środa, 21 września 2022

Sukcesiki

 

Są takie hobby i zajęcia, gdzie chwalenie się jest ich integralną częścią. Przysłowiowe są przechwałki myśliwych, wędkarzy i grzybiarzy, ale i ogrodnicy im nie ustępują. W dobie mediów społecznościowych chwalić się jest bardzo łatwo, zamieszczając zdjęcia swych ogrodów i plonów. Chwalenie się ma o tyle sens, że bywa doskonałą zachętą dla tych, którym nie wychodzi, aby się nie poddawali, oraz dla tych, którzy nigdy nic nie uprawiali, aby spróbowali. Sukcesy ogrodnicze bywają monumentalne (miliony zdjęć ogrodników tonących w cukiniach) oraz takie nieco mniej oczywiste, gdzie ogrodnik cieszy się z czegoś malutkiego i dla innych nieistotnego, ale dla niego samego niemal tak radosnego, jak wygrana w Lotto. Dziś więc parę słów o takich małych sukcesikach tego lata w Ostoi.

W tym roku przeznaczyłem kawałek Zapłotka na hodowlę kukurydzy. Posiałem mieszankę odmian oraz własne nasiona, blisko siebie, w nadziei na to, że się "pokrzyżują" i że pomoże mi to w pracach nad moją własną odmianą lokalną. Kukurydza nigdy nie chciała dobrze rosnąć w Ostoi, choć miałem ładne plony, ale na grządkach podwyższonych. Czyli, ładne były, ale mało. Tegoroczne poletko kukurydzy dostarczyło mi wiele radości bo pokazało, że niektóre odmiany w ogóle nie chcą u mnie rosnąć, a dosłownie tuż obok inne "kwitną". Nieco roślin zawiązało piękne kolby, dodatkowo jeszcze aby było ciekawiej, jeszcze nigdy wcześniej na takiej ilości nie pojawiła się głownia kukurydzy, grzyb zwany w Meksyku huitlacoche i uznawany za przysmak. Pojedliśmy więc sporo tej atrakcji, ale z drugiej strony przełoży się to na pewno na mniejszy zbiór nasion. Cieszyć się, czy martwić? Na razie się cieszę, bo główny cel - zebranie nasion do siewu w przyszłym sezonie, z nadzieją na ciekawe krzyżówki, na pewno zostanie zrealizowany. 

Choć uprawa dyń od lat idzie mi dobrze, to kilka odmian regularnie sprawiało problemy. Jedną z nich była Marina di Chioggia, która kwitła, nawet zawiązywała owoce, ale później gniły one lub zamierały. Postanowiłem więc zmienić nieco sposób uprawy i zamiast pozwolić się roślinom płożyć, puściłem je po siatce. Obawiałem się nieco czy moja pleciona siatka utrzyma ciężar takiej dyni, ale okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Owoce wreszcie rosną i zaczynają dojrzewać. Wydaje mi się, że Ostoja jest miejscem gdzie za dużo cienia i wilgoci dla tej odmiany, podniesienie jej więc ponad ściółkę i bliżej do słońca pomogło. Oczywiście, z tegorocznych dyń zbiorę nasiona, co może ułatwić uprawę tej odmiany w przyszłych latach.

Tuż przy bramie wjazdowej na podwórko był w Ostoi kawałek "ugoru", gdzie na gołej ziemi rosła czeremcha amerykańska. Oczyściłem ten kawałek, intensywnie podciąłem czeremchę i postanowiłem zrobić tam mikroskopijny leśny ogród. Czeremcha została od razu najwyższym drzewem gildii, a pod nią posadziłem jedną jabłonkę, kilka krzewów bobowatych, roślin miododajnych, czosnków niedźwiedzich i truskawek, oraz wysiałem sporo nasion poziomki. W tym do niedawna całkiem suchym i piaszczystym miejscu powstał kolejny zielony skrawek oraz zdarzyło się coś, co jeszcze nigdy nie miało miejsca w Ostoi - jabłonka dała jeden owoc w pełni wartościowy i jadalny w pierwszym roku po posadzeniu. Mówi się, że drzewko które czuje, że zbliża się jego kres, próbuje przedłużyć gatunek owocując, ja jednak mam nadzieję, że to nie jest ten przypadek. Przekonamy się w przyszłym roku, i mam nadzieję w latach kolejnych.

Zupełnie bez nakładów pracy trafił się kolejny sukcesik - piękne plony chmielu. Dziki chmiel zadomowił się w leśnym ogrodzie, zapewne przyniesiony ze ściółką koszoną na pograniczu lasu i łąki. Wspiął się na brzozy i obsypał szyszkami. Ściąłem całe pnącza i dopiero na ziemi żmudnie oddzieliliśmy szyszki chmielowe od reszty roślin. Teraz suszą się na strychu, a gdy się wysuszą, pomyślimy co z nimi uczynić, bo jest ich naprawdę sporo. Pod chmielem z kolej, zaczynają owocować maliny jesienne, przy których wykonuję dwie czynności - późną zimą ścinam szczątki tuż przy ziemi, a o tej porze i później absorbują nas zbiory. Fajne są takie sukcesy bez nakładów pracy, prawda?

