niedziela, 20 grudnia 2020

Przystanek końcowy

 

No i dojechaliśmy do grudnia. Rok nieubłaganie zbliża się do końca, za chwilę zapanuje astronomiczna zima. Nie widać jej wcale w okolicy, poza okazjonalnym szronem o poranku. Szron topi się w ciągu dnia, wtedy ze wszystkiego kapie deszcz destylowanej wody z topiącego się lodu. Jest to zbawienne, gdyż od dawna nie padało. Jesienne nasadzenia wręcz wołają o deszcze lub o pokrywę śniegu, ale póki co, nie widać ich na horyzoncie. A jeszcze siedem lat temu zima w grudniu była taka, że co słabsze auta nie były w stanie o własnych siłach opuścić Ostoi i byłem zmuszony odholowywać je na ubity trakt ....

Grządki we wzorowym porządku oczekują wiosny. Parszywa Dwunastka jak widać na zdjęciu jest w połowie zaściółkowana cienko słomą, a w połowie zakompostowana. Czyli pokryta warstwą kompostu. Dodatkowo, na każdej z grządek odbył się siew zimowy. Czyli wysiew nasion teraz, aby wykiełkowały wiosną. Marchew, szpinak, pasternak, pietruszka, wężymord - to główne siewy tutaj. Chcę zobaczyć, jak kiełkują (o ile w ogóle) w zależności od ściółkowania. I jak rosną. Bo ilu ogrodników czy ekspertów, tyle opinii. A ja lubię mieć swoją. Jak na razie, w niektóre dni kompost zamarza, podczas gdy pod ściółką nie, ale z drugiej strony kompost szybciej się nagrzewa, gdy słońce świeci. Czy jak w piosence Jana Kaczmarka "Pero, pero, bilans musi wyjść na zero"? Czas pokaże.

Jak co roku, sieję zimą bób. Jest to odpowiedź na zmiany klimatu. Liczę, że przyjdzie taki rok, że bób przez zimę nie zmarznie, rozgałęzi się i wyda świetny plon. Jak do tej pory, udaje mi się to raz na kilka lat. Zwykle wiosenne przymrozki zabijają młode pędy, ale w większości lat odbijają gdy zrobi się cieplej. Wiem, wiem, to wszystko nieprofesjonalne, ale mnie takie zabawy nomen omen bawią. Siew zimowy bobu sprawdza się doskonale już w strefie klimatycznej ósmej, no a my w teorii jesteśmy w szóstej, ale nie co roku. Jak to mówią, nie ryzykujesz, nie pijesz szampana. I nie jesz bobu.

Pora zdjąć siatkę z zimowego jarmużu. Ryzyko, że o tej porze roku zaatakują go szkodniki jest znikome, aczkolwiek nie zerowe. Uprzątając ogród znalazłem w starych doniczkach, pod deskami, w zakamarkach, wiele ślimaków. Wystarczy jakieś niespodziewane ocieplenie, a całe to towarzystwo powędruje pożywić się świeżymi witaminami. Dlatego jarmuż rośnie w części zwanej Plażą - czyli tam, gdzie ścieżki wyściela piasek, a to trochę zniechęca ślimaki. Mam nadzieję, ze dadzą sobie spokój i pójdą gdzie indziej. Siatka jednak zdała egzamin - w Ostoi, gdzie uprawa jakichkolwiek roślin kapustnych jest niezwykle trudna, z uwagi na glebę i szkodniki, dochowałem się całkiem ładnych młodych jarmuży.

Po odkryciu roślin usuwam pożółkłe liście i tą odrobinę chwastów, jakie wyrosły w grządce. Zdaję sobie doskonale sprawę, że ilość jarmużu jest tu symboliczna, ale pamiętajcie - Ostoja jest miejscem pokazowym, gdzie w mikroskali testuję i pokazuję multum rozwiązań, a nie produkuję masy towaru. Każde z rozwiązań można "wyskalować w górę", czyli zamiast metra kwadratowego obsadzić i prowadzić w identyczny sposób 10, 100 czy 1000 metrów. Siatka zdjęta z jarmużu wędruje na grządkę, gdzie właśnie posadziłem bób a to po to, aby żarłoczne ptaki nie dobrały się do świeżo posadzonych nasion.

