi się generalnie wrażenie, że dla wielu crowdfunding to sposób nie tyle na realizację samej szczytnej idei, ale głównie na przysłowiowy chleb powszedni, z masłem.

O ile organizatorzy kampanii w światowych serwisach crowdfundingowych nabywają u mnie coraz większego zaufania, o tyle naszych rodzimych organizatorów określiłbym póki co mianem Mistrzów Jednej Kampanii. Przegrywają z zachodnimi kolegami brakiem pokory i brakiem troski o przyszłe losy projektu, jak i o tych, którzy ich, szlachetne i warte skądinąd sfinansowania pomysły wspierają. Szczególnie wyznawcy permakultury powinni mieć w pamięci to, że nie wywiązując się ze zobowiązań jakie na siebie nałożyli przyjmując pieniądze od wspierających, naruszają elementarną zasadę troski o ludzi oraz podważają zaufanie wspierających do crowdfundingu jako do instytucji. Organizatorzy powinni pamietać, ze nie chodzi tu o żadne pieniądze, ani o duże, ani o małe, ale o elementarną zasadę wzajemnego zaufania dzięki której w ogóle crowdfunding ma szanse funkcjonować. A że warto aby istniał i miał się dobrze, tego chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć.

Podstawową zasadą crowdfundingu jest reinwestowanie sukcesu organizatora w dwie społeczności - tą, do której projekt był skierowany, oraz tą, która go wspomogła. Wypłata środków z udanego projektu crowdfundingowego powinna stanowić początek, a nie koniec więzi organizatora ze wspierającymi. Nie zapominajcie o tym drodzy organizatorzy.

2 komentarze:

  1. Też niestety mam podobne doświadczenie. Nic wielkiego, wydanie pewnej książki. Chciałam pomóc w zrealizowaniu projektu i chciałam też mieć tę książkę, co było nagrodą. Kwota dla innych pewnie symboliczna, dla mnie jako osoby bezrobotnej była znacząca. Byłam rozczarowana kiedy nie otrzymałam ani obiecanych nagród ani nawet informacji czy projekt zrealizowano. Myślałem jednak, że to jakaś pomyłka, że to ja mam takie szczęście itp a nie, że to się zdarza nagminnie.
    Pozdrawiam. Edyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W polskim środowisku "eko" przydarzyła się literówka i teraz mamy głównie "ego" ;) Wielu uważa, że są godni hołdów, własnych zobowiązań natomiast nie uznają. Dla kontrastu, takim fantastycznym nagrodom za wsparcie, jakie obecnie oferują ludzie permakultury z USA ciężko się oprzeć, wspieram więc nadal w miarę możliwości ich wysiłki, z nadzieją, że kiedyś i u nas będzie podobnie.

      Usuń