sobota, 10 października 2020

Metamorfoza grządek

Los zrzucił mi na głowę Ostoję w początku roku 2013. Gdy w połowie kwietnia zakładałem w niej pierwsze trzy grządki, nigdy nie przypuszczałem, że losy Ostoi i moje potoczą się tak a nie inaczej. Cała historia zaczęła się właśnie od tych trzech grządek, których obrzeża zbiłem ze starych desek znalezionych w szopie. Podłoże przygotowałem według własnej receptury, posiałem pierwsze nasiona i nie byłem wielkim optymistą, że cokolwiek z tego wyjdzie. Pisałem wtedy tak:
"Wiele wyzwań przed roślinami - nadmiar słońca, susza, zające i ptaki, zobaczymy, czy cokolwiek z tego wyjdzie przy dorywczej opiece."
No ale wyszło, lepiej lub gorzej, ale wyszło. I wychodziło rok po roku. Cieszyłem się z tych roślin, z plonów, z samego grzebania w ziemi. Wymyśliłem sobie, że najprościej powiększać warzywnik przenosząc te obrzeża z desek w bok, wypełniając ponownie, a w miejscu gdzie poprzednio stały, dosypać kompostu w miejscu, gdzie były ścieżki i tym sposobem budować glebę na jałowych piaskach Ostoi. I choć wkrótce przyszły inne metody, inne rozwiązania i inne uprawy, to przecież te drewniane obrzeża ze starych dech pozwoliły mi powiększyć obszar upraw kilkukrotnie.

Koło czasu obraca się jednak nieubłaganie i proces starzenia się, śmierci i rozkładu nie ominął również moich obrzeży. Nie nadają się już do tego, aby je po raz kolejny przenieść w nowe miejsce, nawet nie ze względu na to, że nie przetrzymałyby kolejnego sezonu, ale raczej dlatego, że rozkładające się drewno jest doskonałą kryjówką dla ślimaczych hord i jaj tychże. A tego nie chcemy. Ze zbutwiałych desek wyłażą już gwoździe, trzeba by je więc wspierać wbitymi w ziemię kołkami, czyli jak to mówią, niewarta skórka za wyprawkę. Decyduję się więc usunąć obrzeża definitywnie i w tej części ogrodu już do nich nie wracać.

Rozgarniam pieczołowicie materiał zgromadzony w obrzeżach tak, aby wypełnił przejścia między nimi. Powstaje jednolita grządka, o długości około czterech metrów. Nadaję jej odpowiedni kształt (odpowiedni moim zdaniem oczywiście, bo ilu ogrodników, tyle opinii i sprawdzonych sposobów). Formuję jej wierzch tak, aby był lekko wklęsły do środka, dzięki czemu każdy deszcz zamiast spływać z wygiętych jak garb wielbłąda wałów, jakie buduje wielu, spływał do środka grządki i tu wsiąkał. Woda bowiem w glebie rozchodzi się na boki, wylana pośrodku dotrze do boków, wylana po bokach nie sięgnie środka. Jak zwykle pokrywam grządkę warstwą około pięciu centymetrów najlepszego jaki mam kompostu.

Ostatnią czynnością w tym roku jest wyściółkowanie grządki starym sianem i pozostawienie jej w tym stanie do wiosny. Myślę, że będzie ona gotowa do pracy gdy tylko odpuści zima. O ile oczywiście zima przyjdzie.
Zapytacie, co ze starymi obrzeżami? No cóż, dałem Wam już wyżej podpowiedź. Kto gnieździ się w starych zgniłych deskach? Tak, ślimaki! Stare deski z obrzeży od dziś pełnić więc będą funkcję pułapek na ślimaki ustawionych przy grządkach. Okazjonalnie będę sprawdzał, czy chowają się w nich i pod nimi ślimaki, i eksmitował je poza ogród. W mojej opinii jest to jedna z najskuteczniejszych strategii radzenia sobie z tymi stworzeniami.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz