niedziela, 22 stycznia 2023

Wykopki w styczniu

Przez większą część stycznia pogoda była marcowa. Zaczęły pokazywać się krokusy, młoda pokrzywa i dziki szczypiorek objawiały się obficie, na grządkach pod agrowłókniną zielenił się szpinak, zimowe sałaty, cebule i azjatyckie kapustne. Wciąż usiłowała dojrzeć brukselka, a kapusty liściowe i jarmuże skromnie, acz nieustannie, obdarzały plonem. Ziemia na grządkach zwykle nie była zmrożona, można więc było zająć się grządkami, które miały na swoją kolej czekać do wiosny. Podstawowe zabiegi polegały na uprzątnięciu części nadziemnych roślin i dodaniu na wierzch warstwy od 2 do 5 centymetrów kompostu, w zależności ile go z grządki ubyło. Czasami na grządce gotowej do wiosennego siewu zostało nieco roślin mających się świetnie i gotowych dać wiosną plon.

Na niektórych grządkach jednak, sprawa nie była taka prosta i trzeba było sięgnąć głębiej. Niemal do samego dna, bo tam bowiem głównie ukryły się bulwy chobota bulwiastego. Roślina ta, rodem z Ameryki, należy do bobowatych i pięknie wiąże azot z powietrza. Jest pnączem, świetnie więc radzi sobie na siatkach do uprawy pomidorów czy ogórków, dzieląc z nimi miejsce. Jest także rośliną wieloletnią - część nadziemna na zimę ginie, ale wiosną wypuszcza z ziemi nowe pędy, a pod ziemia tworzy nowe bulwki, a każda z nich może zostać posadzona po to, aby dać początek nowej roślinie. Był to więc czas chobotowych, styczniowych wykopków.

Wszystko zaczęło się od trzech bulwek chobota, wiele lat temu. Analizując jego potrzeby i porównując z warunkami w moim siedlisku, doszedłem do wniosku, że nie da sobie rady w piaszczystej glebie Ostoi i że posadzenie go od razu w leśnym ogrodzie byłoby "chobotobójstwem". Postanowiłem więc najpierw chobota namnożyć na warzywnych grządkach, sadząc po jednej bulwce na grządce o powierzchni metra kwadratowego. I to wszystko - dałem chobotowi spokój aż do teraz, sam o siebie dbał, rósł, wspinał się po siatkach, a nawet zakwitał, ale nasion wydać nie zdołał - za krótki sezon. Za to pod ziemią, każdy z trzech chobotów naprodukował po kilkanaście bulwek, które wiosną będę sadził w rozmaitych miejscach leśnego ogrodu w nadziei, że gdzieś się przyjmie. Kilka rezerwowych bulwek posadzę ponownie na grządkach, i zajrzę do nich za dwa lata.

W styczniu duża część ogrodniczej aktywności dzieje się pod dachem, a ściślej w kuchni. Tu testuję smak moich dyń, zbieram nasiona i decyduję, czy dana dynia ma rację bytu w moim ogrodzie, czy też nie. Ubiegłoroczne dynie przechowują się dobrze, ale w każdym tygodniu, jakby się umówiły, jedna z nich dostaje na skórce plam, co jest znakiem, że nadszedł jej czas. I idzie do gara, do piekarnika lub na patelnię. Wdzięczny jestem dyniom, że działają w sposób nieskoordynowany - jedną na tydzień z trudem, ale jesteśmy w stanie spożyć, obdzielając jeszcze przy okazji rodzinę, ale gdyby psuło się więcej, nie bylibyśmy w stanie tego przejeść, no i mogłoby nie starczyć dyń do wiosny. Jak na razie, jest dobrze, dyni starczyć powinno na kolejnych kilkanaście tygodni.

Z powyższych przyczyn, selekcjonując dynie do przyszłorocznego siewu, skrzętnie notuję datę kiedy zaczęła się psuć. Jest to bardzo istotne kryterium mojej selekcji - z dwóch dyń rosnących i smakujących podobnie, będę siał nasiona tej, która dała się dłużej przechować. Podstawą selekcji jednak, jak już kilkakrotnie pisałem, jest smak. I tu jest wiele, ale to bardzo wiele niespodzianek. Niektóre dynie, których smak na surowo jest "żaden", po upieczeniu stają się przepyszne. Inne z kolei odwrotnie - wydają się być rewelacyjne gdy próbowane na surowo, ale po upieczeniu stają się mdłe. W niektórych przeważa nuta orzechowa, w innych owocowa. Zasadniczo, wszystkie są "jadalne" i z każdej można przygotować super posiłek, ale czasami potrzeba do tego nieco kulinarnej inwencji, co sprawia, że w kuchni nie wieje nudą.

Tymczasem w sąsiedztwie Ostoi nie dzieje się dobrze i generalnie, systematycznie, powoli, wszystko schodzi na psy. Ludzka ingerencja oszpeca krajobraz, zamyka korytarze zwierzyny, nie szanuje ani przyrody, ani prawa, zakłócając spokój rezerwatu. Zdanie moje podzielają łabędzie, które z większych i bliższych wandalom jeziorek, przeniosły się do mnie. Nie cieszy mnie to wcale, ale wygląda na to, że u mnie lepszy rezerwat niż w rezerwacie. Miał rację Mollison mówiąc, że gdy jakaś instytucja nie funkcjonuje prawidłowo, to zamiast ją naprawiać i zmieniać, zakasz rękawy i zrób lepszą ... 


 


3 komentarze:

  1. Mi się dynia przejadła. I tak było jej niewiele w tym roku, ale to, co zostało, wcale nie kusi. Albo zrezygnuję z niej całkiem albo kupię jakieś nasiona reklamowane jako najsmaczniejsze na świecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dynie robię na tyle sposobów, że raczej mi się nie nudzi, tym bardziej, że później gdy już się skończy, jest długa przerwa. Można sobie też dynię zamarynować, jest doskonała w tej postaci, a jeszcze każdemu słoikowi można nadać inny smak, wrzucając inne przyprawy.

      Usuń
  2. Ja robię czasami z dyni zupę krem, bo ma wysoki indeks glikemiczny. Wczoraj byłem w naszym leśnym zakątku, pracy jest dużo, bo śnieg narobił szkód w sosnach. Na teren ogrodu dostał się jakiś zwierz kopytny (sarna, łoś) i ogrodzenie jest do naprawy.

    OdpowiedzUsuń