Gdy powietrze jest gorące, wilgotne, niemal tropikalne nawet gdy słońce schowa się za Ostojowy las, to znak, że będzie się działo. To pora, kiedy chorobotwórcze drobnoustroje, głównie grzyby, biorą się za moje pomidory. Zwykle, zaczyna się od grzyba Alternaria, który manifestuje się brązowymi plamami z żółtą obwódką, a po nim przychodzi Phytophtora, lepiej znany jako zaraz ziemniaczana, która pokrywa liście i łodygi wstrętnymi brązowymi plamami i niejednokrotnie kończy żywot krzewów. Sygnały ostrzegawcze są jednoznaczne i wyraziste, problem w tym, że nie będąc cały czas na miejscu, czasami zdarzało mi się w przeszłości dostrzec je zbyt późno, aby zdusić bestie w zarodku. W tym roku wszystko wskazuje na to, że z uwagi na późną wiosnę i nienormalną pogodę teraz, oba choróbska uderzą jednocześnie - dlatego tak ważna jest profilaktyka.
Nie zaniedbuję tejże od początku pomidorowego sezonu, który jak wierni czytelnicy wiedzą, zacząłem bardzo późno, siejąc nasiona 15 kwietnia a rozsady do gruntu w początku czerwca głównie. Od dnia, gdy znalazły się w gruncie mam je na oku, gdy tylko mogę. Stosuję regularnie naturalne profilaktyczne opryski i podwiązuję rosnące rośliny. Teraz jednak, przyszła pora na poważną prewencję. W skwarze i duchocie obcinam wszystkie liście z krzewów poniżej pierwszego grona owoców, aby zrobić przeciąg. Grzyby nie lubią przeciągu, a tak serio, to rośliny szybciej obsychają po porannej rosie, a grzyby do rozwoju potrzebują wilgoci. Parne powietrze też nie gromadzi się w gąszczu, dzięki czemu warunki do rozrodu grzybów pogarszają się drastycznie. Na koniec, w więcej miejsc dociera słońce, o niewątpliwie grzybobójczych właściwościach.
Mając na uwadze okoliczności pogody, wiem, że w tym roku zaraza może uderzyć w ciągu doby ta silnie, że nie będzie co zbierać. Dlatego też, już teraz, pomimo że pomidory są jeszcze zieloniuteńkie i maleńkie, robię pełną dokumentację fotograficzną - po jednej fotce grona z każdego krzaka. Nawet, jeśli odpukać, przyjdzie choróbsko i zdecymuje plony, będę miał pojęcie które odmiany rosły ładnie, a które gorzej, jak zawiązywały owoce, jakie duże i w jakiej liczbie. Coś po tym sezonie tak czy inaczej pozostanie, w formie nauki i wniosków na sezon następny. Oczywiście, nie poddaję się, nie ma o tym mowy i wciąż mam nadzieję, że uda się doprowadzić pomidorowe dzieło do końca, ale jak to mówią, strzeżonego ... Tymczasem, podaję pomidorom dodatkową dawkę gnojówki z ... pomidorów, sporządzonej z wycinanych w ostatnich tygodniach wilków, wierzę bowiem, że zielsko z pomidorów zawierać musi dokładnie to, czego potrzebują ... pomidory. Brzmi logicznie, prawda?
Ogoliwszy pomidorom dolne partie, po podaniu gnojówki doglebowo, myślę, co by tu jeszcze ... Biorę sekator i wycinam z grządek wszystko, co stare, przekwitłe, nieładne, chore (to wprawdzie ciężko znaleźć) i uszkodzone. Ścinam nadmiar ogórecznika, szałwi, aksamitek, kłosowca. Zbieram wszystkie plony. Wycinam naręcza kopru i zawieszam je na strychu aby wyschły. Przycinam do połowy bazylię, która rośnie pod większością pomidorów, ścinki zabieram do miasta na pesto. Chcę, aby po grządkach mógł hulać wiatr, aby było bardziej sucho niż zwykle, bo z powietrza można niemal wyciskać wodę i jak już wcześniej krakałem - nie wróży to dobrze.
