Marzec w tym roku upływa pod znakiem dyń. Podobnie jak październik, listopad, grudzień, styczeń i luty - ciągle jemy dynie. Przechowują się pięknie, dobrze smakują, spożywamy więc jedną tygodniowo, rozpracowując kolejne sposoby ich przyrządzania. Równolegle, trwa selekcja moich dyń pod kątem smaku i innych pożądanych cech, a bank nasion stale rośnie. Jeżeli chodzi o dynie, samowystarczalność można uznać za w pełni osiągniętą, zarówno w zakresie kulinarnym, jak i produkcji materiału siewnego. Długo chyba nie kupię żadnych nasion dyni .... no chyba, że trafi się jakaś fajna odmiana ... wiecie przecież, jak działają uzależnienia ... Nigdy nie wiadomo, kiedy człowiek ulegnie i złamie swoje postanowienie, że już nigdy więcej! Nigdy nie mów nigdy - to prawda bardzo życiowa.
Marzec to także czas, kiedy zaczyna się obfitość jadalnych zielsk wszelakich. Zasadniczo, w siedlisku takim jak Ostoja, wśród lasów i łąk, uprawa warzyw o jadalnych liściach jest ludzką fanaberią. Człowiek bowiem z powodzeniem mógłby jadalne liście zbierać, właśnie teraz od marca, w ilościach hurtowych. Co więcej, znaczna część "dzikich liści" smakuje o niebo lepiej niż powiedzmy sałata z grządki, zapewne zawierają one też więcej składników odżywczych i prozdrowotnych. Wie o tym każdy, kto tak jak ja, wypatruje pierwszych młodych pokrzyw, zrywa garść, pędzi do kuchni i zaparza je przez kilka minut pod przykryciem. Napar z bardzo młodej pokrzywy, ten pierwszy danej wiosny, przypomina bombę energetyczno-witaminową, dosłownie czuć, jak energia wiosny wnika w pijącego. Później nadchodzi czas codziennej jajecznicy z pokrzywą, oraz innych dań, wkrótce też zaczyna się czas szczypiorów i niedźwiedziego czosnku, ale to już głównie rośliny przeze mnie posadzone w leśnym ogrodzie, choć przecież gdzie indziej dziko rosnące.
Jeżeli jednak wolisz tradycyjną zieleninę, to może szczypior? Nadmiar cebulek które się nie zmieściły na grządkach wykorzystuję na kuchennym parapecie. Dzięki temu, szczypiorek towarzyszy bardzo wielu daniom, posiekany nożyczkami i bezładnie rzucony na talerz. Staram się mieć trzy takie "hodowle" - gdy jedną tnę, pozostałe dwie odrastają. Wkrótce do szczypiorku dołączą zioła, a pierwsza będzie bazylia. Też lubię ja mieć pod ręką w kuchni, choć ona woli być raczej na tarasie, w pełnym słońcu, ale to będzie możliwe dopiero za dwa miesiące, gdy ryzyko przymrozków odejdzie w siną dal. Inne zioła muszą się troszczyć o siebie same, a to na spirali ziołowej w Ostoi, a to na tarasie w mieście - odrastają co roku i dają plony bez specjalnej opieki. Już teraz widzę jak odbija kłosowiec fenkułowy, kocimiętka, glistnik, krwawnik czy bluszczyk kurdybanek. Niedługo okaże się, jak zimę zniosły szałwie i rozmaryny, bo o mięty czy lebiodkę martwić się nie trzeba - na pewno jak tylko się ociepli, to się rozszaleją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz