sobota, 21 marca 2020

Idy marcowe

Wstrętny koronawirus zaatakował znienacka i wbił ostrze w plecy mych planów jak zdradziecki Brutus wielkiemu Cezarowi. Jak to mówią, nec Hercules contra plures, trzeba było plany zmienić i zająć się głównie sprawami rodzinnymi, a nie Ostojowym gospodarstwem. Nie oznacza to jednak, że wszystko leży odłogiem - wpadam na włości okazjonalnie, a gdy już to uczynię, haruję od świtu do zmierzchu. Żurawie wydają się to rozumieć, zamiast wymagać abym ja im składał wizyty, przylatują i krążą nade mną, dokładnie nad podwórkiem. Doceniam.

Ogrodnik musi być niepoprawnym optymistą. Udowadniam to co roku, każdej wiosny, siejąc bób. Bób zaczynam siać gdy tylko rozmarznie gleba, początkowo mniej więcej 20 nasion co tydzień. Cała operacja zajmuje ze dwie minuty. Sadzę wprost do gleby w nadziei, że wykiełkuje i przetrwa przymrozki. Pierwszy tegoroczny wzeszedł pięknie, ale jedna mroźna noc sprawiła, że sny o super wczesnym bobie rozwiały się w sinej mgle. Warto było? Pewnie!  Straciłem 20 własnych nasion i dwie minuty pracy. A gdyby się udało? Byłoby 20 krzaczków superwczesnych pyszności. Nic to, kolejne nasiona trafiają do ziemi, ale ponieważ oprócz bycia optymistą, ogrodnik musi też być realistą, bób trafia też do wielodoniczki, stanowiąc polisę ubezpieczeniową na wypadek kolejnych przymrozków ...

Od kilku lat mam zasadę, że w zdecydowanej większości przypadków nie robię jesienią porządków w uprawach pojemnikowych. Worki uprawowe, donice podsiąkowe oraz inne pojemniki pod koniec sezonu zostawiam samym sobie i pozwalam jesienią rosnąć w nich chwastom oraz nielicznym roślinom wieloletnim, takim jak cebule czy truskawki. Robię to po to, aby w glebie były żywe korzenie, z którymi współpracować mogą organizmy glebowe - w moich pojemnikach bowiem żyją bakterie, grzybnie, dżdżownice i czort jeszcze wie co. Dzięki temu od jesieni do wiosny gleba częściowo odnawia się sama, co zaoszczędza mi pracy i zasobów. Teraz wiosną przychodzi czas, gdy zająć się jednak pojemnikami muszę.

Z każdego pojemnika ściągam ściółkę i usuwam "chwasty", pozostawiając rośliny wieloletnie. Uzupełniam podłoże cienką warstwą kompostu, dodaję odrobinę dolomitu aby ziemię odkwasić, całość przyprawiam odrobiną werkikompostu. Mieszam delikatnie z wierzchnią warstwą 2-3 cm podłoża w pojemniku. Wysiewam najwcześniejsze nasiona, gdyż w pojemnikach gleba ogrzewa się najszybciej i dzięki temu, jak pisałem w poprzednich latach, uzyskuję tu często trzy rzuty plonów. Jak zwykle na pierwszy ogień sieję rzodkiewki i sałaty, dodając gdzieniegdzie wczesny zielony groszek.

W leśnym ogrodzie powoli zaczyna się może jeszcze nie zielenić, ale pierwsze oznaki wiosny są. Jak zwykle jagoda kamczacka jest bezkonkurencyjna w kategorii drzew i krzewów, choć w tym roku ku memu zdumieniu, zieleni się także już solidnie śliwka- mirabelka. Wygląda na to, że pierwszy raz zakwitnie. Wycinam stare pędy malin, jest ich naprawdę sporo. Każdy pęd, który owocował, obcinam, a ponieważ na wielu są zaschnięte, niezebrane owoce, które zapewne zawierają nasiona, wynoszę na skraj lasu, być może coś z tego wykiełkuje. Gdybym miał czas, mógłbym pociąć te pędy na krótsze kawałki i formować z nich antyślimakowe bariery, ale na takie facecje obecnie nie pora.

Co krok zaczyna pojawiać się coś jadalnego. Czosnek niedźwiedzi wychyla się obok gwiazdnicy, maluczko, a nadejdzie czas na przepyszne pesto. Mało jest roślin które tak bardzo cenię, jak właśnie ten czosnek, a cudem niemal jest, że uprawiam go w piaskach Ostoi. Uprawiam, to może za dużo powiedziane. Czosnek ten bowiem trwa, tam gdzie go posadziłem, ale nie ma zamiaru tworzyć tych charakterystycznych, zielonych łanów, jakie obserwujemy w miejscach bardziej żyznych i wilgotnych. No ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

Na koniec kilka obrazków z grządek, świadczących o tym, że idy marcowe nam niestraszne i na przednówku zieleniny nam nie zbraknie. Co i rusz ze ściółki wyrasta portulaka, niezwykle smaczna o tej porze roku.





Podobnie, szczypiory, czosnki i cebule wybijają niemal wszędzie, procentują lata pozwalania im zakwitnąć, wydać nasiona i rozsypać się wkoło.






Grupy selerów naciowych wystarczyłyby aby doprawić Bloody Mary dla kompanii Marines.







Ogromna ozdobna kapusta po zimie jeszcze zogromniała.








Kwitną przezimowane brokuły i jarmuże. Pyszności!










 Wystarczy wyjść za próg, aby urwać sobie dość na zdrową sałatkę. Urozmaicony i tak świeży posiłek, jak tylko może być świeżym.
Wielokrotnie spotykam się z uśmieszkami, że tak śmieszne ilości warzyw, są po prostu śmieszne. Że to żadne ogrodnictwo, że trzeba produkować, sprzedawać, zarabiać, dorabiać się, rozwijać, kupować. Odpowiadam spokojnie - stąpam lekko po ziemi, tak lekko, aby ślad mój był jak najmniej zauważalny. Gdy tych warzyw mam więcej, niż ja i moi bliscy są w stanie codziennie zjeść, a i przyjaciele nie odchodzą w sezonie z pustymi rękami i są hojnie obdarowani, czuję się w pełni ogrodniczo spełniony i całkowicie pozbawiony ambicji, by zawojować świat marchewką. Jest to szczególnie istotne w czasach, gdy podły wirus odwraca naszą uwagę od niemal wszystkiego, a duperele takie jak zmiany klimatu, wymieranie gatunków czy zagłada lasów, lodowców i oceanów spadły z czołówek mediów na dobre ...

W tym dziwnym momencie naszej egzystencji, Natura stara się jak może, aby żyć swoim rytmem i nadal potrafi nas zachwycić - ot, choćby odblaskowym narcyzem odcinającym się od szarego tła, gdy nad Ostoją, i światem, zapada marcowy mrok ...