W lipcu zeszłego roku, w miejscowości Drummondville, w kanadyjskiej prowincji Quebec, ważyły się losy pokazanego na zdjęciu obok przydomowego ogródka. Właściciele, dzięki zdrowej żywności pochodzącej z własnej uprawy, byli w stanie schudnąć imponująco, poprawić też zdrowie i kondycję. Co z tego, gdy władze uznały ten ogródek za nielegalny. Mimo braku jakichkolwiek skarg, uznały iż należy ogródek ten zmniejszyć do 30% powierzchni, bo takie są przepisy. Resztę ziemi ma porastać trawnik. Właścicielom dano dwa tygodnie na likwidację ogródka, grożąc bardzo wysokimi grzywnami za każdy dzień zwłoki.
W obronie ogródka stanęli miłośnicy ogrodów, z pomocą internetu petycję w obronie tego małego zielonego zakątka podpisało 29 tysięcy osób.Tym razem władze ugięły się pod presją i pozwolono właścicielom ogród zatrzymać. Wygrano bitwę, ale nie wojnę. Władze tej miejscowości planują bowiem całkowity zakaz uprawiania ogrodów od strony ulicy, aby jak mówią, nadać miastu zunifikowany wygląd. Na szczęście zarządzenie to ma nie dotyczyć ogródków już istniejących, nasi właściciele będą więc nadal mogli uprawiać swój ogród bezpiecznie (rozczulająca dobroć władz, nieprawdaż?).
Rodzi się refleksja - z kim my walczymy? Jakim prawem ludzie, których sami wybieramy decydują o tym, co robimy na ziemi, którą zdobyliśmy ciężką pracą, którą sami uprawiamy, od której płacimy rosnące wciąż podatki, której bioróżnorodność przyczynia pożytku nie tylko nam, ale całej społeczności? Jakie zło wyrasta między tymi cukiniami i brokułami, z którym usiłują walczyć urzędnicy? Co jeszcze decydenci wymyślą, aby stłamsić naszą drobną niezależność i resztki pozostałej nam wolności?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz