sobota, 8 sierpnia 2020

Sierpniowe scenki


Nastał taki czas, że w ogrodzie nie dzieje się zbyt wiele - co ma rosnąć, rośnie, co ma dojrzewać, dojrzewa, najgorsze choróbska sezonu chyba odpukać, opanowane, a zbiory płyną umiarkowanym, równomiernym strumieniem. Poświęcam więc nieco więcej czasu zwierzętom, i tym, które są w Ostoi w ludzkiej opiece, jak i tym, które chodzą, pływają, fruwają samopas. Na pierwszym miejscu są obecnie pszczoły, wszak podobno rok pszczelarza kończy się w lipcu, a nowy zaczyna w sierpniu i od tego, co teraz poczynię, zależeć będzie przyszły sezon. Trzymam więc rękę na pulsie, obserwuję moje towarzystwo, powoli zabierając się za przygotowanie ich do zimowli. Najważniejsze teraz jest, aby zdrowe były i wychowały pokolenie, które przezimuje. Przed nami jednak jeszcze jeden ciekawy okres - jak wiadomo, "mimozami jesień się zaczyna", czyli lada moment zakwitnie nawłoć, ostatni suto zastawiony dla pszczół stół ... 

W leśnym ogrodzie pałętają mi się sąsiedzi, tak to bywa, gdy ma się teren atrakcyjniejszy dla dzikich zwierząt niż ich dom - las. Podczas gdy matka z młodym trzyma się raczej na dystans, ojciec przechera łazikuje, awanturuje się po nocy i obszczekuje mnie zza płotu nawet na moim własnym podwórku. Do najśmieszniejszej sytuacji dochodzi, gdy nurkuję w stawie, aby ocenić jak tam moje ryby, tymczasem koziołek z drugiej strony stawu wydziera na mnie mordeczkę. Żałuję niezmiernie, że sceny tej nie udało się utrwalić, bo było naprawdę ciekawie i zabawnie.


W Ostoi uważność i obserwacja nabierają szczególnego znaczenia. Ogromny problem stanowi to dla gości, a przez to i dla mnie. Na nieuważnych i nieświadomych wszędzie czyhają zasadzki - a to stąpną nieuważnie, wprost na jakąś niepozorną, arcyrzadką, właśnie posadzoną roślinkę, a to zerwą coś, czego pod żadnym pozorem zrywać się nie powinno, a to przejdą szlakiem, którym chodzić nie należy, bo właśnie posiane ... Pogodzenie roli dobrego gospodarza dla gości proszonych i tolerancyjnego dla pozostałych stanowi jedno z poważniejszych wyzwań z jakimi zmagam się od lat. 

Nawet osoby przyrodniczo wykształcone, obyte z wodą, lasem, polem czy ogrodem, wciąż "potykają się" o życie, ukrywające się wśród traw, na grządce, w lesie. Czasami bywa jednak i tak, że ja sam, pomimo, że znam w Ostoi każdy przysłowiowy kamyk (choć o to akurat łatwo, bo kamyków tu jak na lekarstwo), zostaję zaskoczony czymś, czego wczoraj jeszcze nie było, a dziś już jest. Tak też było i tym razem, gdy w rachitycznej trawie odkryłem śliczny ptasi żłobek. Oczywiście, natychmiast został on zakryty, a ptaszki otoczone zostały specjalną ochroną, aby wałęsające się psy, koty, lisy i inne kuny nie miały z nimi tak łatwo. 

No a skoro już jesteśmy przy kotach, to mają one obecnie złą prasę. W sumie nie wiem, czy jest to odpowiednie miejsce, aby się tym zajmować, ale zdumiewa mnie skala zaangażowania niektórych w to, aby zwalić na koty właśnie winę za zmniejszającą się populację ptaków na terenach wiejskich. Koty oczywiście zjadają ptaki - to wdzięczny medialnie temat do ekolansu, ale szkody jakich koty dokonują w ekosystemach są absolutnie niczym wobec tych, jakich dokonuje współczesne rolnictwo przez samo swoje istnienie i swoje praktyki. Można oczywiście twierdzić, że każdy nawet najmniejszy czynnik (tu: kot, ale i na przykład pies, w odniesieniu do drobnej zwierzyny) jest wart uwagi (i jest), z drugiej strony jednak wobec masowej utraty siedlisk, masowej chemizacji, masowej erozji gleb, masowego wymierania owadów którymi ptaki się żywią i karmią młode, masowego usuwania chwastów, których nasionami się żywią, akumulacji substancji szkodliwych (od skorupek jaj, przez zarodki, po osobniki dorosłe), zmian klimatu, suszy, eliminacji remiz i zalesień śródpolnych i długiej jeszcze listy czynników którymi warto by się zająć, takie opinie są po prostu strzelaniem z armaty do muchy.

Skoro już kwestie kocie omówiliśmy, i okrasiliśmy zdjęciem bestii Ostojowej dybiącej na cukinie, to na koniec pora choć kilka słów napisać o ogrodzie i o tym, co w nim słychać. Nieco później niż zwykle, ale jak co roku, wkraczamy w czas, kiedy znajomi udają, że nikogo nie ma w domu lub nie odbierają telefonów w obawie, że znowu zostaną uszczęśliwieni cukiniami. Pół biedy gdy jesteśmy w Ostoi, wtedy codzienne zbiory maleństw redukują nieco obfitość, wystarczy jednak kilka dni nie być i z gąszczu łypią na nas ogromne cukiniowe zeppeliny. W tym roku furorę robi Rugosa Friulana, ta sama odmiana włoska, którą przetestowałem w zeszłym roku, lecz tegoroczna jest bardziej podłużna i zamiast zielonej plamistości ma kolor kremowy. Jej "pryszczata" skórka budzi zainteresowanie, jest jednak u młodych okazów całkowicie jadalna. Do gara trafia zwykle zresztą wraz z innymi odmianami, aby było weselej i bardziej kolorowo.

Zaczęliśmy też już tegoroczny sezon na miniaturowe arbuzy Rosario. Osiągają one rozmiary dużej pomarańczy, wielkość idealna na podwieczorek dla dwojga. Są niezwykle słodkie i urzekają zapachem - taka nuta Aqua di Gio by Armani, w wersji eko-ogrodowej. W zeszłym roku debiutowały w Ostoi i musiałem się ich nauczyć, dały nam po jednym, góra dwa owoce z krzaczka na spróbowanie. W tym roku jest szansa, że być może osiągniemy limit o jakim wspomniano na opakowaniu nasion, czyli cztery owoce na krzaczek. Wszystko jednak zależy od pogody, jeśli ta dopisze, może się uda wywalczyć coś więcej, bo kwitną nadal na potęgę.

Zadziwiająco dobrze radzą sobie miechunki, a takie były mrozem sponiewierane. Tam, gdzie zmarzła główna łodyga, odeszły do ogrodniczego raju, ale tam, gdzie pozostał choćby jeden listek, rzuciły się rosnąć i nadrabiać stracony czas. Zeszły rok nauczył nas, że trzymają się do pierwszych mrozów, nieustannie owocując i kwitnąc, jest więc jeszcze szansa na naprawdę porządny zapas salsa verde na zimę. Doskonale plonują też ogórki, z tradycyjnie niezawodną odmianą Marketmore na czele, gonioną zuchwale przez odmianę Wisconsin i o dziwo, długi ogórek sałatkowy, który w poprzednich latach nieco kaprysił. Posprzątałem grządki po bobie i w jego miejsce wysiałem różności, ale bez jakiegokolwiek ciśnienia - grządki zasadniczo są pełne i wygląda na to, że będzie co do gara włożyć, czego i Państwu życzę.

Tradycyjne wieczorne spacery ku zachodzącemu słońcu powoli zaczynają odchodzić w przeszłość. Widok nieba coraz częściej zaczynają mącić regularne linie samolotów - świat zaczyna wracać w koleiny, z których wyrzuciła go pandemia. Pozostanie sporo zdjęć nieskażonego nieba, jakie dane mi było przez kilka ostatnich miesięcy oglądać i gdy mogłem, uwieczniać. I choć to niebo znowu odchodzi w niebyt poprzecinane smugami odrzutowców, pandemia zostaje. Zaiste, niewiele się człowiek jest w stanie nauczyć - jak twierdzą niektórzy, to lekcja była jeszcze za słaba. Ech, osobiście serdecznie dziękuję za taką "edukację" ....