
Początkiem wszystkiego była rozmowa z moim nauczycielem i mistrzem, Geoffem Lawtonem, dotycząca wzorców w naturze i projektowaniu permakulturowym. Pytałem Geoffa o to, skąd wie który z wzorców jest w danym projekcie najbardziej odpowiedni, jak dobrać ten najwłaściwszy.
Geoff odpowiedział mi, że "wzorce często wyłaniają się z praktycznego zastosowania zasad projektowania permakulturowego, jako dyrektywa do działania. Cofnij się i obserwuj jak Twój projekt rozwija się od analiz do form, które harmonizują z krajobrazem lub Twoją konkretną sytuacją, a zwykle forma wzorca nagle objawi Ci się - i wtedy masz pełne prawo stosować, powiększać i rozwijać ten wzorzec."
Jest taki fragmencik podwórka Ostoi, który od dawna nie bardzo mi pasował do układanki. Bo od wschodu dom, od zachodu wysokie brzozy, płot i las, od południa górujący nad wszystkim maszt piorunochronu i jeszcze na dodatek dojazd do szamba zostawić też trzeba. Różne mi się w głowie kołatały koncepcje, ale nie bardzo wiedziałem jak temat ugryźć.
I przyszedł ten moment, gdy stanąłem twarzą na północ, ze wzrokiem utkwionym w zeschłe trawy i liście, i poczułem, że wszystko się układa i że musi być wykonane teraz, zaraz, natychmiast.
"Rzutem na taśmę" zakupiłem kilka drzewek i krzewów, dobierając je do suchej piaszczystej gleby i małej ilości słońca. Gdy dotarły do Ostoi, rozpoczął się sobotnio-niedzielny maraton łopatowo-taczkowy. Drzewka i krzewy zostaly posadzone, a wokół każdego z nich pieczołowicie poukładałem mokre gazety. Następnie zlałem solidnie glebę wodą, posypałem odrobiną zrębki i wyłożyłem kształty przyszłych grządek mokrymi gazetami i tekturą falistą.
Zacząłem nadawać kształt grządkom, ściółkując je zrębkami i liśćmi, starając się myśleć głównie o wodzie, spływającej z północnego wschodu, o słońcu, dochodzącym tu z południa i sunącym na zachód za brzozy i las, no i o taczce, którą muszę móc się między grządkami poruszać. Sterta zrębki za płotem malała gwałtownie, ale nowe grządki zaczynały nabierać realnych kształtów. Zapadająca noc przerwała prace sobotnie, ale w niedzielny poranek wszystkie elementy układanki znalazły się na swoim miejscu.
Ledwie skończyłem, a pogoda dobitnie dała mi do zrozumienia, że pora jednak kończyć ten sezon. Wiatr, gradobicie i deszcz ogłosiły szumnie koniec prac na niedzielę. Nowe grządki jednak będą "pracować" całą zimę, stając się siedliskiem grzybni, dżdżownic i innych mikro i makroorganizmów, które przekształcą trawiaste klepisko w miejmy nadzieję bujnie rosnący fragment ogrodu. Wraz z tą spontaniczną akcją zaskoczyły na swoje miejsce pozostałe fragmenty układanki, czyli wiosenne nasadzenia dla świeżo wykonanych grządek, dalsze prace z tej strony domu, a koncepcja całej zachodniej strony podwórka zaczęła składać się do kupy jak klocki Lego. Warto było poczekać, poobserwować, nie robić ... dokładnie tak, jak poradził Geoff. teraz pozostaje tylko ten wzorzec powiększać i rozwijać.
Mała rzecz, a cieszy, takie nagłe objawienie i robota, było nie było, nieplanowana, po zamknięciu sezonu wymyślona i ukończona.