W ostatnim tygodniu października trafiają się dni, kiedy nie chce się wychylać nosa z domu, ale są i takie, kiedy praca w ogrodzie wrze od świtu do zmierzchu. Nisko już pełznące nad horyzontem słońce przeciska się przez liście starej lipy, bawiąc grą świateł i cieni. Brzozy liście już zrzuciły, dzięki czemu do części grządek dociera więcej światła, ale wszędzie tam, gdzie Ostoję otacza sosnowy las, cienie kładą się na podwórko i nie ma już praktycznie miejsca, które pozostawałoby w słońcu dłużej niż dwie godziny. Dwie chłodne noce wystarczyły, aby niemal wszystkie dyniowate definitywnie odmówiły współpracy, jedynie przy zachodniej ścianie domu, w najcieplejszym mikroklimacie, kilka sztuk opiera się nieubłaganej zmianie pór roku. Zbieram niedobitki, pieczołowicie wyplątując pędy dyń, cukinii i kabaczków z siatek i podpór, wyjmując z grządek tyczki i tabliczki z nazwami odmian. Zakończenie sezonu uważam za otwarte.
Jak nakazuje nowa świecka tradycja, którą kultywuję od kilku lat, na koniec sezonu robię sobie fotkę z warzywkiem z własnej grządki. Nie jest to jakiś specjalny okaz hodowany do zdjęcia, ot, takie coś, co się w sezonie ostało i nie zostało zebrane na czas. Tych ostatków jest jak zawsze zaskakująco duża ilość, kryją się w gąszczach i czekają na ten ostatni dzień, kiedy to przychodzi pora porządków. Obok dyniowatych, zawsze natrafiam na masę zaschłych strąków fasoli, przeoczonych papryk, sałat które zdążyły zakwitnąć, niewykopanych czosnków. Zawsze też w ziemi pozostaje nieco roślin korzeniowych, które doskonale zimują, bo prawdę powiedziawszy, zim jakoś nie widać w ostatnich latach, przynajmniej nie takich, jakie kiedyś bywały.
Nie da się ukryć, że mijający sezon był niezwykle trudny i że w ogrodzie zdominowały go dyniowate. Bywały w przeszłości lata "pomidorowe", bywały "fasolowe", ten rok upłynął zdecydowanie pod znakiem cukinii, dyni i kabaczka. Podobnie jak w zeszłym roku, zdumiały mnie wigor i plenność odmian włoskich, z którymi przegrały w przedbiegach tak popularne polskie odmiany jak dynia makaronowa warszawska. Plonująca pięknie w poprzednich latach, w tym roku dała po jednym owocu na krzak, co szczerze mówiąc wypadło niezwykle blado przy innych odmianach. Czy była to kwestia nasion? Czy może pogody? Nie jestem w stanie orzec, na pewno jednak spróbuję zdobyć dobre świeże nasiona i dać tej pysznej dyni kolejną szansę.
Na jednej z płytkich grządek Plaży, po zebraniu bobu posiałem gęsto małą, kulistą marchewkę. Grządka ta pyszni się zielonym dywanem naci i absolutnie nie zamierza kończyć sezonu. Myślę, że marchewki te mogą tu zasadniczo zimować, a gdyby pojawiły się solidne mrozy, albo zbiorę je natychmiast, albo przykryję świerkowymi gałązkami. Obok, po raz pierwszy od zachodniej strony domu, przymrozki przetrzymał jakon - w poprzednich latach padał zwykle jako pierwszy, ale sadzony był od wschodu. Jak widać, mikroklimaty mają znaczenie decydujące w być albo nie być roślin ciepłolubnych. Ciekaw jestem niezwykle plonów jakona, czy będzie więcej pysznych, słodkich bulw? Zobaczymy, zbiory nastąpią gdy jakon straci liście, czyli po pierwszej naprawdę mroźnej nocy.
Tymczasem po uprzątnięciu dyniowatych z kostek słomy, zaczynam likwidować stare kostki. Pieczołowicie zgarniam do czysta wszystko z piaszczystego podłoża, ładuję na taczkę i wożę na grządki, gdzie grubo ściółkuję tą słomą. Słoma z kostek trafia zarówno na najstarsze grządki na podwórku, jak i na Zapłotek, do ogródka żyjącego wyłącznie ze ściółki, nigdy nie nawożonego, nie przekopywanego i nie podlewanego. Tam, w bardzo głębokiej ściółce uprawiam większe dynie, topinambury, ale głównie ziemniaki. W tym roku z jednej strony plony mam rekordowe, zarówno pod względem ilości, jak i wielkości bulw, z drugiej jednak około 10% bulw jest uszkodzonych przez nornice, które z roku na rok wydają się coraz lepiej zadomawiać pod ściółką. Przez moment rozważałem nawet czy nie wysłać tam swego kota na prace zlecone, znając jednak charakter mojej kotki, pierwsze poległy by niewinne jaszczurki, kwestię nornic muszę więc jeszcze przemyśleć.
Tymczasem, stare grządki podwórkowe dostają różnorodne terapie - te, na których zamierzam w przyszłym roku sadzić warzywa, otrzymują kilkucentymetrową warstwę kompostu, którą następnie przykrywam słomą z kostek. Grządki z roślinami wieloletnimi natomiast, gdzie królują truskawki, nieco czosnków, lilie i zioła, dostają zgoła inną zimową kołderkę - przysypuję je warstwą zrębek. Już w kilka dni później widzę młode listki truskawek wynurzające się tu i ówdzie ze zrębki, i dokładnie o to chodzi - stare liście wraz ze swymi patogenami mają się pod zrębką skompostować, a nowe wyrwać się na świat.
Takim to sposobem przydomowe ogródki zaczynają powoli nabierać zimowego wyglądu. Z każdą ukończoną grządką oddycham z ulgą, bo sezon ten wymęczył mnie jak żaden poprzedni. Sam nie wiem, starość, czy taki mamy klimat? Tak czy inaczej, z utęsknieniem wyglądam chwili, gdy zdecydowana większość grządek zostanie ułożona do zimowego snu, a ja będę mógł się zająć zupełnie czym innym, na przykład tonami drewna od bobrów czekającymi na zmiłowanie, pocięcie i porąbanie. Wcześniej jeszcze muszę zbudować kolejną drewutnię, bo tego drewna nigdzie już nie mogę pomieścić ...
Na koniec tego sezonu Ostoja ma wreszcie dość wody - zbiorniki deszczówki pełne, staw pełny, woda przelewa się przez bobrową tamę, a rzeka wylewa na łąki. Czy nie mogło tak być wiosną? Teraz ta woda jest mi trochę jak psu na budę, no ale pocieszam się myślą, że chociaż rośnie poziom wód gruntowych i że może dzięki temu przyszły sezon będzie lepszy niż ten mijający. I choć w ogrodzie coś do roboty jest zawsze, nawet w zimowy, trzaskający mróz (który oby przyszedł), to bez najmniejszych wątpliwości mogę stwierdzić, że wyjątkowo wczesny koniec tego sezonu witam z radością, coraz częściej łapiąc się na myśli, że już mi tęskno do następnego ....
witam, dziękujemy za piękne zdjęcia zwłaszcza rozlewiska i za cenne obserwacje, pozdrawiamy i też już czekamy na następny sezon i kolejne wpisy-miód na nasze serca :)
OdpowiedzUsuńWtam. Pięknie Pan opisał wszystko co dzieje się w Ostoi. Rozlewisko ładne. Życzę wszystkiego dobrego i aby dni do nowego sezonu ogrodowego nie ciągnęły się zbyt długo :))) Pozdrawiam. Zuza
OdpowiedzUsuńDzień dobry panie Wojtku, a ja mam takie pytanie. Gdy brakuje kompostu, lepsze są trociny czy zrębki do ściółkowania? A jeśli zrębki to dlaczego? Właściwie to przecież to samo...
OdpowiedzUsuńZrębki mają lepszą proporcję azotu do węgla. Dodatkowo, zrębki są zwykle z drewna świeżego, a trociny z suszonego.
Usuń