Po zakończeniu większości zbiorów z donic podsiąkowych, przyszła pora zresetować je również. To, co w nich jeszcze rosło w zdecydowanej większości trafiło do kompostownika, tu i tam ocalała a to fasolka, a to bazylia, a to pomidor. Na wierzch każdej donicy dodałem po "calu" kompostu i obsiałem dosyć odważnie różnymi różnościami. Nie wiem, czy na niektóre nie za wcześnie, ale wszystko "w rękach" pogody. Ciekaw jestem tych wschodów, co wykiełkuje, a co się na mnie kolokwialnie mówiąc wypnie, jak to mówią, nie spróbujesz to się nie dowiesz. Więc próbuję. I nadal twierdzę, że jeśli chodzi o "wydajność z hektara", to te moje donice są niezwykle trudne do pobicia, gdyż dwa, a nawet czasami trzy fale plonów w sezonie pozostawiają konkurencję daleko w tyle.
W workach uprawowych też nieźle, zaczynają się czerwienić pierwsze pomidorki-koktajlówki. Pomidory zostały pozbawione większości dolnych liści, we na kostkach słomy zresztą również. Zaczynają owocować ogórki w słomie, a "słomiane" pomidory zachowują się z lekka ambiwalentnie. Odmiany sprawdzone w zeszłym roku, głównie o wzroście ciągłym, na starych, zeszłorocznych kostkach "idą jak burza", natomiast nowe odmiany testowe, głównie owocujące jednocześnie, na nowych tegorocznych kostkach, nie chcą kooperować. Gdyby nie rosnące na tych samych kostkach ogórki i dyniowate, myślałbym że to wina kostek, ale nie - raczej po prostu te odmiany są zbyt wydelikacone dla jednak pionierskich warunków Ostoi. Nie pomaga również ostatnio i wiatr, chłoszczący nowe kostki i ich mieszkańców, podczas gdy kostki stare są nieco bardziej osłonięte. Tak czy inaczej, warto było spróbować i potestować, jeszcze się nie poddajemy, wszak do końca sezonu daleko, dużo się jeszcze może wydarzyć.
System do zbiórki wody deszczowej powoli nabiera kształtów, wcinam się w stare rynny i wstawiam nowe elementy niezbędne do tego, aby gromadzona woda deszczowa miała dobrą jakość. Wszystko idzie jak z płatka do chwili, gdy okazuje się, że nie mam jak połączyć przerobionych rynien z "orurowanymi" zbiornikami - zabrakło dosłownie dwóch złączek. Podirytowany, przykładam zbyt wiele siły do tuby z klejem, i po chwili mam już "wszystko w kleju". Postanawiam najpierw się, i otoczenie, umyć, a następnie odpuścić. Ta robota może poczekać, z pustego i Salomon nie naleje ... Co usłyszawszy, niebo zaczęło lać, a ja obserwuję, jak "moja" deszczówka przez gotową rynnę, zamiast do zbiorników, leci na ziemię. No cóż ...
Postanawiam zrobić zdjęcie tego, czym palę, bo nikt mi chyba nie uwierzy, jeśli nie zobaczy. O niewierni wiejscy Tomasze, pytający w internetach "indukcja czy gaz" ... zróbcie sobie letnie kuchnie i palcie tym, co u Was na ziemi leży, przysłużycie się w ten sposób swoim portfelom, a i naszej planecie.
Witam! Też mam taką kuchnię:)Do robienia preparatów idealna a i coś na ząb da się przygotować. Tak sobie jeszcze myślę, że przydało by się wypróbować taką kuchnię solarną z tektury i folii aluminiowej chyba zrobioną.
OdpowiedzUsuńAle takiego systemu do zbierania wody zazdroszczę. U mnie w tej roli beczki, wiadra i miednice. Takie pojemniki robią wrażenie. Pozdrawiam.
Edyta
Dzień dobry :) z kuchni solarnej korzystam od kilku lat, sprawdza się świetnie: https://modosz.blogspot.com/2014/06/na-soneczku.html
UsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń