czwartek, 12 maja 2016

Po bandzie

 W Ostoi czajki drą buzie na całego, a wtórują im żurawie. Spacerując po wątłych łąkowych murawach trzeba naprawdę mieć oczy otwarte, aby nie wdepnąć w czajcze gniazdka i jajka. W trzcinowiskach coś się tłucze i rozrabia, niemal za każdym razem co innego, jednego spaceru dziki, drugiego sarny, trzeciego łosie, a czasami wszystko naraz. A gdy zapada zmrok, jak w starej piosence, "żaby w sadzawce rozpaliły ogień", i rechoczą na całą okolicę.

Ponieważ do Ostoi zbliżają się wielkimi krokami warsztaty permakultury, to "lecę ostro po bandzie", aby uczestnicy mieli co w Ostoi oglądać. Ignorując nadchodzącą Zimną Zośkę, intensywnie sadzę pomidory na mojej grządce z kostek słomy. Ponad 40 krzaczków znalazło swój dom w słomie i jak na razie mają się dobrze. Z niepokojem obserwować teraz będę prognozy pogody i trzymać kciuki za brak przymrozków i gradobić. Póki co, mamy raczej problem odwrotny - brak opadów. Pomimo zapowiedzi burz, jedne idą na Łowicz, inne na Łódź, omijając nasze lasy niezwykle skutecznie. Po trzech latach obserwacji myślę, że nasze opady są o ponad jedną trzecią mniejsze, niż średnia dla regionu.

Zimnej Zośki boi się również yacon, po polsku zwany też jakonem - roślina wybitnie ciepłolubna, od tysięcy lat uprawiana w peruwiańskich Andach, a u nas mało znana. Podhodowałem bulwę w doniczce i dopiero teraz przewiozłem do Ostoi, trafiła na permakulturową grządkę grubo ściółkowaną słomą, jest nadzieja, że da sobie radę w nadchodzącym, zimnym tygodniu. Zupełnie natomiast nie obawiam się o Apiosa, czyli chobot bulwiasty, roślinę z Ameryki Północnej, całkowicie mrozoodporną. Apios ma wypełnić lukę w pnączach, kategorii roślin której zdecydowanie mi brakuje. Nie dość że jest pnączem, to jeszcze wiąże azot z powietrza, pięknie kwitnie, ma jadalne bulwy i podobno właściwości lecznicze - jednym słowem typowa roślina permakulturowa, która spełnia wiele funkcji. Bardzo chciałbym, aby na stałe zagościła w Ostoi, ale ponieważ lubi ona gleby wilgotne, nie będzie łatwo, bo jak wiadomo Ostoja piachem, i na piachu, stoi.

Nie zawodzą natomiast moje wielokrotnie już opisywane donice, z których dosłownie wylewa się zieloność. Rzodkiewki dochodzą, sałaty wychodzą, a nad wszystkim panuje gwiazdnica, przez wielu uznawana za dokuczliwy chwast, a dla mnie pyszna roślina jadalna, do wszelkich sałatek. Czego nie zjemy, użyźni glebę. Nie martwię się wcale, że gwiazdnica zagłuszy inne rośliny - gdy ją zjemy, odbiją. W niektórych donicach ładnie sobie rosną siewki jabłoni wyhodowane ze sklepowych jabłek, dam im jeszcze porosnąć do jesieni, a potem trafią na miejsca docelowe.

Na koniec jeszcze portrecik kwitnącego czosnku niedźwiedziego, którym się wreszcie nieco możemy podelektować. Pamiętam komentarze w stylu "kaktus mi wyrośnie, jak Ci czosnek niedźwiedzi na tym piachu urośnie"... Moi mili, pokażcie Wasze kaktusy. Jak widać warto czasami "pójść po bandzie", zadziałać niekonwencjonalnie i potestować "niemożliwe". A najlepiej to nie wiedzieć, że jest niemożliwe i próbować, wtedy napewno się uda.

środa, 4 maja 2016

Eksperyment

W Ostoi w domku dla owadów ruch jak na Marszałkowskiej, wolna miłość kwitnie wśród pszczół murarek. Gdy Słońce przyświeca na pęczki trzciny, szyszki, glinę i pieńki, pszczółki i inne owady, których jest bez liku, dwoją się i troją, aby zająć jak najlepsze lokum. Pomimo że jakiś zwierz domek zdemolował, odrywając jego tylną ścianę i wyrzucając część zawartości, mieszkańcy domku doskonale przetrwali zimę i teraz usilnie starają się, aby ich następne pokolenia znalazły schronienie w tej jakże ekskluzywnej budowli. Domek zdecydowanie wymaga remontu, ale zwlekam z nim do chwili, gdy w domku zapanuje względny spokój - nie chcę zakłócać owadom wiosennych rytuałów.

Jeśli już jesteśmy przy zwierzętach, to nawet świeżo ułożony z kostek słomy ogródek ma też swojego lokatora. Ten uroczy padalec regularnie wygrzewa się na kostkach, nie przejmując się zbytnio moją obecnością. Brak kończyn nie przeszkadza mu absolutnie w pokonywaniu pionowych ścian kostek, a jedynym, co go niepokoi, są kosy - prawdziwe tegoroczne utrapienie Ostoi. Kosy upodobały sobie ściółkę ze zrębki, którą w niewiarygodny sposób rozrzucają na wszystkie strony w poszukiwaniu larw, poczwarek i dżdżownic. Nie gardzą również posadzonymi nasionami, ale jakby na to nie patrzeć, tu w lesie to one są "bardziej u siebie".

 Gdy kosy na grządkach harcują, trzeba uciekać się do innych metod uprawy. A u podstaw uprawy jest przygotowanie odpowiedniej gleby. Kolejny tegoroczny eksperyment wymaga podłoża silnie higroskopijnego, przygotowuję więc je z torfu i kompostu, z dodatkiem dolomitu dla odkwaszenia oraz mączki bazaltowej, aby zwiększyć zawartość mikro i makroelementów. Podłoże to umieszczę w "dziwnych" donicach z cienkiego filcu. Ta eksperymentalna uprawa ma pokazać, jak prosta, łatwa i przyjemna może być uprawa własnych warzyw, i że jest ona możliwa absolutnie wszędzie. Inspiracją jest system RGSS Larry Halla oraz teoria "air pruning", czyli stymulowanie rozwoju ekstremalnie gęstego i wydajnego systemu korzeniowego poprzez wymuszanie obumierania korzeni w zetknięciu z powietrzem.

Gdy filcowa donica jest już gotowa, trafia ona do tacki z wodą. Taki system zapewni mi "komfort nieobecności" - mam nadzieję, że nawet w największe upały rośliny przetrwają tydzień mojej nieobecności. Pierwsze testowe donice ustawiłem, aby sprawdzić to własnie - jak się kształtuje wilgotność w nich po tygodniu i dłużej, bez żadnej opieki. Jeżeli sprawdzą się, będzie ich więcej. Oczywiście "industrialny" wygląd tacek i donic starałem się jakoś złagodzić, aby nie raził w Ostoi. Tradycyjnie, zrębki i wiklinowe płotki moim zdaniem sprostały zadaniu. Na początek spróbuję uprawy dyń, ogórków i pomidorów , ale metoda ta powinna się sprawdzać praktycznie wszędzie, gdzie jest skrawek miejsca i dość światła. Zamierzam więc ją wypróbować w tym samym czasie i na tarasie w wielkim mieście, a na zakończenie sezonu porównać wyniki.

Metody takie jak powyższa, nie są "solą tej ziemi" w Ostoi - głównym celem jest uprawa czysto permakulturowa, oparta w przeważającej części o rośliny wieloletnie. I choć część tych wieloletnich jest już posadzona, i choć część wcale nieźle rośnie, to na prawdziwe zbiory trzeba czasem poczekać i kilka lat. Na razie więc podziwiam piękne pędy szparagów, czy ogromne liście rabarbarów, ale ich nie zrywam, pozwalając im dobrze się zadomowić. "Bezobsługowe" tulipany dodają tym grządkom kolorytu, i tak jak one mają za rok czy dwa funkcjonować jadalne rośliny wieloletnie - główna praca to mają być zbiory. Tymczasem jednak trzeba być wiernym zasadzie "Zadbaj o Plon" i kolokwialnie mówiąc, mieć co jeść. Stąd też i te metody, z pogranicza permakultury, testowane też po to, aby wynikami podzielić się z Wami, tu na tym blogu, i zachęcić do produkcji własnego jedzenia. Bo jak mawia jeden z amerykańskich miejskich ogrodników, uprawa własnej żywności, to jak druk własnych pieniędzy.