Na kostkach słomy dobiega z wolna końca czas pomidorów, a swoją potęgę zaczynają pokazywać dynie. Kostki ustawione na szczerym piachu podwórka potrzebowały więcej czasu aby stworzyć roślinom optymalne warunki, ale wydaje się, że wreszcie zaczynają nadrabiać stracony czas. Wiele sadzonek, które tkwiły niemal bez ruchu od końca maja nagle zaczyna dostawać wigoru - rosną, kwitną i owocują. Nauka stąd taka, że nie należy się zniechęcać i trzeba pozwolić roślinom iść ich własnym rytmem. Wielokrotnie mijając trzylistkowe krzaki kabaczków czy patisonów rozważałem czy ich nie usunąć i nie zastąpić czymś innym, ale okazało się że przetrwały i teraz odbijają. Dzięki temu i plony rozłożą się w czasie, zamiast jednorazowej klęski urodzaju, będzie rozciągnięty w czasie, mały ale stały, dopływ świeżych dyniowatych.
Jeśli o stałym dopływie mowa, to do rzeki plonów właśnie zaczęły dołączać fasole, głównie szparagowe. Siane były celowo po trochu, co tydzień lub dwa, aby właśnie nie wszystkie naraz wydały plon. Było to przyczyną wielu rozterek i źródłem dodatkowej pracy wiosną, ale teraz widać, że na jednej siatce są gotowe do zbioru, na drugiej podrastają, a na trzeciej dopiero kwitną. Ba, jest nawet taka siatka, na której fioletowa fasola dojrzała i niedługo się skończy, ale po niej pnie się fasola zielona, która zaowocuje dopiero za kilka tygodni.
Nie jest to jednak efekt błyskotliwego projektowania permakulturowego, ale ... błędu. Po prostu, myślałem, że fioletowa już nie wykiełkuje, więc kilka tygodni później wysiałem w tym samym miejscu zieloną. Okazało się, że fioletowa wkrótce wyłoniła się z pod ziemi, a zielona dopiero niedawno. I tak przypadkowo "odkryłem" nową technikę sadzenia fasoli, którą już celowo, na pewno w przyszłości będę stosował. Nauczony poprzednimi doświadczeniami, zacząłem również "polować" na najpiękniejsze strąki, aby zapobiec temu, iż skończą w garnku. Zbiór własnych nasion jest kluczowy dla funkcjonowania Ostoi, z roku na rok dzięki własnym nasionom możliwe jest osiąganie lepszych wyników mniejszym nakładem pracy. Wypatruję więc i oznakowuję strąki, z których nasiona pragnę zachować, pozwolę im całkowicie dojrzeć i wyschnąć na krzaku, o ile tylko pogoda pozwoli.
Pogoda pozwoliła pozbierać nieco ziół, jak na święto Zielne przystało, cztery pęczki ziół którymi Ostoja stoi zostały zawieszone na ganku, aby "strzec wejścia" do domku, a ściślej, zniechęcać owady do wlatywania do środka. Te pęczki jednak to zioła głównie dekoracyjne, bo te użytkowe suszą się na stryszku. W miarę wysychania trafiają do słoików, lub prosto do użytkowników w mieście. W Ostoi na miejscu póki co jedynymi ziołami z jakich korzystam są świeże ze spirali ziołowej - jako surowiec do "herbaty" i napojów. I nie miałbym nic przeciwko temu, aby tak pozostało, ale na wszelki wypadek zapasy rosną.
A skoro o pogodzie, to oczywiście w Noc Perseidów niebo było tak pokryte chmurami, że nie było mowy o żadnych obserwacjach. Za to następnej nocy, niebo nagrodziło niezwykłym spektaklem. Widać było meteoryty doskonale, trafiły się nawet eksplodujące tuż przed zniknięciem. Aparat pozostawiony na noc po zakończonych obserwacjach złapał tylko jednego delikwenta, ale dobre i to. Perseidy "odhaczone", można jak normalni ludzie spać, a nie gapić się w niebo jak sroka w gnat przez pół nocy .... aż do następnej Nocy Perseidów oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz