Moja Ostoja Daleko Od Szosy znajduje się w sercu puszczy, a jednocześnie godzinę jazdy od miasta, zapominając jednakże o fotoradarach. Czyli tak naprawdę, półtorej godziny od miasta. Gdy kończy się asfalt, a zaczyna odwieczny trakt przecinający las, którym przez wieki wozy w jedną stronę wiozły puszczańskie dobra, a w drugą pewnie "dobra luksusowe" z miast, takie jak garnki, perkale i gorzałka, odpinam pas bezpieczeństwa i tym symbolicznym gestem podkreślam ogarniające mnie uczucie wolności. Złudne, ale jednak wyzwalające.
Wielkomiejski pęd i irracjonalny stress, codzienny wysiłek, aby gdy odezwie się budzik wstać, i brnąć, i robić to, co jeszcze kilkanaście lat temu wygladało na przysłowiowe chwycenie Pana Boga za nogi, a teraz mierzi i zniesmacza, i dobija, i domaga się wręcz porzucenia - wszystko to z każdym metrem zostaje w tyle, a na scenę wkracza najpierw spokój, potem zapachy, smaki, obrazy, kojące duszę i umysł.
Tu, wśród piachów i sosen, wśród komarów i mgieł, wśród szumu rzeki i wiatru w gałęziach, odnajduję prawdę w kiełkującym ziarenku i kroplach rosy. Tu wino smakuje inaczej, a snu nie przerywa nic, chyba, że akurat żaby mają gody i rechocą szyderczo acz namiętnie, nie dając spać. Tu wracam do dawno zapomnianej botaniki i zoologii, tu raczkuję w kręgu permakultury, uprawy grzybów i krzewów.
A tam, w tym mieście z którego uciekam, wciąż myślę o wiosennym soku brzozowym, sadzę nasiona syberyjskich karagan, czytam o tym, jak zbudować piec rakietowy. Wpadłem z kretesem - Moja Ostoja Daleko Od Szosy zawładnęła moimi myślami do tego stopnia, że piszę tu o niej, o co nigdy bym siebie nie podejrzewał. Zadziwiające zjawiska zachodzą w ludzkiej duszy gdy zapuści się w las, na pola, gdy trzyma w dłoni grudę własnej ziemi i ściska ją jak drogą sobie istotę, gdy z nasion pieczołowicie umieszczonych w ziemi kiełkuje nowe życie ... kudy prezentacjom w PowerPoint'cie, choćby nie wiem jak życzliwie przyjętym, do radości jaką sprawia pierwszy z własnej grządki plon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz