sobota, 15 kwietnia 2017

Ostoja - odcinek świąteczny

Autem, wyładowanym po dach, zajechałem do Ostoi w Wielką Sobotę. Tylko na parę godzin, aby zrobić to, co konieczne. Na liście koniecznych rzeczy była również ta paczka, z zawartością do zmontowania. Przed przystąpieniem do pracy, wykonałem standardowy obchód włości, aby zobaczyć, jak wygląda wszystko przed nadejściem zapowiadanych na przyszły tydzień przymrozków.

Nareszcie na mojej szparagowo-topinamburowej grządce zakwitły ... tulipany. Kwitną tu co roku, na obrzeżach, aby urozmaicić dosyć nudny widok. Zasadniczo nie poświęcam zbyt wiele uwagi estetyce, uznając, że przyroda sama najlepiej spełnia tą rolę, ale do tulipanów mam drobną słabość, i tam, gdzie rośliny cebulowe pełnią też inne funkcje, sadzę tulipany właśnie, oraz jeszcze bardziej lubiane, narcyzy.
 Nareszcie kwitną też śliwy, wiśnie i czereśnie, choć radość jest może przedwczesna, w świetle prognoz pogody. Ponieważ jednak jak na razie moje przeżycie nie zależy od urodzaju (ufff .....), to ze stoickim spokojem obserwuję to, co się dzieje w pogodzie i w przyrodzie.
 Oszalały jagody kamczackie, kwiecia tyle, jak nigdy przedtem. Zdecydowanie lubią Ostoję, w odróżnieniu od borówki amerykańskiej, która słabo rośnie i jeszcze gorzej owocuje. Pocieszam się, że to chwilowe, i że z każdym rokiem będzie lepiej.
 Donice podsiąkowe wybuchły rzodkiewkami, kilka różnych odmian kiełkuje przyzwoicie.
 Totalnie nieprofesjonalne i niezgodne z instrukcją na opakowaniu nasion zagęszczenie jest jak najbardziej celowe - lubię mikrolistki rzodkiewek, większość zostanie wycięta i zjedzona, aby te, które ocaleją miały miejsce do dalszego wzrostu.
 Na spirali ziołowej wylazły szafirki. Dostałem je od kogoś w doniczce i zlitowałem się nad nimi zwracając im wolność. Odwdzięczają się niemal śródziemnomorskim błękitem. W towarzystwie aromatycznego bluszczyka kurdybanka dodają niemrawej jeszcze o tej porze roku spirali znamion życia.








W mikrosadzie wyłazi spod ściółki rabarbar, goniąc wszechobecne truskawki. Pokazały się też przegorzany, pokrzywy, nawłocie, same inwazyjne paskudy, w Ostoi witane z otwartymi ramionami. Jak to się tu mówi, biomasy nigdy dość. Każda roślina ma tu jakąś wartość, każda się przyda.
 Spacer spacerem, a zawartość paczki sama się nie złoży. Po kilkunastu minutach na podwórku dumnie prezentuje się wózeczek. Jego zadaniem jest oszczędzić mój grzbiet, lub to co z niego zostało. Będzie woził ścięte przez bobry pnie, siano znad rzeki, liście i kompost. Mam nadzieję, że dzięki niemu prace w Ostoi będą posuwać się odrobinę szybciej. Kończę niezbędne prace w strugach deszczu i wyruszam do miasta. Do widzenia Ostojo, do zobaczenia po świętach.


niedziela, 9 kwietnia 2017

Słoiki

 W Warszawie od tygodnia śliwy w białym kwieciu, a w Ostoi, niecałe 70 kilometrów od miasta, dopiero przekwitają krokusy, a śliwy nieśmiało prezentują pąki. Nie zmienia to faktu, że pora brać się solidnie do robót wszelakich. Jeszcze słonko dobrze nie wstało, a ja już w terenie, napełniam koszyk młodą pokrzywą, żywokostem i kokoryczą. Dwie pierwsze umieszczę w słoikach w celach eksperymentalno-ogrodniczych, tą trzecią w zupełnie nieeksperymentalnym celu leczniczym, bo z kokoryczą żartów nie ma, więc nie będę eksperymentował.

Ferwor prac nie zwalnia jednak od spaceru, niemal o zmierzchu wyruszam więc, a to sunąc ciemną doliną, a to łapiąc ostatnie słońce na łąkach. Każdy niemal spacer ujawnia coś nowego, nigdy nie wiadomo co się zza zakrętu wyłoni. I tym razem również, niedaleczko, widok jak po przejściu tatarskiego najazdu lub ministra Szyszki plenipotentów.  Były drzewa - nie ma drzew. Tu jednakże, to bóbr, morderca drzew, bezlitośnie wykarczował co mu przypadło do gustu. Cały ciemny lud tnący co popadnie nie wykarczował tylu drzew w Dolinie Rawki, ile od czasu reintrodukcji bobry wycięły. Czy bobry są eko, niech każdy sam osądzi.

Bele siana nadal gniją na łące, bardzo by mi się one przydały. Ileż to grządek można by założyć, gdyby obfitość takiego siana mieć. Można by metodę Ruth Stout porządnie potestować, no może poza jej upodobaniem do ganiania po ogrodzie nago, bo niestety już komary się roją na potęgę. Niestety dodzwonić się do właściciela bel nie udaje, dlatego pozostaje się oblizywać, fotografować, i dalej dzwonić próbować.


 Wysoka woda zimowa usypała piękny prezencik - hałdę czyściutkiego, jak przesianego piasku rzecznego, Piasek taki doskonały jest na przykład do ukorzeniania w nim sztobrów czy sadzonek z pędów zdrewniałych, problem tylko etycznej natury i prawnej tu jest, bo było nie było, prezencik leży w rezerwacie. Może jednak za jedno wiaderko przyroda się nie pogniewa, a władze ścigać nie będą? Mam piasku bez liku i ten nie jest mi akurat potrzebny, z lubością jednak obserwuję, jak przyroda potrafi człowiekowi pomóc - piasek przetransportować, przepłukać i usypać pod nosem.

 Tymczasem w słoiku kokorycz kąpie się w alkoholu, powstaje Intractum Corydalidis, czyli intrakt z ziela i bulwek tej sympatycznej roślinki. Zainteresowanych charakterystyką, działaniem i dawkowaniem tego cuda odsyłam do obfitej literatury, na przykład u doktora Różańskiego. Jest to bardzo silne ziółko, dlatego przy jego stosowaniu należy zachować rozwagę i ściśle trzymać się zaleceń. Kokorycz pusta pojawiła się w Ostoi dokładnie w drugim roku moich w niej działań, i od tamtej pory rozrasta się coraz obficiej. Jest magnesem dla trzmieli, które o tej porze roku niewiele mają pożytków, cieszą się też nią pierwsze pszczoły-murarki opuszczające mój domek dla owadów. Kokorycz obecnie jest w pełni kwitnienia, a gdy tylko wyda nasiona zniknie, do następnej wiosny, ale trwałym po niej wspomnieniem zostanie ten intrakt w słoiku.

 W innych słoikach rozpoczynam eksperymenty z tak zwanymi fermentowanymi sokami roślinnymi (FSR), które na początek sporządzam z żywokostu i pokrzywy w małych, próbnych ilościach. FSR zawierają żywe kultury bakterii, takich, jakie żyją na roślinach z których je sporządzamy. W bardzo dużym rozcieńczeniu służą do poprawy jakości gleby i wspomagania wzrostu roślin. Dowiedziałem się o nich czytając o naturalnym rolnictwie rodem z Korei i postanowiłem zacząć zgłębiać temat. Koreańscy rolnicy stosują wiele niezmiernie skutecznych metod, których wspólną cechą jest to, że surowce w nich stosowane są niezwykle tanie, lub zgoła darmowe, a przy tym całkowicie naturalne. O tym, jak idą eksperymenty, będę informował w dalszych wpisach, na razie trzeba czekać, aż bakterie zrobią swoje i rośliny w słoikach zamienią się w życiodajną ciecz.

Narzekałem, narzekałem, ale się doczekałem - wyszły wreszcie narcyzy! I te mniejsze, i te większe, zabrały się za kwitnienie. Te tutaj celowo opasują grządkę, aby chronić ją przed podziemnymi agresorami - krety, myszy i nornice nie lubią podobno narcyzów. W Ostoi nie mam zasadniczo (odpukać) problemów z tymi stworzeniami, strzeżonego jednak ... A nawet jeśli nie przeciw kretom, to dla samego widoku, warto ujmować grządki w takie ramy. Dodatkowo, powinny one zapobiec wchodzeniu traw na grządki, co roku jesienią dosadzam więc kolejne, mając w planie otoczyć narcyzami wszystkie grządki roślin wieloletnich. A póki co, wracam wraz ze swoimi słoikami do miasta, potrzebują one bowiem ciepła i uwagi, no i ... co to by był za powrót ze wsi do miasta,  bez słoików?

niedziela, 2 kwietnia 2017

Horrory



Prima Aprilis jednym wielkim horrorem był. Jeszcze kilka dni temu u pomidorków było 18-20 stopni, a tu nagle, z niczego, zrobiło się pierwszego kwietnia 25 stopni. Pomidorki odpowiedziały gwałtownym wzrostem, w związku z tym palety z siewkami zaczęły wyglądać jak koszmar ogrodnika. Gęsto, za gęsto, zdecydowanie. Postanowiłem jednak zaryzykować i trzymać się planu, czyli rozsadzać to całe tałatajstwo za kilka dni. Nie dałbym rady tego zrobić teraz i tak, bo inne sprawy odciągają mnie od pomidorków skutecznie, i choć na pewno na widok takiej palety kraje się serce niejednego profesjonalisty, to ja potraktuję ten etap jako selekcję - przesadzę do doniczek najsilniejsze siewki, mając nadzieję, że wyrosną z nich bardzo silne rośliny.

