Jeszcze przed świtem budzą mnie puszczyki, a wkrótce dołącza do nich całe ptasie radio. Ostoja o tej porze roku to chóry mieszane, ptasio-żabie. Wstaję więc, i korzystając z tego, że za chłodno i za mokro na prace nadworne, żwawym krokiem ruszam na spacer. Bo jeśli nie teraz, to nigdy.
Mgły ścielą się nisko, a rachityczne mchy i porosty symulują zimę.
Światło jak i my, wkracza do lasu ścieżkami. Tu łatwiej mu dotrzeć, niż pod zwarte korony nawet rachitycznych sosen. Nieco później Słońce wznosi się wyżej i wrażenie "światła w tunelu" rozpływa się i zmienia, ale nadal jest dość malowniczo.
Łąki z kolei całe w świetle pastelowo rozproszonym, wilgotnym i miękkim. Ale tylko nieco nad ziemią. Wyżej niebo oferuje zupełnie inne widoki.

Majestatycznie i dumnie, jak para bombowców, suną ptaki w milczeniu, jedyne co zakłóca ciszę w tej magicznej chwili to donośny szum ich skrzydeł.
Nieopodal zrywa się też kaczka, ale nie do lotu - ucieka udając ranną, a w trzcinowisko usiłują się schować małe puchate kuleczki - kacze dzieci.
Wierzbka u sąsiadów, w połowie powalona przez bobry, a w połowie przez ludzi, nie traci kontaktu z ziemią i rośnie sobie w najlepsze. Wyciąga gałęzie do słońca, a korzenie ma w wodzie. Tu, kilkaset metrów od rzeki, bobry zdecydowały się zamieszkać. Nie pomieszkały długo, a mimo to krajobraz zmieniły. Przybyło wody, ubyło drzew.

Ale pora brać się do pracy ... Bo nadszedł taki dzień, że zamiary przerosły siły, i dość kompostu samemu w Ostoi nie mogę tej wiosny naprodukować. Za dużo się dzieje, i tu, i gdzie indziej, w rozkroku między miastem i wsią, trzeba było podkulić ogon pod siebie, i kompost zakupić. A ponieważ transport jest dosyć kosztowny, a kompost się nie psuje, zamówiłem całą paletę. Po wielu perypetiach doczekałem się wreszcie dostawy - samochodem, który za nic do Ostoi wjechać rady by nie dał. W związku z czym, od głównej drogi, do Ostoi, kompost transportowałem na raty ręcznym wózkiem wcześniej opisywanym, pokonując z każdą partią 200 metrów w jedną stronę i wracając "na pusto" piaszczystą leśną dróżką, urozmaiconą korzeniami sosen. Wózeczek złożył się z lekka pod ładunkiem dziesięciu worków od razu na starcie, więc wynegocjowałem z nim kompromis wynoszący siedem sztuk. W godzinę kompost był na podwórku, a ja wreszcie na moment zalegam w cieniu, ale z głęboką wdzięcznością dla atrakcji wiejskiego żywota, zastępujących wszystkie fitnesy i siłownie świata.

Po chwili wytchnienia pora zająć się resztą - sadzić pomidory, wysiać fasole, przygotować podłoże do uprawy w workach, lista jest długa, i w praktyce jej końca nie widać. W przerwach postanawiam zrobić kilka zdjęć roślin na spirali ziołowej, bo ostatnie robiłem dosyć dawno temu. Odniosłem wrażenie, że uczestnicy ostatnich warsztatów o budowie takich spiral mieli pewien niedosyt aktualnych zdjęć, więc tą drogą uzupełniam - to dla Was, jeśli oglądacie :)
Spirala wyłysiała na samej górze - ostatniej zimy, pomimo iż w poprzednich latach bywały sroższe i było dobrze, nie przeżyły rozmaryny. Pomimo tradycyjnego okrycia świerkowymi gałązkami, na razie brak życia na górze. Ale reszta spirali pięknie się zagęszcza.
Miejscami jest na tyle gęsto, że zaczynam się zastanawiać nad interwencją. Jednakże, spirala ta jest "bezobsługowa", czyli poza zbiorami ziół i bardzo rzadkim podlewaniem w najgorsze sierpniowe upały, staram się w jej życie nie ingerować.
Z drugiej strony jednak, to spirala ziołowa jest bez wątpienia ludzkim tworem i nie należy traktować jej jak wytworu nieskażonej natury. Trzeba będzie wypełnić misję ogrodnika i wpaść w ten gąszcz z sekatorem. Bo nic staram się nie wyrywać - miejsce korzeni jest w ziemi, a obcięta góra spełnia rolę ściółki. Tym sposobem do natury wraca wszystko, co mogę jej oddać, nawet na ludzką ręką zbudowanej spirali.
Na całej działce kwitnie czosnek niedźwiedzi, jedna z moich ulubionych roślin. Podziwiam, jak wiosną wyłania się z gleby, tym jednym, dwoma, czasami trzema listkami. Pamiętam, jak wprowadziłem go do Ostoi, wbrew wszelkim regułom, w ten kopny, suchy piach. Jak pierwszy raz wykiełkował, niemal wszędzie mając po jednym małym listku, jak w pierwszym roku niemal nie kwitł. Jak z roku na rok ma liści coraz więcej i coraz większych, no i jak od roku niemal wszędzie kwitnie. Pośród wielu porażek czosnkowy sukces dodaje mi sił do dalszego eksperymentowania.
Nad stawikiem przy spirali ziołowej mrugają modrymi oczkami niezapominajki, spomiędzy kamieni spirali wybijają mięty, rozpycha się po cienistej stronie bluszczyk kurdybanek, a tu i ówdzie widzę świeżą siewkę sosny, brzozy czy klonu. Ich żywot wkrótce się zakończy, takich siewek jest w Ostoi mnóstwo, większość i tak kończy żywoty w sierpniowe susze i upały.
A nieopodal zupełnie świeży eksperyment właśnie decyduje się przebudzić z zimowego snu. Pokazuje miniaturowy pierwszy listek i daje nadzieję, że i z nim będzie tak jak z czosnkiem niedźwiedzim. To urodlin, znany też jako pawpaw, o pysznych, dużych owocach. Na razie jednak daje pierwsze oznaki życia od jesieni, kiedy został posadzony. Sadzenie go w Ostoi to wyzwanie może mniejsze niż holzerowskie sadzenie cytryn w Alpach, ale mimo to solidne. Opady w Ostoi i rodzaj gleby daleko odstają od upodobań tej rośliny, ale będę próbował stworzyć jej właściwy mikroklimat i to tradycyjnie, bez chuchania i dmuchania na urodlin.

Na rozmaitych pracach upływa dzień, a słońce chyli się ku zachodowi. W cieniu tonie już znaczna część Ostoi, stare wały permakulturowe, ociupinkę tylko młodsze grządki wyniesione, pierwsze worki uprawowe, których lada dzień będzie więcej i całkowicie tegoroczne kostki słomy, nie obsadzone jeszcze roślinami, ale do tego celu przygotowane. Pora na dziś kończyć, choć jeszcze widno. Zaczynam czuć dobrodziejstwa ciągania wózka, słodkie zmęczenie w przedramionach.

Jeszcze rzut okiem na ostatni zakątek Ostoi tonący w słońcu. Teraz już zieleń bardziej się złoci niż zieleni. Mini sad na pierwszy rzut oka wygląda jak zły sen ogrodnika, ale te łany pokrzyw, mniszka, przegorzanu i tylko ja wiem czego jeszcze są tu wszystkie pożądane i celowe. Nikt nie uwierzy patrząc na to, że w tym miejscu był niemal czysty piach jeszcze całkiem niedawno. Każda z rosnących tu roślin spełnia wiele zadań, ma swoje miejsce i czas. Wpisuje się we wzorzec malutkiego leśnego ogrodu i pełni szereg funkcji, z których najważniejszą jest budowa gleby, czyli to, czego Ostoja potrzebuje najbardziej. I wraz z tą refleksją kolejny dzień w Ostoi przechodzi do historii, którą w dużej mierze same piszą te wszystkie rośliny, o jakich tu ja z kolei piszę, a moja rola jest tylko taka, aby to im ułatwiać. Na dziś jednak tego ułatwiania wystarczy, dobrej nocy.