środa, 14 lipca 2021

Pogoda i kwiecie

 

Pierwsza połowa lipca w Ostoi do spokojnych nie należy. Raz leje się z nieba żar taki, że wysiane do ziemi nasiona wysychają na pieprz i nie kiełkują, a kolejnego dnia front atmosferyczny rzuca gdzie popadnie gałęziami i przywozi tony wody. Zbiorniki deszczówki są od dawna pełne, ale ziemia chłonie wszystko, co zechce na nią spaść i po dobie od ulewy jest w wierzchnich warstwach sucha jak przysłowiowy pieprz. Bardzo wysoka wilgotność wraz z bardzo wysokimi temperaturami budzi obawy, że za momencik zacznie się horror grzybiczych chorób, szczególnie pomidorów i dyniowatych, dlatego też trzeba trzymać rękę na pulsie.

A że wszystko teraz rośnie jak szalone, to jest się czym opiekować. Gąszcz liści cieszy, ale blokuje też przepływ powietrza, co stwarza raj dla grzybów, w tym tych, które są be. Na początek idzie w ruch sznurek - uwiązuję wszystko co mogę do podpór i linek, aby rosło w pionie, co daje mi przewagę trzeciego wymiaru i wpuszcza więcej powietrza. Przy okazji idą w ruch nożyczki i sekator. Usuwam (bardzo na razie nieliczne) uszkodzone i stare liście, poczynając od dołu. Ponieważ w tym roku posadziłem wszystko celowo bardzo późno, to na razie cięcia są minimalne, ale z czasem zacznę ciąć mocniej. Na koniec wreszcie, gdy wszystko jest uwiązane i poobcinane, robię oprysk profilaktyczny. Pomidory co drugi tydzień dostają aspirynę a dyniowate mleko, podczas gdy w kolejnym tygodniu wszystko lekko spryskuję wodą utlenioną. Wierzę, że lepiej zapobiegać niż leczyć i jak na razie, odpukać, to się sprawdza.

Rok ten jest niezwykle ciekawy na grządkach Parszywej Dwunastki, z uwagi na ogromną liczbę samosiejek. Słowami Danuśki Jurandówny można by rzec, że "kwiecie pachnie", mając nadzieję, że koniec jednak będzie lepszy. Ogromna ilość ogórecznika, nagietka, aksamitek, akmelii, kłosowca czy szałwi rośnie sobie a muzom i bardzo mnie cieszy, bo żadnej ale to żadnej rozsady czy siewów nie czyniłem, a ogród sam się tym za mnie zajął. Mam nadzieję, że tak już to zostanie na kolejne lata, a co więcej, myślę że już w tym roku nadmiar tego kwiecia przesadzę w inne miejsca Ostoi, gdy tylko czas pozwoli. Tak się właśnie objawia ta słynna permakulturowa obfitość będąca efektem pracy z naturą a nie przeciw niej.

Skosiłem kwietną łąkę, acz z żalem, bo poległy wszystkie złocienie. Koszenie było masakrycznie trudne, bo Bambi, odwiedzający regularnie Pan Sarna, wygniótł w niej placki w trakcie swych drzemek i kosa "nie chciała brać". W efekcie, łąka wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy, ale cóż, zwiozłem z niej siano (z którego uformowałem pryzmę kompostową) i po upływie tygodnia cała łąka jest w kwieciu białej koniczyny, z czego radują się pszczoły, trzmiele i inne zapylacze. Podobnie, na Grządce Gratisów, kwitną lilie i liliowce, powoli wyłaniają się kwiatostany kolejnych czosnków, a z boku naciera krwawnica, stwarzając dylemat - pozwolić jej na inwazję, czy nie? Na razie niech sobie rośnie - krakowskim targiem, zetnę ją, gdy zacznie przekwitać, aby nie wydała zbyt wielu nasion.

Dbanie o pożytki dla pszczół się opłaca - drugie miodobranie przyniosło "wykonanie zadania", czyli kolejny strategiczny cel został osiągnięty. Nie trzeba będzie już chodzić do sklepu po miód przynajmniej przez rok, a i dla rodziny i przyjaciół wystarczy. Smak miodu został określony jako "unikalny", a "jeszcze takiego miodu nie jadłem" słychać przy niemal każdej degustacji. Przyznam, jest smaczny, jak na miód. Osobiście zdecydowanie wolę z pszczołami pracować niż efekty ich pracy konsumować, ale rozsądek podpowiada, że dobrze mieć pełne zabezpieczenie w temacie słodkości, miód taki albowiem zawsze może i zastąpić cukier, a i w barterze wymienionym być na coś czego u nas akurat brak.

Tymczasem, pomimo wariackich upałów, wydaje się, że zaczęły się grzyby. Na razie są kurki, w sporej obfitości. Uduszone w śmietanie, z własnym rozmarynem, czosnkiem, cebulą, tymiankiem i czym tam było pod ręką, wniosły do Ostoi zapowiedź jesieni (to już?) i powiew świeżości do kuchni, "przezieleninowanej" plonami z ogrodu. Kolejna zapowiedź tygodni tłustych też trafiła do gara - pierwsza tegoroczna cukinia. Poza tym, zebraliśmy ogromną ilość pietruszki naciowej i takiegoż selera do ususzenia, bób, resztki jagody kamczackiej, truskawki, odrobinę poziomek, szczypior, groszek cukrowy .... oj, nie będę zanudzał, wory wszystkiego. A co najśmieszniejsze, w zakamarku piwnicy znalazłem zapomniane wiadro z przechowywanymi w piasku bulwami jakona i okazało się, że są w doskonałym stanie i pyszne nawet na surowo. 

Wszystko to jednak dopiero uwertura, bo o ile pogoda szyków nie popsuje, a grzybowe choróbska nie zaatakują, to nadchodzi czas kwitnącego kopru i ogórków, miechunek, fasolki szparagowej, no i co zawsze u mnie najważniejsze co roku - czas pomidorów. Na razie przyglądam się pilnie zielonym małym owocom i skrzętnie notuję w głowie jak się poszczególne odmiany sprawują i rozwijają, ale pisać o nich będę dopiero wtedy, jak szczęśliwie dociągną do zbiorów. Bo wiecie, jak to bywa ... Jaś nie doczekał, a i Jurandówna również, choć kwiecie pachniało ... 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz