środa, 7 grudnia 2022

Lekcje roku 2022

 

Jak nakazuje tradycja tego bloga, pora na ostatni wpis, zawierający lekcje roku 2022. Był to rok spokojniejszy niż 2021, mniej chaotyczny i bardziej przemyślany, co nie oznacza, że wolny od trosk i przeciwności, na szczęście nie związanych bezpośrednio z Ostoją, a raczej od niej mnie odciągających. Jak co roku, lista rzeczy do zrobienia zamiast się skrócić, uległa wydłużeniu, bo nowe pomysły przychodzą szybciej niż stare udaje się realizować. Po raz kolejny okazało się, że jak większość, przeceniam to, co można zrobić w rok, a równocześnie nie doceniam wystarczająco tego, co udało mi się zrobić przez niemal dziesięć lat, odkąd ten blog istnieje.

Styczeń -  pisałem o zgniłej zimie, ściółkowaniu, testach nasion i podłoży, oraz o tym, że przy spodziewanej inflacji warto uprawiać własną żywność. Siewy nasion wybranych w trakcie testów zaskoczyły mnie w dalszej części sezonu, w niektórych przypadkach obfitość roślin z nich uzyskanych przekroczyła moje wyobrażenia. Co więcej, identyczne zjawisko miało miejsce na grządkach, gdzie jeszcze nigdy nie odnotowałem tylu samosiewów. Przesadzaniu aby się nie zmarnowało nie było końca, a nauka płynie stąd taka, że jeśli chce się sobie oszczędzić pracy, lepiej ogławiać niektóre rośliny zanim wydadzą nasiona. Jak zapewne każdy wie, groźba inflacji okazała się realną i grube tysiące chyba trzeba by wydać, aby jeść tak dobrze i tak dużo jak my jedliśmy warzyw i owoców z relatywnie przecież niewielkiej powierzchni naszych upraw. Raz jeszcze z wdzięcznością wypada tu przypomnieć maksymę Geoffa Lawtona, która mówi o tym, że wszystkie problemy ludzkości można rozwiązać w ogrodzie.

Luty - opisywałem zimową pielęgnację leśnego ogrodu oraz zbiór nasion dyni. Leśne ogrody są tymi właśnie miejscami, gdzie nie doceniłem potęgi upływu czasu i tego, jak bardzo się one zmieniają na korzyść z upływem lat. Prawdą jest to, co w licznych przykładach opisuje w swojej książce Tomas Remiarz , że im dłużej ogród istnieje, tym szybciej pracy ubywa, a plony są coraz większe. Warunkiem jednak jest założyć ogród w sposób przemyślany i dbać o niego poprawnie w pierwszych latach po to, by później, jak mawiał Mollison "designer becomes a recliner", co w naszym kręgu kulturowym określa się jako "rolnik śpi, a mu samo rośnie". I o ile w przypadku rolnika to nonsens, to w ogrodach leśnych dokładnie tak jest. Jeżeli chodzi o nasiona dyni, to wrócę do nich w opisie października, a teraz dodam jeszcze, że w lutym zajmowałem się intensywną uprawą mikrolistków, o której zapomniałem tu napisać, no ale że pisałem o niej przy innych okazjach to dodam tylko, iż po raz pierwszy od lat nie siałem groszku, gdyż nie cieszył się ostatnio powodzeniem, za to furorę robiła jak i poprzednio rzodkiewka oraz nieczęsto siany przeze mnie brokuł. Tym razem żadne mikrolistki się nie marnowały i nauczony tym doświadczeniem podobnie postąpię w tym roku. W chwili gdy piszę te słowa, czyli w pierwszej dekadzie grudnia, zaczyna się u mnie kolejny sezon na mikrolistki, których siewy zacznę w przyszłym tygodniu.

Marzec - ponownie namawiałem do tego, aby solidnie zadbać o produkcję własnej żywności, pokazywałem pierwsze siewy, wyciągałem drzewo ze stawu i sygnalizowałem, że chyba się zakochaliśmy w dyni bezłupinowej. I tak się rzeczywiście stało - dynia ta, a ściślej jej nasiona, zwane pestkami, mają stałe miejsce na naszym stole, podjadamy je tak, jak inni fistaszki czy popcorn. Nasze pestki jednak są samodzielnie wychodowane i przygotowane. Wyrosły na Zapłotku, sami je zebraliśmy, wysuszyliśmy, a teraz prażymy w przyprawach co tydzień czy dwa świeżą porcję, aby napełnić nimi słój stojący zawsze w zasięgu ręki, gdy wieczorem jest czas usiąść i się zrelaksować. Patrząc na tempo, w jakim pestki znikają, lekcja z tego płynie taka - posiać więcej dyń bezłupinowych w sezonie 2023!

Kwiecień - miesiąc pod znakiem żonkili, forsycji na początku, a kwitnącego leśnego ogrodu pod koniec. Pisałem o siewach pomidorów i papryk, oraz o coraz lepiej widocznych czosnkach i szpinakach. Te ostatnie z roku na rok udają się lepiej, ale okazało się, że bardzo wiele zależy od odmiany. W Ostoi bezapelacyjne wygrał poczciwy stary Matador, wszystkie inne nowsze odmiany mające być lepszymi, wymiękły przy Matadorze. Dlatego też, nauczony tym doświadczeniem, posiałem tej jesieni 3/4 Matadora i tylko 1/4 innych odmian w ramach kolejnych prób. Mój szpinak ma plonować bardzo wcześnie i nie chcę go już mieć po 15 maja, bo jego miejsce zająć ma wtedy kukurydza, albo fasola, albo coś innego ciepłolubnego. W kwietniu także z uwagą obserwuję co kiedy kwitnie, bo to znaki fenologiczne co kiedy siać do gruntu. W mijającym roku wszystkie te fenologiczne podpowiedzi mi się sprawdziły, za wyjątkiem groszku, który posadzony gdy kwitła forsycja, nie chciał kiełkować tygodniami, i wylazł z ziemi dużo później niż zwykle. Morał z tego taki - ufaj, ale sprawdzaj, czyli siej groszek co tydzień, a któryś z terminów na pewno będzie trafiony. Tak też uczynię w przyszłym roku - 10 nasion co tydzień przez miesiąc, zamiast 40 jednego dnia.

Maj - pisałem o znienawidzonych przymrozkach, o siewach i o jakonie, o moich planach hodowli własnych lokalnych odmian kukurydzy i dyni. Oba te projekty potoczyły się dobrze, ale o ile już coś mogę powiedzieć o efektach działań z kukurydzą, o tyle o dyniach dowiemy się za rok, gdy dojrzeją owoce z zebranych w tym roku nasion. W przypadku kukurydzy natomiast, już po kolorze i kształcie ziaren w kolbach można wnioskować, że posadzone odmiany przekrzyżowały się solidnie, dzięki czemu genotypy roślin w następnym pokoleniu będą bardziej zróżnicowane. Za to niezwykle polubiłem kukurydzę i mając w pamięci wszystkie obserwacje z tego roku, już teraz zaczynam myśleć ile i jakich nasion wysiać w nadchodzącym roku, aby dalej kontynuować selekcję. Wygląda na to, że jak to zawsze niemal w Ostoi bywa - pierwszy (poprzedni) rok był rokiem próby, drugi (obecny) rokiem wytężonej pracy, a następny (nadchodzący) będzie najbardziej udanym w historii Ostoi (tfu, tfu przez lewe ramię, aby nie zapeszyć). Materiału siewnego własnej hodowli mam na pewno dość, aby obsiać kilka razy większy obszar niż posiadam, mogę więc zameldować, że zadanie zostało wykonane.

Czerwiec - pisałem o uprawie alejowej ziemniaków, testach czosnków, nasadzeniach roślin wodnych i problemach ze zbyt szybko schnącym kompostem. To ostatnie było zmorą całego sezonu, ale poniekąd na własną prośbę bo ... w roku 2022 nie uruchomiłem nawadniania. W najgorsze upały podlewałem interwencyjnie konewką, aby przekonać się, jakie jest naprawdę minimum dostarczania wody aby uzyskać plon. Okazało się, że nie zużyłem nawet ćwierci tej objętości wody, jaka zwykle jest rekomendowana. Co więcej, jak co roku, dotyczyło to jedynie wysokointensywnych grządek przy domu, bo miejsca takie jak Zapłotek z jego kukurydzą i dyniami czy też ziemniaki w uprawie alejowej nie były w tym roku ani razu podlane. Jeżeli chodzi o czosnki, to pisałem, że boję się suszy, tymczasem, w okresie zbioru czosnku nieustannie lało, po raz pierwszy więc zebrałem czosnek mokry i brudny, co przełożyło się na utrudnione suszenie i dodatkową pracę przy czyszczeniu. W teście odmian niestety poległem - czosnek z moich ząbków wyszedł nieco mniejszy niż z sadzeniaków Harnasia, a największe plony dał Siberian, z tym że jeszcze ważniejsze okazało się, gdzie czosnki rosną. Największe porosły na podwyższonych grządkach o podwójnej wysokości (40 cm), a najmniejsze w cieniu wśród truskawek, co w sumie nie jest żadną lekcją, bo tak jest co roku i tego się spodziewałem. Nadal jednak będę sadził czosnek w truskawki, bo choć jest najmniejszy, to wymaga najmniej pracy i ma, wierzcie lub nie, najsilniejszy aromat. Taki, że trzeba z nim w kuchni uważać, aby nie przedawkować.

Lipiec - było w nim tyle wątków, że nie wszystkie zmieściły się w blogu. Najmilszym zaskoczeniem była marchewka Oxheart, o której i później pisałem, ale właśnie w lipcu zacząłem zbierać pierwsze, krótkie, pękate i pyszne korzenie. Przez kolejne miesiące wyrywałem po trochu największe marchewki, aby inne miały więcej miejsca do wzrostu, a pomimo to w listopadzie zebrałem z marchewkowej grządki potężny plon. Już teraz posiałem tą marchew na rok przyszły, a jednocześnie na pewno będę chciał zebrać jej nasiona. Pisałem również dużo o walce z zarazą ziemniaczaną i w tym roku potwierdziło się to, co zawsze pisałem - kluczem do opanowania chorób jest z jednej strony profilaktyka, ale z drugiej gdy już choroba się pojawi, konsekwentne i częste leczenie. Naturalne preparaty jakie stosuję nie działają długo, zaraza nawraca i zatrzymać ją można jedynie wtedy, gdy jest się na posterunku i wykona właściwy zabieg we właściwym czasie. Drobne zabiegi w małych dawkach codziennie działają zdecydowanie lepiej niż jeden stężony oprysk.

Sierpień - niemal cały wpis był o plonach, z ogrodu i ze stawu. O tych pierwszych pisałem wiele i za chwilę znowu napiszę, zostańmy na chwilę przy tych drugich. To pierwszy rok kiedy staw nieco nas karmi, aczkolwiek nie nadużywam jeszcze jego uprzejmości. Odłowiłem nieco ryb, tyle, aby moja Mama, która ryby kocha, mogła sobie coś wrzucić na patelnię, sam też spróbowałem własnej rybki, ale to by było na tyle. Obserwowałem natomiast zarówno intensywne tarło moich ryb, jak i ryby drapieżne polujące na drobiazg, spodziewam się więc, że w przyszłym roku rybki częściej zagoszczą na naszych talerzach. Będą zapewne doskonałym dodatkiem do cukinii, które opanowały lipiec, i sierpień, i wrzesień, i jeszcze część października. W tym roku wreszcie zmobilizowałem się do porządnej selekcji i zebrałem nasiona z najlepszych egzemplarzy, a na podstawie notatek w przyszłym roku wysieję już cukinii mniej, ale za to rokujących najlepiej. W tej całej obfitości zaczęliśmy też wybrzydzać. Dawniej, cieszyła nas każda cukinia i wciągaliśmy wszystkie jak odkurzacz, teraz też nas (no, powiedzmy uczciwie - mnie) każda cieszy, ale już słyszeć zaczynam, że "ta ma za grubą skórkę", "ta mogłaby być delikatniejsza", "ta taka nierówna, że źle się obiera". No cóż, zawsze twierdziłem, że dobrobyt psuje ... Poważnie jednak pisząc, pora na selekcję także pod względem tych cech użytkowych, a nie tylko pod względem wigoru i masy plonu.

Wrzesień - jeśli sierpień był o plonach, to wrzesień był o Plonach przez duże P. Popuściłem sobie cugle i wrzuciłem całą galerię zdjęć wrześniowych plonów. Zabrakło tam jednak pierwszej znaczącej ilości winogron, jakie zebrałem w tym roku. Nie uprawiam w zasadzie winorośli, mam jedną starszą i jedną młodziutką roślinę. Ta starsza dała w tym roku bardzo ładny plon, co biorąc pod uwagę niemal całkowity brak słońca, to, że pnie się po piorunochronie, konkurencję z malinami, brak odchwaszczania, podlewania i nawożenia i jakichkolwiek oprysków, uznaję za sukces. Wyciągając z tego wnioski, zamierzam tą winorośl rozmnożyć ze sztobrów i "niezobowiązująco" zasadzić tu i ówdzie. Uda się - dobrze, nie uda się  mała strata. Nie mogę się przekonać do tej rośliny i całej wiedzy o jej cięciu i pielęgnacji, dlatego traktuję ją po macoszemu. Jednakże, jeżeli zechce sama o siebie dbać i dawać mi plony takie jak w tym roku, to cóż, jestem na tak.

Październik - w tym miesiącu wpis był wyłącznie o dyniach, i szczerze powiedziawszy, tak jakby trwa on do dziś, bo nadal, w każdym tygodniu jedna lub dwie dynie idą pod nóż, każdą opisuję, próbuję na surowo i po przyrządzeniu, nasiona każdej są zebrane i wysuszone, a następnie zapada decyzja, czy dana dynia warta jest posiania za rok, czy też nie. Dynie w tym roku udały się nad wyraz, jeżeli tylko będą się dobrze przechowywać, to jest nadzieja, że będziemy je jeść do wiosny. Ale październik to przecież nie tylko dynie, to przede wszystkim obfity wysyp owoców w leśnych ogrodach, z których dla mnie największą frajdą są maliny. W tym roku po raz pierwszy zaowocowały maliny w leśnym ogrodzie po drugiej stronie stawu, zwanym Sorkiem, dając owoce niemal dwa razy większe niż te na piaszczystym ugorze podwórka. Rosną pod leszczynami, na ziemi zasilonej osadami ze stawu, pozbawione opieki innej niż koszenie ścieżek pomiędzy nasadzeniami. Rozrastają się dziko w każdym kierunku, można by powiedzieć, że są inwazyjne. Jeżeli tak dalej pójdzie, będę je kosił jak trawę i rzucał na ściółkę. Na szczęście, nie ma ryzyka że gdziekolwiek uciekną - z jednej strony woda, z dwóch innych suchy sosnowy bór, a z ostatniej pustynia sąsiada. Wiążę z nimi duże nadzieje na nadchodzące lata, mam nadzieję, że utworzą trudny do przebycia gąszcz i dodatkowo wzmocnią barierę między orzechami włoskimi a resztą leśnego ogrodu. Co się bowiem dzieje w orzechowym gaju, ma tam pozostać, z uwagi na juglon.

Listopad - zanim spadł śnieg, domykały się różne wątki. Najważniejszy z nich to wątek ziemniaczany, jak pisałem, zapowiadało się marnie z uwagi na nornice, ale wyszło całkiem, całkiem. Myślę, że ziemniaków starczy nam do marca lub kwietnia. W międzyczasie, muszę zastanowić się nad swoim stosunkiem do nornic, a ściślej do ich działań. Na chwilę obecną nie umiem powiedzieć, czy przedsięwezmę jakiekolwiek środki, czy też tak jak w tym roku, niech sobie kohabitują z ziemniakami. Listopad był tak ciepły, że niektóre siewy zimowe, a szczególnie szpinaki, powschodziły mi może i za wcześnie, ale to się dopiero okaże. Znalazłem też na grządce ciekawostkę - samosiejkę, która okazała się.... brukselką. Co prawda, póki co brukselki na niej takie bardziej dla krasnoludków, ale z ciekawości pozwalam jej nadal jeśli nie rosnąć, to trwać, i zobaczymy co z tego wyniknie.

Grudzień - teraz już w sumie niewiele się dzieje w ogrodzie, poza tradycyjnymi siewami zimowymi, uzupełnianiem kompostu na grządkach, cięciem wszystkiego co zbędne w leśnym ogrodzie i ściółkowaniu tym, naginaniem gałęzi drzewek owocowych aby szybciej owocowały, rąbąniem drewna ... czyli praca od świtu do zmierzchu, kiedy tylko jest szansa wybrać się do Ostoi. A po zmierzchu - łuskanie fasoli, wydłubywanie ziaren kukurydzy z wysuszonych kolb, pakowanie ziaren według własnego widzimisię, aby były gotowe na wymianę oraz do przyszłorocznych siewów, porządkowanie stosów innych suszących się nasion i ziół oraz generalne porządki. Do tego, przeglądanie katalogów z nasionami, poszukiwania nowych odmian o cechach przydatnych, jak odporność na zarazę ziemniaczaną czy przydatność do uprawy w pojemnikach. 

Pracowity rok kończy się bowiem pokazaniem światu mojego nowego kursu, o uprawie roślin jadalnych i ziół w pojemnikach, oraz rozpoczęciem prac nad innymi nowymi kursami online, które, jeśli zdrowie dopisze, ukażą się w przyszłym roku. Ale, największą absolutnie satysfakcją z pracy w mijającym roku jest grono osób, które ukończyły mój kurs projektowania permakulturowego PDC i tworzą obecnie jedyną grupę takich osób wykształconą w Polsce i przez polskiego instruktora. Mam nadzieję, że uda mi się poprowadzić kolejną edycję tego kursu w nadchodzącym roku oraz że poniosą oni dalej kaganek permakulturowej oświaty, ucząc praktycznej permakutury, którą będą też stosować na swoich balkonach, tarasach, ogródkach siedliskach czy farmach.

I to by było na tyle. Kończąc tym wpisem mijający rok mam nadzieję, że to o czym tutaj czytacie pomaga Wam czynić świat wokól siebie choć odrobinę bardziej przyjaznym do życia, dla Was, i dla wszystkich innych stworzeń. Dziękuję za Waszą uwagę, obecność i komentarze. Życzę Wam wszystkiego najlepszego w nadchodzącym Nowym Roku! 

wtorek, 22 listopada 2022

Zanim spadł śnieg

 

Był wieczór osiemnastego listopada. Pierwszy dzień tej jesieni, w którym temperatura utrzymywała się cały czas poniżej zera. Ciemność spowiła świat nieco po szesnastej, zakończyłem więc pracę w ogrodzie i zająłem się obiadem. Mniej więcej kilka minut po osiemnastej, najedzony i rozgrzany, wsłuchałem się w absolutną ciszę panującą za oknem. Świat jakby zasnął. Słyszałem jedynie własny puls i przez kilka  chwil zdawało się, że jestem jedyną żywą istotą na tej planecie. Dosyć to przerażające. Otrząsnąłem się i spojrzałem w ciemność za oknem. Widziałem tylko ciemność. Czy na pewno? Coś zawirowało ... Aby się upewnić, wyszedłem na ganek i tam był on - śnieg, pierwsza puchowa kołderka w tym roku. Dla mnie to definitywne zakończenie tego ogrodniczego sezonu. Pomimo iż ogród nie ma zmiłowania i jakieś prace wykonuje się nawet w środku zimy, to już nie jest to. Sezon 2022 ogłaszam za zamknięty.

Zanim jednak spadł śnieg, jesień przyniosła tyle zajęć, że nie sposób wszystkie opisać. Skupię się więc na najważniejszych. Na pewno należał do nich zbiór ziemniaków w leśnym ogrodzie, uprawianych w alejce pomiędzy drzewami. Jak pisałem, uprawa miała miejsce w sianie, koszonym na ścieżkach ogrodu. Krzewy ziemniaczane rosły niezwykle bujnie, ale pojawił się nowy problem - nornice. Podjadały one młode ziemniaki, a z racji że leśny ogród traktuję jak miejsce zarówno dla natury jak i dla mnie, to nie interweniowałem, pozostawiając bieg spraw przyrodzie. I rzeczywiście, pojawiła się lisica, polująca na nornice aby wykarmić młode, wiązało się to jednak z głębokimi, czasami nawet na pół metra wykopami. Wszystko to sugerowało, że plony ziemniaków będą mizerne, przystąpiłem więc do zbiorów z dużą dozą rezygnacji. Okazało się jednak, że straty nie są tak wielkie, jak je sobie wyobrażałem. Zamiast planowanych trzech worków ziemniaków zebrałem dwa i pół worka nieuszkodzonych, plus sporą ilość mniej lub bardziej nadgryzionych, ale wciąż zdatnych do spożycia, choć nie do długiego przechowywania. Jak na tak niezwyczajne okoliczności uprawy, jestem z tego plonu bardzo zadowolony i na pewno taką uprawę będę kontynuował.

Kolejnym zebranym plonem z którego jestem zadowolony jest marchew, a szczególnie odmiana Oxheart - krótka, pękata i bardzo, bardzo słodka. Dzięki swoim kształtom doskonale rosła w grządce podwyższonej, a jej zbiór jest banalnie prosty, bo nie trzeba się mocować z sięgającymi głęboko korzeniami. Na pewno będę ją siał w kolejnych latach, a nawet postaram się zebrać jej nasiona w przyszłym sezonie. Póki co, korzenie trafiły do wiader z piaskiem, a w nich do piwnicy, gdzie będą magazynowane. Część zjemy, ale część posadzę wiosną z powrotem na grządkę, aby zakwitły i wydały nasiona. Dlaczego ich po prostu nie zostawię w ziemi na zimę? A pamiętacie nornice? No właśnie, nie ma co ryzykować, niech zimują bezpiecznie w wiaderku.

Kolejną rośliną którą zebrałem i zmagazynowałem jest jakon, ale nie z powodu nornic a dlatego, że nie znosi on mrozu. Produktywność jakona zawsze mnie zadziwia, w tym roku z metra kwadratowego uzyskałem ponad jedenaście kilo jadalnych bulw, oraz trzydzieści pięć kłączy do posadzenia w przyszłym roku. A to wszystko z sześciu posadzonych roślin. Niezwykle udała się też uprawa jakona w pięćdziesięciolitrowym worku typu grow bag, gdzie dwie rośliny dały ponad dwa kilo bulw. To kolejny rok potwierdzający, że wreszcie jakona opanowałem i że czegoś się o jakonie nauczyłem przez te wszystkie lata eksperymentów i prób.

Nie chcąc zanudzać chwaleniem się plonami, wspomnę jeszcze tylko o kukurydzy. Fascynuje mnie ona z uwagi na to, że jest jedną z nielicznych znanych mi roślin gdzie patrząc na ziarno, można od razu dostrzec, czy, a jeśli tak to z kim, roślina się skrzyżowała. Nasiona kukurydzy bowiem od razu pokazują kolor dawcy pyłku, o ile jest dominujący. Dlatego też, gdy na kolbie rośliny sianej z żółtych nasion widzę ziarna zarówno żółte, jak i czarne, jestem pewien, że udało się skrzyżować dwie odmiany, a o to mi w przypadku kukurydzy chodzi. Czasami jednak są takie odmiany, gdzie bogactwo kolorów jest tak wielkie, że nic a nic o tym nie można powiedzieć, można tylko rozdziawić gębę i podziwiać.

Jesień to czas przygotowania grządek do kolejnego sezonu. Nauczony doświadczeniem, sprawdzam co roku stan podłoża na dnie grządki. Czasami odnajduję tam zjawiska niepożądane, takie jak plątanina korzeni pobliskich brzóz i sosen. W takiej sytuacji, aby mieć dobre plony, nie ma innego wyjścia jak takich gości z grządki usunąć. Przekładam część podłoża do taczki i systematycznie usuwam korzenie. Podłoże w ich okolicy jest całkowicie suche i wyjałowione, nawet za bardzo nie przypomina kompostu, którym grządka była napełniana. Podlewam więc grządkę gruntownie, uzupełniam kompostem, lekko ubijam, wyrównuję i albo zostawiam do wiosny, albo przystępuję do siewu zimowego.

Siew zimowy oznacza takie sianie, że albo rośliny wykiełkują już i będą dawać jakiś choćby minimalny plon zimą, albo, i tak jest częściej, że posieję je teraz, ale wykiełkują wczesną wiosną i wtedy też dopiero zaczną dawać plon. Szpinak jest klasycznym przykładem tej drugiej opcji, choć mam też szpinak który już teraz wykiełkował i w postaci malutkich roślinek ma szansę przezimować pod agrowłókniną. Oczywiście posadziłem też już czosnek ozimy oraz zimującą cebulę Shensyu, która już zaczęła w ciepłym listopadzie rosnąć, a teraz zobaczymy jak sobie da radę z mrozami i pierwszym śniegiem. Patrząc na nią myślę, że sobie poradzi. Posiałem też marchew i pietruszkę na wczesny zbiór, oraz nieco zimowych sałat.

Jeżeli chodzi o to, co mam nadzieję podjadać nawet zimą, choć w skromnych ilościach, to rośnie to na grządce opatulonej agrowłókniną już od jakiegoś czasu. Zielenią się tu głównie musztardowce, trzy odmiany zimowej sałaty, szpinak, trybula ogrodowa i klajtonia przeszyta - wszystkie te rośliny dają plon w postaci liści do sałatek, i wszystkie cechuje mniejsza lub większa odporność na mróz. Chcę sprawdzić, jakie zniosą temperatury zimą i czy, a jeśli tak to jaki plon będą dawać w najzimniejszych miesiącach. W teorii, gdy słoneczko nagrzeje grządkę, powinny bardzo powoli puszczać nowe listki i powiększać starsze, a w mroźne noce przetrwać w stanie "zahibernowanym". Ciekaw też jestem, czy a jeśli tak to które z nich doczekają wiosny i co wtedy pokażą - czy od razu będą chciały kwitnąć, czy też raczej dadzą nam pojeść?

Poza pracami ogrodowymi wciąż usiłuję znaleźć czas na prace leśne, co skutkuje tym, że nie interesują mnie ceny węgla i innych opałów, a ciepło promieniuje z mojego pieca kiedy tylko chcę. Jak zawsze i od lat, nie ścinam żadnych drzew, wciąż zagospodarowuję drewno ścięte przez bobry. Zapasy rosną i tak naprawdę przydałaby się nowa i większa drewutnia, ale tyle rzeczy jest, które by się przydały, że nie wiadomo w co ręce włożyć. Na razie wyremontowałem dach starej wiaty na drewno, kładąc nową papę i upewniając się, że składowane w wiacie drewno jest suchutkie. Jakość drewna w połączeniu z jakością pieca to nie tylko ciepły dom ale także czyste spalanie i czyste powietrze. Gdy mój piec się nagrzeje, nie ma śladu dymu nad kominem, widać jedynie wirujące fale gorąca i nieco pary. Zresztą, tak czy inaczej, wszystkie moje nasadzenia i uprawy na pewno pochłaniają więcej CO2 niż emituje mój piec.

Zanim jeszcze przyszedł większy mróz i spadł pierwszy śnieg, wracałem ze spaceru po zachodzie słońca. W szarówce ogarniającej podwórko rzuciły mi się w oczy kwiaty pozostałe na grządkach, gdzie nie ma już warzyw. Lwie paszcze, dalie, aksamitki, kosmosy, wyzierały na mnie z zapadających ciemności. Aparat uznał że już jest noc, zrobił więc im zdjęcia z lampą błyskową, a efekty widzicie obok. Dziś tylko nieliczne z nich jeszcze bronią się przed mrozem, niech więc zdjęcie to będzie symboliczną pamiątką właśnie zakończonego sezonu.