Poza tym, w ogrodzie wegetują jeszcze sałaty, wszelkiego rodzaju i maści. Coś jest w tym zadziwiającego, że gdy się człowiek "dostroi" do pór roku, to w zimie "nie wchodzą" mu sałaty. Każda pora roku ma swoje preferencje, a w naszym klimacie nie jest nią chyba sałata w grudniu. Choć rośnie, w sumie brak na nią amatorów. Dlatego też, gdy w opalanym własnym drewnem piecu upieką się kartofle, lub gdy upiecze się w nim wyjęta z piwnicy dynia, nikogo nie trzeba zaganiać kijem do stołu, a sałaty ... sobie rosną. Myślę, że nie do końca jest to kwestia gustu, a bardziej powrót do naturalnego rytmu pór roku, który ewidentnie wpływa na żywieniowe preferencje.

Teraz właśnie jest dla mnie odpowiedni czas, aby wychylić nosa z ogrodu i zająć się innymi sprawami. Jedną z tych spraw jest żywokost. Pozyskuję korzeń, z którego wyrabiam intrakt, giceryt, a następnie maść, na potrzeby rodzinno-przyjacielskie, ale też kopiąc karpy żywokostu zawsze się zdarzy, że jakieś korzonki się odłamią i walają się na dnie wiadra. Wykorzystuję je do pomnażania moich zasobów żywokostu, albowiem z każdego kawałka kłącza może wyrosnąć nowa roślina. Najnowszy plan zakłada utworzenie obwódki stawu od zewnątrz z żywokostu (od wewnątrz obwódkę ma stanowić tatarak). Kopię więc, przerabiam i sadzę, raz w roku, właśnie teraz.

Te grządki, które ściółkuję zrębkami (jakim cudem znowu wróciliśmy do ogrodu, wszak, miałem wychylić z niego nosa?) dostają teraz odrobinę uzupełnienia przed zimą. Ale, część grządek już w listopadzie skosiłem do gołej ziemi i przykryłem zrębkami. I co ? I jest dobrze. Truskawki przebijają się młodymi liśćmi przez warstwę zrębki, podobnie czynią czosnki. Stare liście truskawek porażone grzybami rozkładają się pod warstwą zrębek i do wiosny nie będzie po nich ani śladu. Truskawki "otworzą nowy rozdział", miejmy nadzieję, że kończący się happy endem. W rozsypywaniu zrębek skupiam się teraz głównie na leśnym ogrodzie, ale i na grządkach z warzywami wieloletnimi, takimi jak szparagi czy rabarbar.

Na spirali ziołowej postanawiam zrobić eksperyment. Do tej pory ściółkowałem gałązkami świerkowymi na zimę, a w tym roku użyłem słomy. Wystają z niej praktycznie tylko młode rozmaryny i szałwie, oraz odrobina lawendy, resztę ziół ściąłem prawie równo z ziemią. Spirala po wielu latach od założenia wymaga odnowienia - nie po to, aby dawała lepsze plony, ale po to, aby lepiej wyglądać na zdjęciach. Żartuję oczywiście, odnawiam ją, gdyż chcę, aby pozostała produktywna. Trapią ją dwie plagi - siewki sosny oraz kępy traw, a żadnych z nich na spirali nie chcemy. Dlatego też, co widziałem, to usunąłem, wyściółkowałem, a resztę będę na bieżąco usuwał od wiosny. Ma być spirala ziołowa, a nie sosnowa.

Gdy się gospodaruje na jałowych piaskach, wielkiego znaczenia nabiera nawożenie "moimochodem". Ptak, który odwiedza ogród, zrywając się do lotu z reguły wali kupę. Takie są reguły aerodynamiki. Oczywiście nieco żartuję, ale tylko trochę. Ptaki naprawdę walą kupę gdy startują do lotu. A ta kupa, to źródło żyzności, a szczególnie fosforu, którego w Ostoi brak. Dlatego też przygotowuję rozmaite rodzaje karmników dla skrzydlatych pomocników Ostoi, w których karmię ich głownie słonecznikiem pastewnym, gdyż to lubią najbardziej. Karmniki są rozproszone w wielu miejscach nad grządkami, aby ptaki dość równomiernie nawoziły ogród.

Czasami czuję się tak, jak bym żywił pół puszczy - przy jednym karmniku potrafi być tuzin sikor. Ale to jedynie przy dużych karmnikach. Dlatego też zacząłem robić własne małe karmniki słonecznikowo - tłuszczowe. Topię tłuszcz i mieszam z ziarnem słonecznika (starym łuskanym lub świeżym całym) i napełniam taką mieszanką rozmaite pojemniki. Tłuszcz zastyga i tworzy się powierzchnia świetna dla sikorek i innych podobnych ptaków. W gratisie dostają patyczek (pałeczki po orientalnym żarciu), aby miały na czym przysiąść. Szczególnie lubię obserwować karmniki wykonane z filiżanek, determinacja sikor w wybieraniu z nich ziaren jest godna podziwu.

Na koniec, kilka migawek ze spacerów o zmierzchu. W okolicy żyje kilka rodzin bobrowych, z niektórymi jestem odrobinę zakolegowany. Bywają dni, że nie boją się mnie wcale i dają się obserwować z odległości kilku kroków, niestety zwykle o takiej porze, kiedy nie da się zrobić dobrego zdjęcia (bez flesza).

Krótki filmik z moimi bobrami w roli głównej  znajdziesz tutaj.


Bobry urządzają hekatombę wierzb, które dawniej dominowały w krajobrazie. Ma to określone skutki, na przykład wiosną, gdy od pyłku wierzb zależy tutaj rozwój rodzin pszczelich. Natura nie jest tak zerojedynkowa jak się ludziom wydaję, myślę, że kręcimy sobie bat na własne tyłki reintrodukując gatunki uznane przez nas za zagrożone, a następnie nie monitorując i nie regulując ich populacji. Odtwarzamy jeden gatunek, szkodzimy wielu, o których nie pomyśleliśmy lub nawet czasem nie wiemy o ich istnieniu. To w szerszym kontekście, nie tylko bobrów u mnie.

Jak co roku łabędzie zimują, jak od kilku lat żurawie zimują również, wydry żrą karasie ze stawu, sarny strzygą murawy nad stawem równo jak pod zapałkę, zając się zesrał dokładnie pod posadzonym dopiero co rokitnikiem, ale go na razie nie ruszył, trzy gatunki dzięcioła kują obumarłą osikę. 





Na drugim brzegu rzeki panny z łódzkiego, a także kawalerowie i młodzież, nie przechodzą obojętnie, a raczej gapią się na mnie przez jakiś czas i wydają paszczą dźwięki, niezbyt życzliwe. W końcu jednak ruszają w dalszą drogę w poszukiwaniu miejsc, gdzie trawa zielona.





Tradycyjnie, jak co roku, wieszam po sześć bombek na dwóch sosnach strzegących wejść do Ostoi - sześć od północy i sześć od południa. Po jednej za każdy miesiąc mijającego roku. Trudno uwierzyć, że sosny te mają około trzydzieści lat....

Myślę, że jest to ostatni wpis w tym roku, taki przystanek końcowy, a więc wszystkim, którzy czytali moje wpisy tutaj życzę Wesołych Świąt i wszelkiej pomyślności w nadchodzącym Nowym Roku 2021.