poniedziałek, 16 listopada 2020

Gotowość zimowa

 

Dokładnie w połowie listopada w Ostoi można by już ogłosić gotowość do zimy. Wszystkie najważniejsze grządki przydomowe zostały uzupełnione kompostem, a zdecydowana ich większość jest już nawet wyściółkowana. Niespodziewanie do Ostoi przyjechały kostki słomy, które zastępują stare, zużyte na ściółkę. Śmieszna z tą słomą sprawa - od lat zaopatruje mnie w nią ten sam życzliwy sąsiad, ale co roku wcześniej. Gdy zaczynaliśmy współpracę, przywoził w marcu, potem w lutym, styczniu, grudniu, teraz w listopadzie ... No cóż, nie wolno wybrzydzać, trzeba brać towar gdy jest dostępny. W tym roku kostki są śliczne, równe i co najważniejsze, równo ubite. Mam nadzieję, że wytrzymają trzy sezony. Widok świeżych kostek słomy zawsze był dla mnie zwiastunem nowego sezonu ... no to mam swój zwiastun, w listopadzie.

Jak co roku, na koniec sezonu wykopuję z ziemi yacon, nazywajmy go po naszemu jakonem. Tegoroczny plon mnie nie tylko pozytywnie zaskoczył, ale powiedziałbym, że oszołomił. Jakony nie miały łatwo - najpierw, dostały w tyłek od mrozu w ostatnim tygodniu maja, zmarzły co najmniej w połowie. W pierwszym tygodniu czerwca poprawiny urządził grad. Odbiły jednak, ale nie liczyłem na wiele. Wszak rosły na grządce, gdzie jest jedynie dwadzieścia centymetrów podłoża - mało dla jakona. Pomimo to, plon jest rewelacyjny. Z jednego metra kwadratowego zebrałem kilkadziesiąt bulw, zdecydowana ich większość ma spore rozmiary, a największe dochodzą niemal do pół kilo. Gdzie tkwi sekret tej uprawy? Myślę, że w bardzo mocno ubitym kompoście. Niektóre rośliny lubią zakorzeniać się mocno, w twardej, zbitej i żyznej ziemi, po to aby spokojnie budować sobie swe bulwy, nie będąc miotanymi przez wiatr. W lekkiej jak chmurka, pulchnej i przewiewnej glebie czują się po prostu źle. Myślę, że tak jest z jakonem, dlatego też, czasami warto nie tylko pochodzić, ale nawet i poskakać po grządkach. To oczywiście tylko moja teoria, ale jakony są jak najbardziej prawdziwe.

Co innego zupełnie w grządkach ze swojską marchewką czy innym pomidorem, tu ziemia jest tak lekkuchna, że koci inspektor, który w nocy odwiedził ogród, pozostawił po sobie ślady w wierzchniej warstwie kompostu. Że też mu się chciało paradować przez wszystkie grządki ... Tak czy inaczej, tu ziemi nie ubijam mocno, odrobinę najwyżej ręcznie przyklepię przy okazji uzupełniania podłoża. Co więcej, w okresie jesiennych deszczy i wiosennych roztopów, woda w glebie raz rozmarza, raz zamarza. Gdy zamarza, rozsadza cząstki gleby, gdy rozmarza, wsiąka pozostawiając drobne kanaliki, którymi wnika powietrze i nowa woda. Ziemia nabiera pięknej, gotowej do siewu struktury, którą nazwałem sobie marmurkiem, sam nie wiem czemu. W efekcie tego zjawiska, podłoże w grządkach potrafi się wznieść o dobry centymetr i w wierzchniej warstwie jest pulchniutkie jak kruszonka na cieście.