Skończywszy z pomidorami, biorę się za dynie, cukinie i kabaczki - im z kolei grozi mączniak prawdziwy dyniowatych, również grzybowa choroba. Identycznie jak w przypadku pomidorów, dyniowate są prewencyjnie zadbane i na dzień 20 lipca (odpukać) nie ma ani jednego chorego liścia. Ale jak to mówi jedna z moich ulubionych maksym "ceną wolności jest wieczna czujność", a i ceną za gar pełen cukinii też ona jest. W ramach czujności tnę bez litości najstarsze liście, robiąc przewiew i przy okazji odsłaniając kwiaty, aby zapylacze miały do nich lepszy dostęp. Wycinam też liście skierowane na północ, bo mały z nich pożytek, szczególnie tam, gdzie nachodzą na siebie. Całość podlewam na koniec gnojówką z pokrzywy i żywokostu, bo z liści dyniowatych gnojówek nie robię.
W wyniku tych działań, zakrojonych na śmieszną dla niektórych zapewne skalę (powierzchnia upraw o której piszę to łącznie mniej niż 30 metrów kwadratowych) wywożę z grządek ponad jeden metr sześcienny tego, co ściąłem, i dodaję do niedawno utworzonej pryzmy kompostowej, którą przy okazji przerzucam. Spróbujcie to sobie wyobrazić - metr sześcienny ścinków z cięć pielęgnacyjnych, z 30 metrów kwadratowych ogrodu, a przecież wszystkie rośliny nadal żyją na grządkach - taka jest gęstość nasadzeń w Ostoi, a to przecież nie jest jeszcze koniec sezonu. O ile (myślmy pozytywnie - gdy) uda się przetrwać zarazy, szczyt bujności nastąpi w sierpniu, kiedy to zwykle nie sposób miedzy grządkami przejść bez uczucia, że się jest w Wietnamie i za krzakiem cukinii czai się Rambo.
Z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku, pakuję zebrane cukinie aby nakarmić nimi mieszczuchów i w zachodzącym słońcu opuszczam Ostoję na kilka dni. Nie wiem, co zastanę po powrocie, ale nie pozostaje teraz nic innego, jak włączyć ogrodniczy fatalizm i powiedzieć sakramentalne "kto przeżyje, wolnym będzie" i mieć nadzieję, że za parę dni zastanę wszystko w jak to się mówi "stanie niepogorszonym". Trzymajcie kciuki za moje pomidory, a wierzę, że będę mógł je wam pokazać w całej ich krasie, gdy dojrzeją. Miejcie też na oku własne, o ile uprawiacie, za które kciuki potrzymam ja. Umowa stoi?
Niektórzy twierdzą, że oprysk drożdżami chroni przed chorobami grzybowymi. A co Ty o tym sądzisz?
OdpowiedzUsuńOprysk drożdżami opiera się na założeniu, że drożdże zajmują nisze czyniąc je niedostępnymi dla chorobotwórczych grzybów. Drożdże żyją na wszystkim i we wszystkim w naturze, są więc jak najbardziej środkiem naturalnym. Dodatkowo, drożdże uwalniają szereg składników odżywczych i witamin, z których być może w formie dolistnej mogą skorzystać rośliny. Dlatego też, jest prawdopodobne, że drożdże mogą być tu pomocne. Tyle teoretycznego gadania, teraz moja praktyka. Zastosowałem eksperymentalnie drożdże w jednym roku, niestety bez pozytywnego efektu. Wziąłem pod uwagę ich trwałość, konieczność ich zakupu i odpowiedniego przygotowania, niepewność efektów i skreśliłem je z arsenału tego, co używam. Dążę do tego, aby nie używać tuzina preparatów, a dosłownie kilku, o których wiem, że będą skuteczne. Dlatego też za preparat działający dokładnie na takiej samej zasadzie jak drożdże ale prostszy w stosowaniu i skuteczniejszy uznaję serwatkę, a w jej zastępstwie oprysk z mleka (tylko dyniowate, nie pomidory), natomiast za najłatwiejsze w prewencji uważam wodę utlenioną i sodę oraz dla pomidorów kwas acetylosalicylowy (aspirynę). Uważam, że aby profilaktyka była skuteczna, musi być stosowana regularnie i zamiennie (co drugi oprysk innym środkiem). Jeżeli nie chcę stosować niczego kupnego, stosuję wywar ze skrzypu polnego (grzybobójczy) na zmianę z herbatką kompostową (zasiedlanie nisz pożytecznymi organizmami), ale obie te metody wymagają nieco pracy i doświadczenia, więc nie każdemu je polecam. Jak widać opcji jest wiele i jest z czego wybierać.
UsuńTo już wiem, co pójdę zrobić w ogrodzie :) mam pomidory "uratowane", bo usychały i sprzedawali sadzonki na targu po złotówce, które bardzo ładnie mi się rozrosły.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki
OdpowiedzUsuńDzięki :)
Usuń