Tu pewnie kolejny horror i brak profesjonalizmu, na jednej palecie groch z kapustą, a ściślej pomidory z bazylią, plus papryki, co nie chcą wschodzić. To oczywiście później wysiane nasiona, jeszcze tych siwek też na razie nie będę pikował do doniczek. Myślę , że poradzą sobie dobrze, nawet jeśli spędzą w tej kuwecie jeszcze ze dwa tygodnie.


Sałata, o zgrozo, zarosła samą siebie, nic nie widać poza sałatą. Teraz najładniejsze sadzonki pójdą do małych worków uprawowych, a z nieco gorszych będziemy codziennie odcinać nożyczkami zewnętrzne świeże listki i zajadać ile wlezie. Wygląda na to, że trochę ona pożyje, jeśli tylko temperatury nieco spadną. Kilka godzin dziś spędziła na zewnątrz, nie sądzę jednak aby było tam chłodniej niż w domu. Słoneczko pięknie przypiekało, a sałatki trzymały się dzielnie jak kniaź Jarema w Zbarażu. Nic nie więdło, nie marniało, a opaliwszy się nieco, wróciło do domu.

Totalny horror ze słomą w kostkach, na której tradycyjnie, jak co roku, planuję uprawiać pomidory. Z całej dostawy pięćdziesięciu sztuk, dobrze zbite kostki są ... dwie. Co z tego że dali kilka gratis, jak istnieje ryzyko, że całe to przedsięwzięcie rozsypie się w trakcie sezonu? No ale że nie mam innego źródła, to trzeba było zacisnąć zęby i zjeść tę żabę .. Obwiązuję te żałosne "grządki sznurem, żeby mi się to wszystko nie rozjechało. Jeśli na tych kostkach uda mi się wyhodować ładne pomidory to .... ok, wyzwanie przyjęte :) Popróbujemy.

Wiosna i jej wysłannicy chcą mnie chyba wygnać z Ostoi. Na większej części podwórka, do niedawna zwanej klepiskiem z uwagi na niebywałą żyzność i szatę roślinną (gdzie oczywiście nie rosło nic), teraz plenią się łany kokoryczy pustej, bardzo mocnego ziółka na wiele dolegliwości. Mam nadzieję, że natura nie chce mi w ten sposób czegoś zakomunikować, ale na wszelki wypadek nieco zbiorę i przerobię na intrakt, czyli wyciąg alkoholowy.


A na totalnym już ugorze, gdzie dwu-trzymilimetrowe mchy tulą się do piasku, totalny odjazd - morze kwiecia. Malusieńkie kwiatki biało- żółte ścielą się obficie, aż żal stopę postawić. Jakoś się jednak po tym podwórku muszę poruszać, przeganiając pierwsze trzmiele i pszczoły murarki. Domek dla owadów jeszcze senny, ale pierwsi mieszkańcy już go opuścili. Z każdym ciepłym dniem będzie ich na pewno coraz więcej. Cieszy bardzo ta bioróżnorodność roślinno-zwierzęca, której jeszcze kilka lat temu zupełnie tu nie było.


Zasadniczo jednak o czym innym chciałem napisać. Przez cały dzień w Ostoi towarzyszyły mi dziwne trzaski, szelesty poruszenia... W obrębie podwórka jakby mniej, ale zza płotu dochodziły nieustannie i masowo. Było ich tak wiele, i w sumie były one wystarczająco natarczywe, abym udał się na zwiad. Tuż za furtką ogarnęły mnie te trzaski całkowicie i przez moment zakradł się gdzieś z dna duszy pierwotny element obawy przed nieznanym, jednakże dość szybko zorientowałem się, kto straszy. A straszyły sosny - w pierwszy naprawdę upalny dzień postanowiły masowo posłać w świat potomstwo. Trzaski bowiem pochodziły z szyszek, które jak na komendę postanowiły się otwierać. Fascynujące zjawisko, którym brzmiał cały las, jeszcze nigdy wcześniej tak intensywnie sosny w mojej obecności nie przemawiały. Kolejny raz przekonałem się, że lekcjom udzielanym przez naturę nigdy nie ma końca, trzeba tylko nadstawiać zmysłów aby z nich skorzystać.