Ogród to nie tylko grzebanie w ziemi, to również zagospodarowanie plonów i na przykład zbieranie nasion. W tym roku przykładam się specjalnie do zbioru z jednej odmiany dyni, którą hodowałem pierwszy raz - Irubaschi Kabocha, pochodząca z dalekiej Japonii piękna, pnąca odmiana. Nasiona dostałem od Josepha Simcoxa i udało mi się wyhodować dość egzemplarzy, aby zebrać solidną porcję nasion. Kilka zostawiam sobie na kolejny sezon, a resztę odsyłam Josephowi, aby odświeżyć jego bank nasion rzadkich odmian i aby mógł nimi wspomóc innych ogrodników na całym świecie. 

Zbiór nasion z dyni jest bardzo prosty, problemem jest zadbanie, aby odmiany się nie skrzyżowały. To było moją główną troską w trakcie tego sezonu. Dynię tą posadziłem osobno, od innych oddzielał ją dom. Odległość może nie za wielka, szczególnie dla lotu pszczoły, ale mam nadzieję, że wystarczająca. Profesjonaliści zalecają, aby poszczególne odmiany tego samego gatunku oddzielało nawet ponad pięćset metrów, to byłoby u mnie niemożliwe do zrealizowania. Można też oczywiście izolować kwiaty żeńskie i zapylać je ręcznie, co czasami robię. Tu jednak okazało się, że nasza piękna dynia kwitła zdecydowanie później niż nasze krajowe, dlatego dałem jej spokój i pozwoliłem zapylić się naturalnie.

Po udanym zebraniu nasion, pozostajemy z dwoma pięknymi połówkami dyni, które aż proszą, aby je upiec. Smaruję je lekko oliwą i wkładam do piekarnika na 90 minut w 180 stopniach. Gdy ukazują pierwsze oznaki "zgrillowania", wyjmuję i pozwalam im ostygnąć. Wybieram łyżką miąższ, a pozostałą skórkę przeznaczam na kompost bokashi. Z miąższu sporządzam zupę dyniową, ale zanim to zrobię, próbuję tej nowej dyni po raz pierwszy, aby zobaczyć, czy warto było kochać tak ... ech, to znaczy tak się ceregielić z jej uprawą. I co? I warto było, na pewno. Smak jest słodko-orzechowy, a sam miąższ niezwykle delikatny, powiedziałbym, że w swej konsystencji po upieczeniu maślany. Dynia ta na pewno wejdzie w skład podstawowych upraw w moim siedlisku. 

Coraz krótsze dni sprawiają, że zachody słońca przeniosły się z północnego, na południowy zachód. Zmieniła się i sceneria, i niebo. Zwierzyna leśna odwiedza Ostoję niedługo po zmroku i codziennie niemal przychodzą sarny, czasami daniele czy inny łoś, a ostatnio w stawie panoszy się wydra. Tradycyjnie, jak co roku jesienią, wychodzę po zmroku pospacerować po włościach i spotkać się z tymi sąsiadami. To czas, kiedy można się zbliżyć do bobra na odległość kilku metrów, a on dalej będzie obgryzał swój kijek z kory ... to znaczy mój kijek ... z mojej brzozy. No ale niech mu tam pójdzie na zdrowie, brzóz ci u nas dostatek, a bóbr, aby ogłosić gotowość zimową, też musi podjeść. A dyni sobie przecież nie upiecze. Tak więc panie bobrze, smacznego!
 



 


2 komentarze:

  1. Bardzo lubie cie czytac i ciagle zamierzam zreorganizowac moj ogrodek, biorac przyklad z twoich rad.
    Niestety nie jestem w stanie zapewnic sobie slomy, zrebek i "zywego" nawozu, musze uzywac granulowanego konskiego lub krowiego. Kompost produkuje z odpadow i musi mi wystarczyc.
    Ale i tak mam dosyc plonow, zeby sie nimi zachwycac :)
    Pozdrawiam serdecznie :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :) U mnie obowiązuje zasada - pracujemy z tym, co mamy. Były lata, że nie było słomy, a kompostu i siana mało. Każdy następny rok jest łatwiejszy, teraz mam już nadmiar materii zielonej na kompost i siana na ściółkę. Życzę pięknych plonów w kolejnym sezonie :)

    OdpowiedzUsuń