Pogoda potrafi płatać figle i gdy w planach jest nocne oglądanie deszczów meteorytów z roju Perseid, musiało się właśnie zachmurzyć. W nadziei, że może w środku nocy lub nad ranem pogoda jednak się zmieni, ustawiam aparat wycelowany w niebo i padam w objęcia Morfeusza. Gdy budzę się rano, oczom moim ukazuje się taki widoczek - wielobarwne szlaki gwiazd wszelkiego autoramentu, układające się w subtelny, harmoniczny wzorzec. Kolejny dowód na to, że "a jednak się kręci". Są nawet trzy czy cztery meteoryty, w formie wyalienowanych z wzorca kresek. To doświadczenie trzeba będzie koniecznie powtórzyć przy różnych okazjach i przy lepszej pogodzie.
W "Kąciku Nowego Świata" grzecznie rosną sobie rośliny z obu Ameryk, tworząc ładną i zgraną polikulturę. Opóźniona w rozwoju kukurydza dopiero zaczyna doganiać jakony, dołem rosną fasolki, a nieco z boku dyniowate. W tle ściana z topinambura, tak zwanej żywności awaryjnej, gdyż nawet spod śniegu jego bulwy można wydobyć. Wszystko oczywiście w materacu różnorakiej ściółki, spodem z przewagą zrębki, górą głównie słomianej. Całość praktycznie niepodlewana, rośnie sobie samodzielnie.
Jeśli wpatrzymy się dobrze w gąszcz roślin, mignie nam tu i ówdzie śmieszna roślinka przypominająca truskawki na patyku - to komosa rózgowa, zwana też szpinakiem truskawkowym. Owoce rzeczywiście przypominają malutkie truskawki, a liście można spożywać jak szpinak, jednakże ani owoc nie jest zbyt smaczny, ani liści nie jest wiele. Główna zaleta tej rośliny to jej wygląd oraz możliwość wykorzystania mini-owoców do dekoracji potraw. Jest to roślina niewymagająca i łatwa w uprawie, mam nadzieję, że raz wysiana będzie się dalej samodzielnie mnożyć z czarnych i twardych nasion skrytych w mini-owocach.
Z pomidorami na dwoje babka wróżyła - te uprawiane w workach jeszcze nie dojrzewają, ale są "rycerzami bez skazy" - żadnych zniekształceń, chorób, odchyleń od normy, natomiast te uprawiane na kostkach słomy w połowie już zebrane, a część z nich niestety ucierpiała i wykazuje objawy suchej zgnilizny wierzchołkowej, czyli tak zwanego BER (Blossom End Rot). Nie jest to ani zjawisko masowe, ani nie niszczy całych owoców, jednakże uczy aby na przyszłość zadbać o większą dostępność wapnia i bardziej równomierne nawodnienie. Brak wapnia bowiem, lub problemy w jego przyswajaniu, w połączeniu z gwałtownymi zmianami dostępności wody, są głównymi przyczynami tej choroby. Na nic opryski z pokrzywy jak niektórzy radzą - trzeba raczej uciec się do dowolnej rozpuszczalnej soli wapnia, może to być na przykład jego chlorek, i w bardzo małym stężeniu podać roślinom. A na przyszły sezon, kostki słomy w ramach przygotowań solidnie potraktować dolomitem, lub może preparatem własnej roboty ze skorupek jaj, solidnie wcześniej w piekarniku wyprażonych.
To jednak, co w przyszłym sezonie wymaga całkowitej zmiany, to "rusztowania" po których pną się pomidory. Starałem się unikać masywnych konstrukcji, ale siatka typu szklarniowego, rekomendowana między innymi do ogórków, totalnie się nie sprawdziła. Zmuszony byłem wzmacniać całą konstrukcję przy użyciu linek, a przy pielęgnacji pomidorów siatka wielokrotnie wchodziła w paradę. Intensywnie więc zacznę poszukiwać lepszej metody na tymczasowe "rusztowania"na przyszły rok, ale póki co, raczę się tylko pomidorkiem prosto z krzaka, czego i Wam życzę, Drodzy Czytelnicy.
Jakie piękne, dorodne pomidory! Nie zaglądałam tutaj od ubiegłej wiosny i teraz nadrabiam zaległości.
OdpowiedzUsuńPrzyczyną blossom end rot może być nie tylko brak wapnia, ale również brak magnezu, a ściślej mówiąc nierównowaga tych dwóch antagonistycznych pierwiastków. Aby mu zapobiec dodaje się wówczas Epsom salts czyli siarczanu magnezu, ekologiczny sklep ogrodniczy niedaleko mnie zaleca ok. pół szklanki suchej soli na roślinę. Wszystko zależy jednak od lokalnych warunków, u mnie zawartość wapnia w wodzie jest wysoka, stąd potrzeba magnezu. Moja tajska papryczka, która niedługo będzie obchodziła 5 urodziny (zabieramy do domu na zimę) wprost uwielbia Epsom salts w znacznie większych dawkach niż przeciętny pomidor. Trzeba tylko uważać, żeby sole były bezzapachowe, zapachy to szkodliwe chemikalia. Nie nadaje się również do roślin chlorek magnezu, który sprzedawany jest jako suplement transdermalny.
Zastanawiam się, czy wystarczającej ilości wapnia dodałoby pomidorom ściółkowanie liśćmi mniszka lekarskiego. Skoro wyciąga on wapń z głębi ziemi i wynosi na powierzchnię, powinno zadziałać, przynajmniej w teorii tak mi się wydaje.
U mnie Epsom salt absolutnie nie była pomocna, natomiast czysty chlorek magnezu się sprawdził. Jeszcze jedna metoda to rozpuszczanie tlenku wapnia w occie jabłkowym i następnie rozcieńczanie wodą. Sądząc po masie wytwarzanych owoców, potrzeba by setek kilogramów mniszka aby zapewnić dość wapnia, dlatego staram się stosować naturalny dolomit, ale jeszcze nie doczekałem się wystarczającego wysycenia przyswajalnym wapniem.
OdpowiedzUsuńJakże wielkie jest moje zdziwienie! Powiadają ogrodnicy, że nawet chlorowana woda szkodzi roślinom, po chlorku magnezu mojej papryczce mocno pożółkły liście, a tu coś takiego, sprawdził się u pomidorów.
OdpowiedzUsuńZapisuję tlenek wapnia w pamięci.
Chyba wszystko jest kwestią dawki, trzeba zaczynać od bardzo małych ilości i dużych rozcieńczeń, a najlepiej by było obywać się bez tego.
Usuń