Jednakże, nie zawsze jest tak, a przeciwnie, często jest odwrotnie - sukcesik przychodzi tak nieśmiało, jak niespodziewany gość. I trzeba na niego solidnie napracować. Tak niemal co roku jest z pomidorami. Od kilku lat zaraza ziemniaczana nie daje za wygraną i trzeba jej zapobiegać, a potem z nią wojować. Nic to Baśka, jednak - udało się po raz kolejny uciec grabarzowi z pod łopaty i ocalić pomidory, zamiast śpiewać im adios. Co więcej, ze wszystkich które najdzielniej opierają się zarazie, zbieram nasiona i praca nad lokalną odmianą na tą cholerę odporną jest moim największym priorytetem jeżeli chodzi o "prace hodowlane". Przy okazji, celebruję każdego pomidora - jego wygląd, zapach, smak, teksturę i wreszcie przekrój. Niektórym robię zdjęcia do archiwum po to, aby lepiej pamiętać wyniki tego sezonu, co z kolei powinno ułatwić przyszłoroczne decyzje - co posiać.

Podobnie i tegoroczne plony z pasieki są efektem wytężonej pracy, gdyż zawiodły dwa główne pożytki, oraz Unia Europejska. Otóż, w okolicy Ostoi główne pożytki są tylko dwa - akacja i lipa. Nie ma pól rzepaku, gryki czy dużych sadów, nie ma łanów nawłoci czy wrzosu. Spadzi nie ma, choć wokół puszcza, ale głównie sosnowa. I zdarzyło się tak w tym roku, że pięknie zapowiadające się kwiatostany akacji skosiły zimne deszcze, a lipa nie zdążyła się zapowiadać, bo nie zakwitła niemal wcale, a jak już zakwitła, to nie nektarowała. W międzyczasie, wierni unijnym dyrektywom i dopłatom okoliczni ziemianie wykosili do gołego nadrzeczne łąki, w efekcie czego moim pszczołom zostały jedynie drobne enklawy z pożytkami - moje podwórko, ogrody leśne, łączka kwietna nad stawem i spirala ziołowa. Można powiedzieć, że na moim terenie były okresy, kiedy każdy kwiatek uginał się od pszczół. No i cos tam w końcu nazbierały, a z części tego skorzystałem i ja, pomimo tego, że przez cały sezon nie byłem dobrej myśli. Jest więc i niedosyt, i satysfakcja, jak w życiu.

Być może pszczołom pomogło to, że po raz pierwszy w tym roku zrobiłem rozsady rozmaitego kwiecia z nasion i sadząc pomidora, ogórka, fasolę czy dynię, tuż obok wtykałem do ziemi, w grządkę lub do worka uprawowego sadzonkę kwitnącego zielska, losowo wybraną. Efekty tego szaleństwa były różne, ale w większości przypadków kwiatki urosły i zakwitły, a w niektórych przypadkach całkowicie opanowały i zdominowały swoją okolicę. Tam, gdzie się tak działo, po prostu kwiaty rosnące jak to zwykle bywa do słońca, przyginałem do poziomu. Teraz, w końcówce sezonu wygląda to tak, że aby dojść do grządki czy donicy, muszę się przedrzeć przez barierę z kwiatków. Niezły cyrk, prawda?

Wszystko to jednak furda, bo największym sukcesem jest zawsze to, że jest co włożyć do gara. Że sprawiam radość tym, z którymi dzielę się plonami. Że jemy żywność zdrową, bez szkodliwych substancji, bogatą w składniki odżywcze i tak świeżą, że jeszcze chwilę przed trafieniem na patelnięe czy do garnka, dyndała na krzaku lub tkwiła w ziemi. Że jesteśmy w stanie naprawdę dużo naszych plonów wysuszyć, zawekować, ukisić, zamrozić, znieść do piwnicy, aby spać spokojniej w tych ciekawych czasach.  Kończę więc ten wpis kilkoma zdjęciami moich plonów, dla zachęty dla wszystkich, oraz oczywiście, aby pochwalić się nieco i nakarmić demona o imieniu Parcie na Szkło ;)












11 komentarzy:

  1. Ładne plony :) ja zebrałam na razie jedną kolbę, kolor ma granatowy ale jak się przyjrzeć, to ziarna mają różne kolory, tylko wszystkie ciemne. Pewnie ta kolorowa odmiana skrzyżowała się z ciemną. Miałam tylko dwa krzaczki pomidorów, ale zaraza nie dotknęła ich wcale, bez żadnych zabiegów. Myślę, że to dzięki temu, że było ich mało i nie było w ogóle ziemniaków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z chęcią przygarnę kilka nasion, w zamian za moje, które w przeważającej większości są żółte, ale w każdej kolbie trafia się losowo kilka fioletowych :) Być może będą jeszcze inne, odmian później dojrzewających których jeszcze nie zebrałem.

