piątek, 24 marca 2023

Znaki marca

 

Marzec w tym roku upływa pod znakiem dyń. Podobnie jak październik, listopad, grudzień, styczeń i luty - ciągle jemy dynie. Przechowują się pięknie, dobrze smakują, spożywamy więc jedną tygodniowo, rozpracowując kolejne sposoby ich przyrządzania. Równolegle, trwa selekcja moich dyń pod kątem smaku i innych pożądanych cech, a bank nasion stale rośnie. Jeżeli chodzi o dynie, samowystarczalność można uznać za w pełni osiągniętą, zarówno w zakresie kulinarnym, jak i produkcji materiału siewnego. Długo chyba nie kupię żadnych nasion dyni .... no chyba, że trafi się jakaś fajna odmiana ... wiecie przecież, jak działają uzależnienia ... Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek ulegnie i złamie swoje postanowienie, że już nigdy więcej! Nigdy nie mów nigdy - to prawda bardzo życiowa.

Marzec to także czas, kiedy zaczyna się obfitość jadalnych zielsk wszelakich. Zasadniczo, w siedlisku takim jak Ostoja, wśród lasów i łąk, uprawa warzyw o jadalnych liściach jest ludzką fanaberią. Człowiek bowiem z powodzeniem mógłby jadalne liście zbierać, właśnie teraz od marca, w ilościach hurtowych. Co więcej, znaczna część "dzikich liści" smakuje o niebo lepiej niż powiedzmy sałata z grządki, zapewne zawierają one też więcej składników odżywczych i prozdrowotnych. Wie o tym każdy, kto tak jak ja, wypatruje pierwszych młodych pokrzyw, zrywa garść, pędzi do kuchni i zaparza je przez kilka minut pod przykryciem. Napar z bardzo młodej pokrzywy, ten pierwszy danej wiosny, przypomina bombę energetyczno-witaminową, dosłownie czuć, jak energia wiosny wnika w pijącego. Później nadchodzi czas codziennej jajecznicy z pokrzywą, oraz innych dań, wkrótce też zaczyna się czas szczypiorów i niedźwiedziego czosnku, ale to już głównie rośliny przeze mnie posadzone w leśnym ogrodzie, choć przecież gdzie indziej dziko rosnące.

Jeżeli jednak wolisz tradycyjną zieleninę, to może szczypior? Nadmiar cebulek które się nie zmieściły na grządkach wykorzystuję na kuchennym parapecie. Dzięki temu, szczypiorek towarzyszy bardzo wielu daniom, posiekany nożyczkami i bezładnie rzucony na talerz. Staram się mieć trzy takie "hodowle" - gdy jedną tnę, pozostałe dwie odrastają. Wkrótce do szczypiorku dołączą zioła, a pierwsza będzie bazylia. Też lubię ja mieć pod ręką w kuchni, choć ona woli być raczej na tarasie, w pełnym słońcu, ale to będzie możliwe dopiero za dwa miesiące, gdy ryzyko przymrozków odejdzie w siną dal. Inne zioła muszą się troszczyć o siebie same, a to na spirali ziołowej w Ostoi, a to na tarasie w mieście - odrastają co roku i dają plony bez specjalnej opieki. Już teraz widzę jak odbija kłosowiec fenkułowy, kocimiętka, glistnik, krwawnik czy bluszczyk kurdybanek. Niedługo okaże się, jak zimę zniosły szałwie i rozmaryny, bo o mięty czy lebiodkę martwić się nie trzeba - na pewno jak tylko się ociepli, to się rozszaleją.

Ludzkie fanaberie nie omijają Ostoi, nie jest więc tak, że tylko dzikim zielskiem człowiek żyje. Pod osłoną agrowłókniny pięknie zieleni się szpinak siany w październiku, jego odpowiednik pozostający bez osłony jest teraz pięć razy mniejszy. Widać pierwsze pędzelki kiełkujących marchewek, a liście cebul i czosnków są już niemal dwudziestocentymetrowe. Zaczynają kiełkować pierwsze nasiona z siewów zimowych, głównie jakichś kwiatków. Pomieszałem pozbierane w zeszłym roku nasiona i wysiałem jesienią do pojemników, które całą zimę przebywały na zewnątrz, teraz przyroda sama decyduje kto i kiedy ma się do życia zbudzić. Obserwuję i gdy tylko roślinki osiągną odpowiednią wielkość, będę je stopniowo pikował do wielodoniczek, a kto jest kim okaże się dopiero, gdy podrosną, lub jeszcze lepiej, zakwitną.

Nie mam żadnych wątpliwości, że najbardziej spektakularną oznaką marca w Ostoi są krokusy. Jest ich już kilkaset, łącznie z tymi, które posadziłem zeszłej jesieni, wydając środki ze wsparcia moich działań na Patronite.pl. To już kolejne rośliny, jakie rosną dzięki temu, że ktoś docenia moją pracę. Nie mogę się już doczekać, co pokażą posadzone w leśnym ogrodzie drzewa i krzewy. Na razie jednak, cieszę się pięknymi krokusami, a wraz ze mną cieszą się pszczoły, noszące ogromne kule żółtego pyłku z krokusów do uli. W kolejnych latach, każdej jesieni, będę starał się dosadzić więcej tych pięknych roślin, a także wypracować jakiś sposób, aby może zechciały się same mnożyć, bo jak do tej pory nie mają ochoty, i chociaż sadzę je ponad dziesięć lat, to "młodych" jak nie było, tak nie ma. No cóż, takie to uroki gospodarowania na górze piachu, gdzie jak to mówią okoliczni "nic nie chce rosnąć i nic się nie opłaca". Jak widać, coś tam jednak rosnąć chce, trzeba mu tylko nieco pomóc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz