niedziela, 23 lipca 2017

Czyste szaleństwo

 Całkiem niedawno pisałem o "resecie" donic w Ostoi, a tu proszę - już w nich kiełkują rzodkiewki, buraki, kapusty pac-choi i nie wiadomo jeszcze co. Upały i deszcze przyspieszają kiełkowanie i wszystko rośnie jak zwariowane, miecz to jednakże obosieczny. Rośliny mogą od razu "iść w kwiat", jeśli wysokie temperatury utrzymają się dłużej, a przed nami, tuż za rogiem, bezlitosny sierpień - miesiąc, w którym zawsze w Ostoi jest najcieplej i najbardziej, przeraźliwie wręcz sucho.

Póki co jednak, po porannym kapuśniaczku, zbieram co tam urosło - a to urwę kabaczka, a to ogórka, a to pierwsze dojrzałe pomidorki, a to się potknę  grzyba prawdziwego lub takiego co kozaczy, a to zioła ze spirali urwę i w słonecznej kuchni zaparzę na orzeźwiającą nawet w upał herbatę. Generalnie jednak jeszcze zielono mi - setki niedojrzałych pomidorów codziennie na deszczu mokną. Nie pamiętam takiego roku, aby tyle opadów nawiedzało Ostoję, zapewne wynika to z faktu, że system do zbierania deszczówki gotowy i sprawny jest, ot, zwykła złośliwość przyrody (a raczej efekt zmian klimatu, miotających nami od ekstremum do ekstremum),

 A skoro o spirali ziołowej mowa, to wydaje się, że zaczęła pełnić ona nową rolę - azylu dla zapylaczy. Okoliczne łąki wykoszone niemal do gołego i całe bzykające towarzystwo oraz majestatyczne motyle nie mając się gdzie podziać, wylądowały na podwórku w Ostoi. Zagęszczenie pszczół, trzmieli, motyli, chrząszczy jest ogromne, niemal nie ma kwiatka bez kilku owadów. Szaleńczy taniec nad spiralą trwa od świtu do zmierzchu, ze szczególnym natężeniem w okresie, kiedy na spiralę pada bezpośrednie światło słoneczne.


Ciągle sobie obiecuję znaleźć czas, aby pogapić się na to rojowisko przepięknych owadów, ale robota goni. Kontynuuję prace nad grządkami poza podwórkiem - syzyfowe prace. Kolejny fragment terenu przygotowuję nieco inaczej niż poprzedni, wszak głównym zadaniem Ostoi jest eksperymentowanie i sprawdzanie, co działa, a co nie. Tym razem najpierw koszę trawę, pozostawiając ją na miejscu. Kosiarka, podobnie zresztą jak i inne narzędzia "samobieżne" w Ostoi jest elektryczna. Nie używam żadnych narzędzi spalinowych.

Próbuję "podziubać" glebę widłami, ale zagłębiają się one na 4-5 centymetrów. Ubicie gleby jest zadziwiające, jak na tutejsze piaski. Wywożę taczką kompost liściowy i rozsypuję cieniutką warstwą, bo nie mam go za dużo, Kompost ten powstawał latami ze zbieranych jesienią liści i pozostawiony samemu sobie przekształcał się w mniej lub bardziej jednorodną masę, bogatą w kwasy humusowe i zasiedloną głównie przez grzybnię, ale i sporą ilość większych stworzeń, wliczając w to dżdżownice.

Kompost wraz ze skoszoną trawą polewam obficie wodą, przykrywam mokrymi kartonami i gazetami, a następnie całość ściółkuję sianem zebranym z nadrzecznej łąki. Warstwę siana daję grubą, na 20-25 centymetrów, i tak z czasem osiądzie. Tu nie robię ścieżek w stylu "dziurki od klucza", postanawiam, że ta część będzie poletkiem testowym dla uprawy ziemniaków, nie będzie więc konieczności wchodzić na tą część grządki częściej niż dwa-trzy razy w roku. Materiału starczyło na kolejną jedną trzecią terenu, pozostała więc ostatnia już, na szczęście, jedna trzecia do zagospodarowania. Mam już pewien pomysł, jak do sprawy podejść, ale o tym już po jego realizacji.

"Rzutem na taśmę", na wyścigi ze zmrokiem, postanawiam ogrodzić teren nowego ogródka, aby ochronić go przed dziką zwierzyną. Udało mi się zrobić 80%, gdy zapadła noc. Rano, obudzony przez żurawie wyjrzałem przez okienko poddasza i ujrzałem to - las napierający ze wszystkich stron na skrawek ziemi, który mu właśnie wyrwałem. Jak zwykle, opadły mnie wątpliwości, czy "pracuję z przyrodą a nie przeciw niej". Może lepiej byłoby oddać lasom co leśne i z podkulonym ogonem wrócić na warszawski taras?

A na tarasie tym, łatwiutko i czyściutko, hodować można również własne jedzenie, o czym świadczy niewyobrażalna obfitość pomidorów, papryczek, fasolek, ziół i innego tałatajstwa, które zaczynają go zarastać. Nie trzeba się użerać z dzikiem, zającem czy łosiem, kosy nie wyjadają nasion od razu po posadzeniu, ot, czasami kot sąsiadów coś rozgrzebie lub obsika. Użeranie się z lasem ma jednak (chyba ...) ukryty cel - jeżeli mnie się uda i wśród tych sosen i piachów Ostoi powstanie kiedyś prawdziwa oaza obfitości, bioróżnorodności i zrównoważonego rozwoju, oznaczać to będzie, że każdy i wszędzie dokonać tego potrafi. Bo w tym szaleństwie jest metoda - jak pisał nieodżałowany Bill Mollison, projektant permakulturowy potrafi zrobić Ogród Edenu z pustej skały sterczącej pośrodku oceanu, wymaga to jedynie czasu, wytrwałości i ... odrobiny szaleństwa.

7 komentarzy:

  1. Co to za roślinka z różowymi kwiatami ?-co tak lubią ją motyle

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrażenie, ze to oregano (lebiodka pospolita).. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest i jedno i drugie, wymieszane :) może i na lebiodkach siedzą, nie upieram się :)

      Usuń
  3. Piękne roje owadów nad ziołami. U mnie też kwitnące zioła przyciągają owady.
    I faktycznie, to lato jest wyjątkowo deszczowe. Woda z kranu jest w tym roku zbędna, szklarnię podlewam deszczówką.

    OdpowiedzUsuń
  4. A jakie to pomidorki na tarasie? Takie zdrowe, dorodne.

    OdpowiedzUsuń