      Usuń
    2. Pewnie, to wyślę :)

      Usuń
  2. Moja przygoda z ogrodem zaczęła się dzięki Panu. Dziękuję 🌺 ze względu na dzieci miałam tylko koktajlowe pomidory, jeszcze dojrzewają, jeszcze dzieci prosto z krzaka zjadają, dziękuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zawsze cieszy mnie gdy ten blog się na coś przydaje :) Życzę samych ogrodniczych sukcesów i pięknych plonów w kolejnych sezonach.

      Usuń
  3. Dzień dobry! Dziękuje za kolejny wpis. Wszystkie poprzednie przeczytałam po kilka razy :-) Jest Pan moja inspiracją. Tydzień temu pozbyłam się ostatecznie glebogryzarki, która i tak stała bezużytecznie od półtora roku, kiedy to odkryłam permakulturę :-) Właśnie kończę też budowę ziemianki, do której niedługo trafią piękne jabłka z własnego, bardzo młodego jeszcze sadu oraz topinambur posadzony w skrzyniach po jabłkach, żeby się nie rozrastał nadmiernie. Chce się też podzielić z Panem autorskim pomysłem w duchu, mam nadzieje, permakultury. Otóż piach jest u mnie, podobnie jak i u Pana. Obsypanie ziemianki tym piachem, który pozostał po wykopie było bez sensu, bo musiałabym pół Sahary dodatkowo przytargać, bo sie ten piach osypywał ciagle. Kupiłam wiec 200 skrzynek od sadownika, który rezygnował z produkcji jabłek i obłożyłem ziemiankę skrzyniami wypełnionymi tą moją marną glebą. Od strony południowej dodałam dodatkowe rzędy skrzynek na zioła, a na dachu ziemianki niektóre skrzynie obsadziłam krzewami owocowymi, a inne wypełniłam kompostem i czekają na wiosnę. Posadzę w nich pomidory.Ścianę północną obsadzę bluszczem, który umocni skrzynie. Nie kupiłam ani grama dodatkowej ziemi. Tylko ziemia z wykopu i kompost. No i mozolna praca, którą uwielbiam. A że każda budowla w moim ogrodzie/ siedlisku dostaje jakąś nazwę, to na Pana cześć ziemiankę nazwałam Ostoją :-) Jeszcze raz dziękuję za inspirację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym zamiast bluszczu dała maliny :) ciekawa ziemianka!

      Usuń
    2. Och, maliny byłyby super, ale wymyśliłam sobie za ziemianką taki kącik ze stołem na upalne dni.Wokół mam drzewa - piękny tulipanowiec, klon i buki. Maliny są inwazyjne i szybko zajęłyby cały teren. A niedaleko jest wiata z piecem chlebowym. W tym roku często robiliśmy rodzinne pieczenie pizzy i wszystkie składniki dosłownie gotowały się w upale. A tak ustawimy stół w cieniu i można się bawić w robienie własnej pizzy z różnych składników.

      Usuń
  4. Dziękuję za miłe słowa, cieszę się jeśli moje wpisy okazują się przydatne. Zachęcam gorąco do podzielenia się opisem ziemianki na grupie Ogrodnictwo Permakulturowe na Facebooku, najlepiej gdy już będzie wiadomo, jak się spisuje. Pomysł jest bardzo ciekawy, zastanawiam się jedynie na ile szczelne pokrycie udało się uzyskać (myślę o tzw. mostkach termicznych, utrudniających utrzymanie temperatury w ziemiance). Jest cały nurt "ogrodnictwa w skrzynkach", nawet a dachach wieżowców w Nowym Jorku, z tego więc punktu widzenia, powinno to działać. Życzę udanych plonów z Pani Ostoi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję! Zrobię zdjęcia w jakiś słoneczny dzień i wrzucę na FB :-) Myślałam o szczelności jeszcze przed zabraniem się za obsypywanie, wiec okleiłam ziemiankę styropianem i i na to jeszcze dałam warstwę papy. A sama ziemianka jest wykonana z betonu - z formy używanej do szamb - tylko z wejściem z boku. Umieszczona jest w wykopie głębokim na metr ( głębiej się nie dało ze względu na poziom wody gruntowej, no i nie chciałam bawi się w kosztowne odwodnienia). Wystaje na jakieś niecałe 2 metry. Taka szambo-ziemianka to popularne teraz rozwiązanie i najszybsze w wykonaniu. Zwłaszcza jak nie jest się budowlańcem :-) i pracuje się intensywnie zawodowo, a do ogrodu gna się tylko w weekend. Mam nadzieję, ze styropian, papa i ziemia w skrzynkach pozwolą utrzymać temperaturę i wilgotność „ziemiankową”. Zdam relację na FB za jakiś czas :-) Na razie jest tam 8 stopni i 80% wilgotność.

    OdpowiedzUsuń
  6. A gdzie Pan kupił nasiona marchewki Oxheart?

    OdpowiedzUsuń