środa, 12 października 2022

Tylko o dyniach

 

Dzisiejszy wpis będzie tylko o dyniach, a ściślej o sprawach z nimi związanych jakie miały miejsce w końcu września i początku października. Już we wrześniu dały znać o sobie przymrozki, a temperatury na liściach roślin pozostawały ujemne do około ósmej-dziewiątej rano. Część roślin nic sobie jednak nie robiła z tego, wszak w ciągu dnia temperatura nadal rosła do kilkunastu stopni na plusie. Z moich obserwacji wynika, że poważne straty zaczynają się, gdy temperatura spadnie na kilka godzin poniżej minus pięciu stopni. Czekałem więc spokojnie ze zbiorem dyń, choć starsze liście obumierały, to młode żyły w najlepsze. Ba, żyły doskonale jakony, uznawane za całkowicie nieodporne na mróz. Ich zbiory są zawsze u mnie później niż dyń, bo plonem są bulwy schowane w ziemi, a ta ma ciągle jeszcze dwucyfrową temperaturę.

Równocześnie jednak ze spadkiem temperatury pojawiły się nowe niepokojące sygnały - najpierw z ogródu zaczęły znikać cukinie, objadane do cna, a następnie i na dyniach pojawiły się ślady małych ząbków. Nornice zaczęły tuczyć się na zimę. Zadziwiającym było to, że próbowały ogromnej większości owoców, ale następnie wybierały jeden i konsekwentnie obgryzały go, aby dostać się do nasion. Gdy im się to udało, z owocu zostawało niewiele. Robiły to przy tym tak sprytnie, że owoc widziany z góry wyglądał na nietknięty, natomiast gdy się go podniosło - sodoma i gomora. Obserwując to zjawisko doszedłem do wniosku, że mimo iz temperatury pozwalałyby dyniom jeszcze wisieć na krzakach, to najwyższy czas je zebrać. Dynie nadgryzione przez nornice niestety gorzej się przechowują, a ja je uprawiam z nadzieją, że będziemy je mogli jeść co najmniej do maja.

Nadszedł więc czas dyniowych żniw. Z każdą postępować trzeba jak z niemowlakiem, aby nie spowodować uszkodzeń mających wpływ na przechowywanie. Nie wolno odcinać ogonka, musi on w całości pozostać przy owocu. Dynie przemywam w roztworze wody z octem jabłkowym, ma to za zadanie odkazić i oczyścić skórkę, podatną na choroby grzybowe. Opłukane dynie układam na dworze, aby słońce i wiatr je obsuszyły. W idealnych warunkach dynie powinny dojrzewać ułożone na ganku czy werandzie przy południowej ścianie domu do czasu, aż ich skóra osiągnie żądaną twardość, czyli taką, że nie można dyni zarysować paznokciem beż użycia naprawdę sporej siły. U mnie niestety nie ma ku temu warunków, dlatego też dynie pojadą do miasta i tam będą sobie leżakować na parapetach i specjalnym dla nich regale. Dynie najlepiej się przechowują bowiem w temperaturze pokojowej.

Tegoroczny plon jest bardzo urozmaicony, a to z uwagi na to, że siałem bogatą mieszankę odmian. Służyć to ma wyhodowaniu własnej odmiany lokalnej, Ostojowej, selekcjonowanej wedle własnych kryteriów. Jest to proces dosyć żmudny, bo teraz czeka mnie obowiązek spróbowania każdego owocu i podjęcia decyzji, czy jego nasiona wchodzą do puli do siewu w przyszłym roku, czy też nie. Natura dokonała pierwszej selekcji za mnie - skoro z części odmian jest plon, a z innych nie, znaczy to że wybrane zostały już odmiany radzące sobie z warunkami w Ostoi. Teraz można by selekcjonować rośliny pod kątem masy plonu, wielkości i liczby owoców, szybkości dojrzewania, i może kiedyś się tym zajmę, na razie jednak zdecydowałem, że do puli siewów na przyszły rok trafią jedynie nasiona z owoców wybitnie smacznych. Po co bowiem uprawiać cos niesmacznego? 

O gustach się nie dyskutuje, bo wiadomo - jeden lubi ogórki, a drugi jak mu nogi śmierdzą .... ale tu, przy pracy nad własną odmianą, mogę kierować się swoim własnym gustem bez skrępowania. Dwa podstawowe kryteria wezmę pod uwagę - zawartość karotenu w owocach (im bardziej pomarańczowy miąższ, tym lepiej) oraz zawartość cukru (wygrają najsłodsze). Moje idealne dynie będą tez miały ładny, orzechowy zapach i posmak. Nasiona z dyń bladych, wodnistych, niesmacznych trafią do spożycia, nic się tu nie zmarnuje. Osobną grupę stanowią tu jednak dynie bezłupinowe, czyli takie, których nasion nie trzeba łuskać. Te dynie selekcjonuję na razie wyłącznie pod kątem zawartości nasion - im ich więcej, tym lepiej, a im więcej miąższu, tym gorzej. 

Proces selekcji wiąże się ściśle ze sposobem spożycia moich dyń. Na razie jeszcze nie jemy ich, a jedynie obserwujemy czujnie. Jest jeszcze tak wiele innych plonów teraz do spożycia, że dynie mogą czekać. Jeżeli jednak na którejkolwiek pojawiłyby się oznaki psucia, gnicia, infekcji grzybowej czy jakiekolwiek inne licho, dynia taka natychmiast trafiłaby do kuchni. Tam, niestety musi być najpierw przekrojona, bo pieczenie w piekarniku w całości niestety sprawia, że nasiona przestają się nadawać do siewu. Kroję więc zwykle koniuszek dyni, próbuję i o ile dana dynia rokuje dobrze, dzielę ją na pół, wydobywam nasiona, a połówki trafiają do piekarnika lub są zużywane kulinarnie na inny sposób. Nasiona są oddzielane od resztek miąższu, płukane, suszone i wstępnie pakowane osobno z każdej dyni. Opakowanie jest opisywane i czeka na długie zimowe wieczory.

Gdzieś w lutym czy marcu przychodzi taki dzień, kiedy wyjmuję te wszystkie paczuszki nasion, obliczam ile sadzonek dyni pragnę w nadchodzącym sezonie posadzić i przygotowuję odpowiednią partię nasion, biorąc taką samą liczbę z każdego woreczka i mieszając. Koniec z opisywaniem odmian, w tym procesie przestały mieć one znaczenie. To, co jest ważne, to świadomość, że w mieszance są nasiona z najlepiej smakujących owoców, jakie udało mi się w tym sezonie uzyskać. Istnieje więc spora szansa, że dadzą one potomstwo równie smaczne. A może jeszcze smaczniejsze, jeżeli samoistnie powstaną jakieś krzyżówki pomiędzy najsmaczniejszymi? Na to właśnie liczę, jak również na to, że każde kolejne pokolenie moich dyń będzie jeszcze lepiej przystosowane do warunków jakie panują w Ostoi, i do mojego stylu ogrodniczenia.

Jak co roku, kilka maleńkich dyń umili nam swoimi barwami jesień, postoją zresztą zapewne w domu do wiosny i dłużej. Jeszcze cieszą nas nieliczne ze zbiorów 2021, a puste miejsca uzupełniamy teraz właśnie tegorocznymi. Pięknie się prezentują na półce, szczególnie odmiana Jack Be Little robi wrażenie. Tegoroczny eksperyment z uprawą dyni w worku zainspirował mnie zresztą do ciekawego kolejnego eksperymentu w przyszłym roku, z tą małą ozdobną dynią właśnie. Ale na czym ten eksperyment polega i jakie będą jego efekty, napiszę już w kolejnym sezonie. Tymczasem, ten sezon dyniowy w ostojowym ogrodzie uznaję za zamknięty. Pozostaje teraz czekać aż z wiekowego klonu i lipy opadną liście, aby wyściółkować nimi jak co roku Zapłotek, gdzie dynie pojawią się znowu w połowie przyszłego maja. To był naprawdę udany sezon jeśli chodzi o dynie, pomimo suszy, przymrozków i nornic. Oby takich więcej!

środa, 21 września 2022

Sukcesiki

 

Są takie hobby i zajęcia, gdzie chwalenie się jest ich integralną częścią. Przysłowiowe są przechwałki myśliwych, wędkarzy i grzybiarzy, ale i ogrodnicy im nie ustępują. W dobie mediów społecznościowych chwalić się jest bardzo łatwo, zamieszczając zdjęcia swych ogrodów i plonów. Chwalenie się ma o tyle sens, że bywa doskonałą zachętą dla tych, którym nie wychodzi, aby się nie poddawali, oraz dla tych, którzy nigdy nic nie uprawiali, aby spróbowali. Sukcesy ogrodnicze bywają monumentalne (miliony zdjęć ogrodników tonących w cukiniach) oraz takie nieco mniej oczywiste, gdzie ogrodnik cieszy się z czegoś malutkiego i dla innych nieistotnego, ale dla niego samego niemal tak radosnego, jak wygrana w Lotto. Dziś więc parę słów o takich małych sukcesikach tego lata w Ostoi.

W tym roku przeznaczyłem kawałek Zapłotka na hodowlę kukurydzy. Posiałem mieszankę odmian oraz własne nasiona, blisko siebie, w nadziei na to, że się "pokrzyżują" i że pomoże mi to w pracach nad moją własną odmianą lokalną. Kukurydza nigdy nie chciała dobrze rosnąć w Ostoi, choć miałem ładne plony, ale na grządkach podwyższonych. Czyli, ładne były, ale mało. Tegoroczne poletko kukurydzy dostarczyło mi wiele radości bo pokazało, że niektóre odmiany w ogóle nie chcą u mnie rosnąć, a dosłownie tuż obok inne "kwitną". Nieco roślin zawiązało piękne kolby, dodatkowo jeszcze aby było ciekawiej, jeszcze nigdy wcześniej na takiej ilości nie pojawiła się głownia kukurydzy, grzyb zwany w Meksyku huitlacoche i uznawany za przysmak. Pojedliśmy więc sporo tej atrakcji, ale z drugiej strony przełoży się to na pewno na mniejszy zbiór nasion. Cieszyć się, czy martwić? Na razie się cieszę, bo główny cel - zebranie nasion do siewu w przyszłym sezonie, z nadzieją na ciekawe krzyżówki, na pewno zostanie zrealizowany. 

Choć uprawa dyń od lat idzie mi dobrze, to kilka odmian regularnie sprawiało problemy. Jedną z nich była Marina di Chioggia, która kwitła, nawet zawiązywała owoce, ale później gniły one lub zamierały. Postanowiłem więc zmienić nieco sposób uprawy i zamiast pozwolić się roślinom płożyć, puściłem je po siatce. Obawiałem się nieco czy moja pleciona siatka utrzyma ciężar takiej dyni, ale okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Owoce wreszcie rosną i zaczynają dojrzewać. Wydaje mi się, że Ostoja jest miejscem gdzie za dużo cienia i wilgoci dla tej odmiany, podniesienie jej więc ponad ściółkę i bliżej do słońca pomogło. Oczywiście, z tegorocznych dyń zbiorę nasiona, co może ułatwić uprawę tej odmiany w przyszłych latach.

Tuż przy bramie wjazdowej na podwórko był w Ostoi kawałek "ugoru", gdzie na gołej ziemi rosła czeremcha amerykańska. Oczyściłem ten kawałek, intensywnie podciąłem czeremchę i postanowiłem zrobić tam mikroskopijny leśny ogród. Czeremcha została od razu najwyższym drzewem gildii, a pod nią posadziłem jedną jabłonkę, kilka krzewów bobowatych, roślin miododajnych, czosnków niedźwiedzich i truskawek, oraz wysiałem sporo nasion poziomki. W tym do niedawna całkiem suchym i piaszczystym miejscu powstał kolejny zielony skrawek oraz zdarzyło się coś, co jeszcze nigdy nie miało miejsca w Ostoi - jabłonka dała jeden owoc w pełni wartościowy i jadalny w pierwszym roku po posadzeniu. Mówi się, że drzewko które czuje, że zbliża się jego kres, próbuje przedłużyć gatunek owocując, ja jednak mam nadzieję, że to nie jest ten przypadek. Przekonamy się w przyszłym roku, i mam nadzieję w latach kolejnych.

Zupełnie bez nakładów pracy trafił się kolejny sukcesik - piękne plony chmielu. Dziki chmiel zadomowił się w leśnym ogrodzie, zapewne przyniesiony ze ściółką koszoną na pograniczu lasu i łąki. Wspiął się na brzozy i obsypał szyszkami. Ściąłem całe pnącza i dopiero na ziemi żmudnie oddzieliliśmy szyszki chmielowe od reszty roślin. Teraz suszą się na strychu, a gdy się wysuszą, pomyślimy co z nimi uczynić, bo jest ich naprawdę sporo. Pod chmielem z kolej, zaczynają owocować maliny jesienne, przy których wykonuję dwie czynności - późną zimą ścinam szczątki tuż przy ziemi, a o tej porze i później absorbują nas zbiory. Fajne są takie sukcesy bez nakładów pracy, prawda?

Jednakże, nie zawsze jest tak, a przeciwnie, często jest odwrotnie - sukcesik przychodzi tak nieśmiało, jak niespodziewany gość. I trzeba na niego solidnie napracować. Tak niemal co roku jest z pomidorami. Od kilku lat zaraza ziemniaczana nie daje za wygraną i trzeba jej zapobiegać, a potem z nią wojować. Nic to Baśka, jednak - udało się po raz kolejny uciec grabarzowi z pod łopaty i ocalić pomidory, zamiast śpiewać im adios. Co więcej, ze wszystkich które najdzielniej opierają się zarazie, zbieram nasiona i praca nad lokalną odmianą na tą cholerę odporną jest moim największym priorytetem jeżeli chodzi o "prace hodowlane". Przy okazji, celebruję każdego pomidora - jego wygląd, zapach, smak, teksturę i wreszcie przekrój. Niektórym robię zdjęcia do archiwum po to, aby lepiej pamiętać wyniki tego sezonu, co z kolei powinno ułatwić przyszłoroczne decyzje - co posiać.

Podobnie i tegoroczne plony z pasieki są efektem wytężonej pracy, gdyż zawiodły dwa główne pożytki, oraz Unia Europejska. Otóż, w okolicy Ostoi główne pożytki są tylko dwa - akacja i lipa. Nie ma pól rzepaku, gryki czy dużych sadów, nie ma łanów nawłoci czy wrzosu. Spadzi nie ma, choć wokół puszcza, ale głównie sosnowa. I zdarzyło się tak w tym roku, że pięknie zapowiadające się kwiatostany akacji skosiły zimne deszcze, a lipa nie zdążyła się zapowiadać, bo nie zakwitła niemal wcale, a jak już zakwitła, to nie nektarowała. W międzyczasie, wierni unijnym dyrektywom i dopłatom okoliczni ziemianie wykosili do gołego nadrzeczne łąki, w efekcie czego moim pszczołom zostały jedynie drobne enklawy z pożytkami - moje podwórko, ogrody leśne, łączka kwietna nad stawem i spirala ziołowa. Można powiedzieć, że na moim terenie były okresy, kiedy każdy kwiatek uginał się od pszczół. No i cos tam w końcu nazbierały, a z części tego skorzystałem i ja, pomimo tego, że przez cały sezon nie byłem dobrej myśli. Jest więc i niedosyt, i satysfakcja, jak w życiu.

Być może pszczołom pomogło to, że po raz pierwszy w tym roku zrobiłem rozsady rozmaitego kwiecia z nasion i sadząc pomidora, ogórka, fasolę czy dynię, tuż obok wtykałem do ziemi, w grządkę lub do worka uprawowego sadzonkę kwitnącego zielska, losowo wybraną. Efekty tego szaleństwa były różne, ale w większości przypadków kwiatki urosły i zakwitły, a w niektórych przypadkach całkowicie opanowały i zdominowały swoją okolicę. Tam, gdzie się tak działo, po prostu kwiaty rosnące jak to zwykle bywa do słońca, przyginałem do poziomu. Teraz, w końcówce sezonu wygląda to tak, że aby dojść do grządki czy donicy, muszę się przedrzeć przez barierę z kwiatków. Niezły cyrk, prawda?

Wszystko to jednak furda, bo największym sukcesem jest zawsze to, że jest co włożyć do gara. Że sprawiam radość tym, z którymi dzielę się plonami. Że jemy żywność zdrową, bez szkodliwych substancji, bogatą w składniki odżywcze i tak świeżą, że jeszcze chwilę przed trafieniem na patelnięe czy do garnka, dyndała na krzaku lub tkwiła w ziemi. Że jesteśmy w stanie naprawdę dużo naszych plonów wysuszyć, zawekować, ukisić, zamrozić, znieść do piwnicy, aby spać spokojniej w tych ciekawych czasach.  Kończę więc ten wpis kilkoma zdjęciami moich plonów, dla zachęty dla wszystkich, oraz oczywiście, aby pochwalić się nieco i nakarmić demona o imieniu Parcie na Szkło ;)