Gdy przez ostatnie lata świat "żył chorobami", nas szczęśliwie omijały one szerokim łukiem. Sprawiedliwości jednak chyba zawsze musi stać się zadość i każdy swoją dawkę nieszczęścia otrzymać musi, na przełomie stycznia więc i lutego dopadły nas wszystkich różne przypadłości, które sprawiły, że plany zimowych prac w Ostoi wzięły w łeb, a ja pojawiłem się w niej dopiero po Walentynkach. Poza kilkoma gałęziami sosen połamanymi pod ciężarem mokrego śniegu, zastałem wszystko w dobrym zdrowiu i stanie, co pozwoliło mi westchnąć z ulgą. No cóż, zaplanowane na styczeń i luty prace będą musiały poczekać. Zastanawiając się, co wymaga najpilniejszej troski w trakcie mojej krótkiej roboczej wizyty, doszedłem do wniosku, że czas na doroczną Akcję "Miskant".
Miskanty posadziłem na krótkim fragmencie granicy działki, w pobliżu stawu i leśnego ogrodu. Rosną przecudownie, tworząc skuteczną zasłonę dla niezbyt ciekawego widoku a także łagodzą dość silnie wiejący z tego kierunku wiatr. Miskanty jednakże trzeba co roku ściąć, aby młode zielone pędy nie musiały się przebijać przez masy zeszłorocznego suszu. Dodatkowo, miskanty posadziłęm też po to, aby dostarczały ściółki dla uprawy alejowej w pobliskim leśnym ogrodzie. Akcja "Miskant" przebiega więc następująco - układam na ziemi dwie gumy do mocowania łądunków na samochodowych bagażnikach. Nożycami do żywopłotu ścinam miskanty 10-20 centymetrów nad ziemią, a gdy uzbiera się już potężna sterta ponad dwumetrowej długości łodyg, spinam haczyki gum, tworząc wielki snopek. Zarzucam go sobie na głowę, jak to zwykle czynią kobiety w Afryce nosząc opałowy chrust i przenoszę zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej, w międzyrzędzie leśnego ogrodu, gdzie miskantem wyściółkuję rzędy pod ziemniaki.
Na wiosnę jest najwięcej pracy w ogrodzie. U nas w leśnym zakątku po zimie jest ogrom prac porządkowych. Mokry śnieg i wichury połamały drzewa, a na dodatek chyba sarna wtargnęła na teren niszcząc ogrodzenie.
OdpowiedzUsuń